Dziecięcy rywale: opowieść o pewnej Nadziei

newskey24.com 1 tydzień temu

Wojciech wyszedł na ganek rodzinnego domu, wciągnął w płuca ciepłe wiejskie powietrze i usiadł na starej ławce, która zaskrzypiała pod nim tak samo, jak za dziecięcych lat. Po chwili do domu podszedł powoli Krzysiek. Był to ten sam przyjaciel, z którym Wojciech dorastał ramię w ramię, ale wiele lat temu coś między nimi pękło…

– No i jak tam życie? – zapytał Krzysiek, klepiąc Wojciecha po ramieniu po męsku.

– Jakoś leci – kiwnął głową tamten. – Pracuję, kupiłem mieszkanie w mieście.

– Spoko – przyznał Krzysiek. – Zawsze byłeś bystry. Nie to, co ja…

– Daj spokój! – zaśmiał się Wojciech. – Rodzice mi opowiadali, iż masz teraz najładniejszy dom w okolicy. Podobno sąsiedzi biorą z ciebie przykład.

– Tobie też nieźle – mieszkanie to w końcu coś. Nie gorzej niż mój dom.

Roześmiali się. A potem, jakby z przyzwyczajenia, poszli do Krzyśka. Wyciągnęli chleb, jajka, kiełbasę. Postawili butelkę domowej nalewki. Wypili po kieliszku, obaj się skrzywili – rzadko piją.

Wtedy Krzysiek nagle powiedział:

– Słuchaj… A Basia… Wiesz?

Wojciech zastygł:

– Co?

– Wyszła za mąż. Za jakiegoś… z sąsiedniej wsi. Uczy teraz w naszej szkole.

– Basia? – powtórzył Wojciech, a w piersi coś mu się ścisnęło. – Nie wiedziałem…

– Ja też nie wierzyłem. Myślałem, iż przejdzie… Ale trzy dni przy kombajnie siedziałem – i nie przeszło. Rozumiesz?

Nalał znowu. Wypili, a potem siedzieli w milczeniu, wpatrzeni w swoje kubki z herbatą.

Nagle podnieśli wzrok i wybuchnęli głośnym śmiechem – takim, jak za dzieciństwa. Do łez, do czkawki.

– No i masz – otarł łzy Krzysiek. – Tyle lat przez nią… A tu tak się potoczyło.

– No – przytaknął Wojciech. – Turniej zrobiliśmy. Kto lepiej, kto dłużej, kto głośniej. A ona – hop, i zniknęła z kimś innym.

– Sprytna była – niespodziewanie stwierdził Krzysiek. – Wybrała po swojemu. A my się staraliśmy…

– No tak – zamyślił się Wojciech. – Ale przecież nie na próżno. Ty dom postawiłeś, ja w szpitalu oddział prowadzę. Oboje coś sobą reprezentujemy.

– Właśnie! – ożywił się Krzysiek. – Mamy po dwadzieścia dziewięć lat. Życie dopiero się zaczyna!

– A pamiętasz, iż to ty pierwszy zacząłeś? – przypomniał Wojciech.

– Może i tak. Ale ty podkręcałeś. Spryciarz z ciebie.

– Więc byłem równie głupi. My obaj byliśmy – uśmiechnął się Wojciech.

– A pamiętasz, jak po szkole siedziała na ławce i patrzyła na nas tak samo? Ani tobie, ani mnie – nikomu.

Znowu zamilkli. Wspominali.

Z Krzyśkiem Wojciech znał się od urodzenia – przyszli na świat niemal tego samego dnia. Dorastali razem, żyli przez płot. Razem się bawili, w jednej szkole uczyli, w jednej ławce siedzieli. Do ósmej klasy byli nierozłączni.

A potem w klasie pojawiła się Basia.

Wyrosła jakby w ciągu jednego lata. Z rozkrzyczanej dziewczynki na rowerze stała się smukłą dziewczyną z długim, jasnym warkoczem. I wszystko się zmieniło. Przyjaciele stali się rywalami.

Krzysiek ciągnął do techniki, majsterkował przy tacie traktorze. Wojciech – do książek i zwierząt. Jeden szedł do maszyn, drugi – do laboratorium biologicznego.

A Basia patrzyła na obu tym samym wzrokiem, od którego serce traciło rytm.

Po szkole Wojciech wyjechał do miasta na studia, a Krzyśka wzięli do brygady remontowej. Basia zaczęła zaoczne i pojawiała się raz przy jednym, raz przy drugim. Przynosiła wieści: kto więcej zarobił, kto dostał podwyżkę stypendium. Ale z żadnym nie związała się na dobre.

Nawet wojsko nie pojednało przyjaciół. Stali się mężczyznami, każdy swoją drogą. Krzysiek postawił dom, kupił pierwszą we wsi furę. Wojciech został lekarzem, obronił doktorat. Ale obaj – wciąż kawalerowie. Obaj – wciąż samotni. Wciąż nosili w sobie wspomnienie tej dziewczyny z warkoczem.

I teraz siedzą w kuchni, zmęczeni, z oczami przyciemniałymi od czasu – i śmieją się. Gorzko i jasno.

– A wiesz co? Dobrze, iż wyszła za mąż – powiedział w końcu Wojciech. – Naprawdę. Może on ją faktycznie kocha.

– Może… – cicho odparł Krzysiek. – Oby. Bo inaczej… Szkoda byłoby wszystkiego.

Zamilkli. Po chwili Krzysiek uderzył dłonią w stół:

– Wiesz co? Zróbmy toast. Za nią. Za nas. Za to, iż życie idzie dalej.

– No – uśmiechnął się Wojciech. – Za to, iż wciąż jesteśmy razem. I nie jesteśmy wrogami.

Krzysiek nalał po ostatniej.

– Za Basię.

– Za Basię.

Kieliszki zadzwoniły. A za oknem wieczór zamieniał się w noc. Nad starą ławką pochylały się dwa cienie – już nie chłopcy, ale jeszcze nie starcy. Po prostu dwaj ludzie, których los raz zetknął i już nie rozdzielił.

A Basia… Cóż jednak, oby była szczęśliwa. Zasłużyła sobie.

Idź do oryginalnego materiału