Jak zaoszczędzić na rodzinnych wakacjach? To proste – zamiast w lipcu czy sierpniu, trzeba jechać jesienią, kiedy ceny wczasów, hoteli i przelotów są niższe. Ten sposób na tańszy wypoczynek stosuje wiele polskich rodzin. Popularność tej metody nie podoba się jednak nauczycielom, którzy skarżą się, iż w czerwcu, wrześniu i październiku szkoły świecą pustkami, bo wielu uczniów jest na dodatkowych, nieformalnych wakacjach.
Dość olewania obowiązku szkolnego!
Skargi pedagogów mocno wzięła sobie do serca wiceszefowa MEN Katarzyna Lubnauer. Jeszcze w wakacje w rozmowie z Radiem Zet ujawniła, iż jej resort zamierza walczyć z tym procederem. Zasugerowała przy tym, iż będzie to ostra walka, bo inspiracji rząd chce szukać w państwach, które wprowadziły surowe kary dla rodziców ignorujących obowiązek szkolny.
– W wielu krajach mamy taką sytuację, iż jeżeli rodzic chciałby wyjechać z dzieckiem na wakacje w ciągu roku szkolnego, to mogą go choćby zatrzymać na lotnisku. My na razie się przyglądamy – powiedziała.
Po tej wypowiedzi na rodziców padł blady strach. Bo w krajach Europy Zachodniej kary dla rodziców za wagarowanie dzieci są rzeczywiście drakońskie. Wystarczy wspomnieć Holandię, gdzie za każdy dzień nieusprawiedliwionej nieobecności ucznia w szkole rodzice płacą aż 100 euro.
Podobnie jest w Anglii. Tam, jeżeli ucznia nie ma w szkole więcej niż cztery dni, a powodem tej nieobecności nie jest choroba czy inne ważne okoliczności, to rodzice muszą zapłacić 60 funtów za każdy dzień. Jeszcze ostrzej respektowania obowiązku szkolnego pilnują Niemcy. To właśnie tam policja ma prawo zawrócić z lotniska rodziców, którzy wybierają się na wczasy z dziećmi w trakcie roku szkolnego.
MEN chce ukrócić patologię
Obawy, iż Polska pójdzie w ślady tych państw, były jednak przedwczesne. Wiele wskazuje na to, iż choć MEN "przyglądało się" rozwiązaniom obowiązującym w innych krajach, to nie wprowadzi u nas surowych kar. Zamiast tego resort planowane jest inne rozwiązanie, które ma ukrócić problem wagarowania.
Plany w tej kwestii ujawniła w rozmowie z Radiem Zet szefowa resortu edukacji Barbara Nowacka. Zapowiedziała, iż chce podnieść dopuszczalny próg nieusprawiedliwionych nieobecności, po przekroczeniu którego uczeń nie zda do następnej klasy. Dziś ten próg wynosi 50 proc., co oznacza, iż dziecko może opuścić bez usprawiedliwienia choćby połowę lekcji w całym roku szkolnym, a i tak zda. – To jest patologia. 50 proc. wagarów to jest absolutnie niedopuszczalne – zapowiedziała szefowa MEN.
Nowacka wyraźnie jednak zaznaczyła, iż planowane zmiany dotyczą tylko nieusprawiedliwionych nieobecności. o ile uczeń opuści połowę zająć szkolnych, ale będzie miał zwolnienie lekarskie czy usprawiedliwienie napisane przez rodziców, to powtarzanie klasy nie będzie mu grozić.
Apel zamiast kar
Dotyczy to także nieobecności, których powodem był rodzinny wyjazd w trakcie roku szkolnego. Pytana o to, czy rodzice przez cały czas będą mogli się wybrać na wyjazd z dziećmi poza terminami ferii czy wakacji, szefowa MEN przyznała, iż tak, bo jej resort "w tej kwestii nie planuje żadnej rewolucji”.
Zamiast straszyć karami, Barbara Nowacka jedynie zaapelowała do tych, którzy lubią jeździć na wakacje z dziećmi w trakcie roku szkolnego. – Namawiałabym rodziców, by tego nie robili, bo to jest też przygotowanie dzieci do szacunku do szkoły – powiedziała. I dodała, iż szkoła jest dla dzieci ”naprawdę dobrym miejscem”, dlatego powinny do niej chodzić w określonych ramach.
Jak będą wyglądały te ramy jeżeli chodzi o nowy próg dopuszczalnych nieobecności bez usprawiedliwienia? Tego szefowa resortu edukacji nie określiła. Według informacji podanych przez "Rzeczpospolitą" uczeń będzie mógł mieć nieusprawiedliwionych jedynie 30 proc. opuszczonych lekcji. Barbara Nowacka tych doniesień jednak nie potwierdziła.