– Kto znowu wszedł do stołówki i ukradł bochenek chleba? – krzyczała Lidia Fedorowna, wychowawczyni, otwierając drzwi do pokoju dziecięcego. – To nie ja! – krzyknął jeden z chłopców. Wszyscy inni go poparli. Sasza też tak powiedział, ale jego odpowiedź brzmiała nienaturalnie. – To ty? – krzyknęła Lidia Fedorowna, łapiąc go za kołnierz.
Wychowawczyni była bardzo surowa. Dzieci bały się jej. Nie znosiła, gdy coś działo się za jej plecami, a ona dowiadywała się o tym dopiero później. Dziś Sasza po prostu miał pecha. Ukrał chleb nie tylko dla siebie, ale także dla innych dzieci. Jednak nikt nie chciał wpaść w łaski Lidi Fedorowny, która ciągle była w złym humorze. Sasza musiał ponieść odpowiedzialność za wszystkich. Ustawiono go w kącie na cały dzień.
Następnego dnia wychowawczynię zastąpiła łagodniejsza i milsza Maria Igorewna. Z nią Sasza nie czuł się upokorzony ani obrażony. Ona choćby nie krzyczała, gdy dzieci brały więcej jedzenia niż im przysługiwało. Wiedziała, iż każde dziecko musi rosnąć, a do tego potrzebuje jeść. Z Marią Igorewną było ciekawie, zawsze znajdowała zajęcia, żeby dzieci się nie nudziły.
Kiedy nadchodził czas, by wrócić do Lidi Fedorowny, Sasza zawsze starał się uciec z domu dziecka. Tym razem, jedenastoletni chłopiec znowu uciekł przez swoją tajną przejście, o którym wiedział tylko on sam. choćby strażnik, dziadek Wadim, nie znał tej drogi. Odwracając kilka desek, Sasza ostrożnie wyszedł przez płot i uwolnił się na wolność.
Na dworze była późna jesień. Liście już opadły, ale śnieg jeszcze nie spadł. Natura wyglądała ponuro. Ptaki schowały się w cieple. W parku szedł mały chłopiec w niezapiętej kurtce. Sasza cieszył się tą niecodzienną samotną spacerem, wyobrażając sobie, iż jest dorosły. Od dawna chciał dorosnąć i wyjechać z domu dziecka, gdzie musiał znosić surowe zasady. Między drzewami słuchał szelestu opadłych liści i przyglądał się krzykom wron, które od czasu do czasu przelatywały nad jego głową. Słońce było ukryte za ponurymi chmurami. Przechodniów było mało. Sasza miał czas, by oglądać każdego. „Pewnie mają swoje domy i dzieci… Po co ja im?” – smutno myślał.
Nagle nieznajomy mężczyzna podał mu mały pakunek.
– Trzymaj. To dla ciebie – powiedział mężczyzna.
– Dla mnie? A co to? – zapytał Sasza.
– Ciastka. Widzę, iż często tu błądzisz sam. Gdzie twoi rodzice? – zapytał nieznajomy.
– Ja… ja… – Sasza postanowił nie mówić, skąd jest, i gwałtownie pobiegł w przeciwnym kierunku parku, trzymając w rękach prezent.
Chłopiec pobiegł jeszcze kilka metrów, aż zobaczył na ławce starszego mężczyznę. Siedział, podpierał brodę dłońmi obu rąk i o czymś myślał.
– Dzień dobry! – powiedział chłopiec, podchodząc do staruszka. Sasza zauważył jego smutny wygląd. Zrobiło mu się go bardzo żal.
Chłopak usiadł obok na ławce i zaczął z apetytem jeść ciastka. – Czy mogę dostać kawałek? – niespodziewanie zapytał mężczyzna, wyciągając rękę po ciastko Saszy.
– Oczywiście! W domu dziecka zawsze się dzielimy – odpowiedział chłopak, wręczając staruszkowi kawałek ciasteczka. Wtedy Sasza się zawstydził, bo przypadkowo zdradził, iż jest z domu dziecka, mimo iż postanowił nie mówić o tym nikomu.
– Więc uciekłeś? – zapytał staruszek.
– A ja tu siedzę i nie wiem, skąd przyszedłem… Szłem, szłem i zapomniałem… Tak to jest, jak się starzejesz.
Sasza wziął głęboki oddech. Jak dobrze, iż dziadek już nie interesuje się nim! – Nic pan nie pamięta? – zapytał chłopak, a staruszek smutno kiwnął głową. – Kiedyś to musiało się zdarzyć… Nikt nie może przewidzieć, co się z nim stanie… Ludzie nie wiedzą, co ich czeka. A w końcu każdy ma jedno i to samo – starość…
Sasza z zainteresowaniem słuchał starszego mężczyzny. Było mu go teraz naprawdę żal! Całkowicie samotny i nikomu niepotrzebny. On przynajmniej ma łóżko, talerz, filiżankę i łyżkę, a ten dziadek choćby nie pamięta, gdzie mieszka! Czy nie ma na tym świecie dobrego człowieka, który by tego biednego staruszka przygarnął? Zastanawiał się o tym, patrząc na staruszka.
– A nie ma pan telefonu? Może to pomoże – zapytał chłopiec.
Staruszek sięgnął do kieszeni i wyciągnął stary, już nieco przestarzały telefon komórkowy, po czym podał go Saszy. Chłopak nacisnął klawisz, a ekran się zaświecił. Nagle na ekranie pojawił się jakiś numer.
– Dzwonią do pana! – zawołał radośnie Sasza.
– Może pan odbierze? – powiedział staruszek.
Sasza niechętnie nacisnął zielony przycisk telefonu i przyłożył go do ucha. – Halo! – odezwał się w słuchawce.
