"Jestem emerytowaną nauczycielką języka polskiego. Jestem pasjonatką ogrodnictwa. Jestem matką, jestem babcią i jestem... zmęczona. Myślałam, iż emerytura to ten złoty czas, w którym nieskrępowana pracą będę mogła rozwijać swoje pasje. Będę mogła siadać wieczorami na tarasie i czytać te stosy książek, których nie zdążyłam pochłonąć w ostatnich latach. Że w końcu poświęcę tym moim wrzosom i nasturcjom tyle czasu i uwagi, ile potrzebują.
Przez większość roku tak jest, ale nie w wakacje. To ponad 2 miesiące, w czasie których moje życie wywraca się do góry nogami. I znów czuję się, jakbym pracowała w szkole i to byłyby moje 'wakacje'.
Mam dwoje dzieci i pięcioro wnucząt. Mieszkamy z mężem 100 km od Warszawy, mamy dom z ogrodem, kawałek ziemi. Dzieci urzędują w stolicy. W ciągu roku nieczęsto się widujemy, one żyją swoim życiem, ja z mężem swoim. Jednak w wakacje... W wakacje przypominają sobie o rodzicach. Wybaczcie moją złośliwość, ale nie umiem ukryć tej krztyny żalu.
Od września do czerwca widujemy się całą rodziną może dwa razy w roku, w Boże Narodzenie i urodziny męża, który zwykle hucznie świętuje. Poza tymi dwoma okazjami trudno nam dopasować grafiki. Im... Tęsknimy za sobą, tęsknimy z Jędrkiem za wnukami i chcielibyśmy widywać je częściej, ale rozumiem córkę i syna. Kariery, obowiązki, zajęcia dodatkowe dla dzieci. Czasem trudno spiąć grafik. Jak pisałam wcześniej, jestem aktywna, mam mnóstwo zajęć, lubię swoje życie. Lubię ten spokój, który udało mi się wypracować. A latem wszystko się zmienia.
Dzieci traktują nasz dom jak przechowalnię dla wnucząt. Jak ośrodek wypoczynkowy, do którego mogą kolejno podrzucać nam swoje latorośle, wiedząc, iż będą miały znakomitą opiekę, wikt i opierunek. Nie jesteśmy z mężem podróżnikami, lubimy naszą małą oazę, więc dzieci wiedzą, iż niemal zawsze jesteśmy w domu. choćby nas nie pytają, czy mogą podrzucić do nas Tolcię czy Krzysia, po prostu wpadają bez zapowiedzi z walizkami i pytają: 'To zajmiecie się nimi przez tydzień, dwa?', choć w ich ustach to pytanie brzmi jak zdanie oznajmujące.
Tak, zajmiemy się nimi. Zuzią, Lenką i Bartkiem też. Bywają tygodnie, iż pod naszym dachem zamieszkuje cała piątka. Właśnie teraz tak jest. Z jednej strony cieszę się, iż mogę je lepiej poznać, iż mogę je rozpieszczać, iż mogę przelać na nie moją babciną miłość. Z drugiej jednak momentami mam dość, bo opieka nad taką gromadą wymaga werwy, której ja już nie mam. Z kolejnej jest mi przykro, bo czuję się wykorzystywana. Bo czuję, iż na co dzień dzieciom trudno podnieść słuchawkę telefonu, ale przez te dwa miesiące wakacji rodzice z dużym domem stają się atrakcyjną bazą noclegową.
Raz jeden próbowałam z dziećmi rozmawiać, dać im do zrozumienia, iż może następnym razem mogliby zadzwonić przed wizytą. Nie wzięli mnie na poważnie. Żartowali, iż siedzę cały rok z nosem jak nie w książkach, to w kwiatkach, i iż przyda mi się jakaś rozrywka. Zabolało.
Dlatego piszę te słowa. Być może przeczyta je jakaś matka czy jakiś ojciec i pozna tę drugą perspektywę, perspektywę dziadków. My naprawdę kochamy wnuki, ale chcielibyśmy, żeby traktować nas z szacunkiem. Żeby nas nie wykorzystywać. Żeby widzieć w nas ludzi z pasjami i z własnym głosem, z prawem do odmowy, jeżeli coś im nie pasuje.
Dziadkowie są od kochania wnucząt, od uchylania im nieba. To jednak nie oznacza, iż są waszymi niewolnikami, którzy będą na każde skinienie".