– Tata, gdzie ty jesteś? Szukaliśmy cię od wczoraj! – Złapałem tego pana w parku, jest tu ze mną, jego tata. – To może pomóc. Podaj adres!
Sasza podał adres parku. Po zakończeniu rozmowy pośpiesznie pożegnał się ze staruszkiem i pobiegł z powrotem do domu dziecka. Nie chciał przecież znów zostać ukarany przez Lidię Fedorowną, której nastrój zawsze był zły.
– Maluchu, zaczekaj! Saszko! – krzyknął staruszek za nim, ale chłopak postanowił nie zatrzymywać się.
Wracając do domu dziecka, chłopak gwałtownie otworzył drzwi i zatrzymał się. Na progu stała Lidia Fedorowna. Wyglądała strasznie. – No to co, wróciłeś? Ile razy ci mówiłam: nie wychodź sam! – natychmiast zaczęła krzyczeć, łapiąc go za ucho i ciągnąc po schodach. – Boli! – krzyknął Sasza. – Gdzie mnie prowadzisz? – Zasłużyłeś na to! – kontynuowała wychowawczyni, wrzeszcząc na niego. Chłopak usłyszał dźwięk przekręcanego klucza w zamku. – Siedź tu, łajdaku – powiedziała, pchając go w kąt pokoju. – Masz czas pomyśleć!
Sasza rozejrzał się po pokoju. Było tu bardzo ciemno. Blask słabego światła wskazał chłopakowi, iż znajduje się w izolatce. Zaczął stukać w drzwi i krzyczeć, ale nikt go nie słyszał. Tak zasnął przy drzwiach, płacząc i czując się nikomu niepotrzebnym. Śnił mu się sen. On i tata szli przez miasto. Tata coś tłumaczył, a Sasza chłonął te słowa jak gąbka. Nagle poczuł się tak dobrze, spokojnie i radośnie przy tacie…
Do budynku domu dziecka podjechał elegancki, duży samochód.
– Ojej, kto to? – zawołała jedna z opiekunek, zaglądając przez okno. – Lidio Fedorowno, tam są jacyś goście.
Wychowawczyni również spojrzała przez okno i powiedziała: – Zaraz idę ich przywitać. Widać, iż goście nie są zwykli. – Dzień dobry! – powiedziała, otwierając drzwi przed mężczyzną i kobietą. – Przyjechaliśmy w sprawie. Czy możemy wejść?
Lidia Fedorowna wyciągnęła na twarzy nienaturalny uśmiech, który miała tylko w święta, i wprowadziła gości do środka.
– Chcemy zobaczyć chłopca. Ma na imię Sasza, ma 11 lat. Często ucieka – powiedział krótko mężczyzna.
– Ah, Sasza? – wykrzyknęła Lidia Fedorowna, od razu marszcząc brwi. – Co z nim? – zapytał zaniepokojony gość. – Nic, wszystko w porządku. Po prostu… – W takim razie pokażcie go – zaproponowała inna kobieta. – Chcemy z nim porozmawiać o ważnej sprawie.
Wychowawczyni niechętnie ruszyła po schodach, prowadzących na niższy poziom. – Czy wy mówicie, iż Sasza tam, na dole?! – zdziwił się mężczyzna, idąc za Lidią Fedorowną.
– Tak, takie były okoliczności – bąknęła wychowawczyni, zawstydzona.
W końcu dotarli do metalowych drzwi. – Jest tutaj – powiedziała Lidia, otwierając zamek. Goście zachłyśnęli się widokiem chłopca w kącie izolatki. – Sasza? – mężczyzna otworzył usta, a potem zwrócił się do Lidi Fedorowny. – Co wy sobie pozwalacie? Jak mogłyście zamknąć chłopca w izolatce? Kto wam dał takie prawo?
– On sam jest winny. Nie miał prawa uciekać z przytułku! – Zdecydowanie to zmienicie. – Co? – Wy sami teraz zaraz idziecie stąd szukać nowej pracy! – krzyknął mężczyzna na nią, a potem zwrócił się do Saszy. – Sasza, przyjechaliśmy po ciebie.
– Po mnie? – powiedział niepewnie chłopak.
– Nie bój się nas, – powiedział mężczyzna, biorąc go za rękę. – Pójdźmy na górę. Wszystko ci wyjaśnię.
Wkrótce Sasza dowiedział się, iż jego nieoczekiwani wybawcy nie mają dzieci i przyjechali po niego. – Dziękuję, iż nakarmiłeś mojego ojca w parku! – podziękował chłopakowi mężczyzna. – Gdyby nie ty, nie wiem, ile jeszcze by tu siedział i na jakich ludzi by trafił. W dzisiejszych czasach nie brakuje dzikich zwierząt.
Sasza patrzył na swoich przyszłych rodziców i poczuł, iż to jak kontynuacja snu o ojcu. choćby szczypał się w rękę, czy to nie sen i zaraz pojedzie do nowej rodziny?
… Lidia Fedorowna została zwolniona tego samego dnia. Dyrektor obiecał jej, iż nie znajdzie dla niej miejsca w żadnym domu dziecka.
Czas mijał. Sasza szedł dumnie z miejsca, gdzie spędził prawie całe swoje dzieciństwo. Trzymał rękę swojego nowego taty, który w jakiś sposób przypominał mu ojca ze snu. Przed chłopcem rozpoczynało się nowe życie, zupełnie różne od życia w domu dziecka. Już nigdy więcej nie musiał spotykać złą, wkurzoną Lidię Fedorowną, która teraz pod cudzą opieką starannie myła podłogi w innym zakładzie.