"Taki mamy system"
Nie spodziewałam się, iż koniec roku szkolnego będzie u nas czasem łez i frustracji. Moja córka zawsze miała dobre oceny, sama się uczy, nie trzeba jej pilnować, nie kombinuje i, nie walczy bez sensu o każdą piątkę. Po prostu robi swoje i skupia się na swojej wiedzy. I nagle – jedna czwórka z matematyki przekreśliła wszystko. Świadectwa z wyróżnieniem nie będzie. A z nim – żadnych gratulacji, żadnego wyróżnienia od dyrektorki szkoły, ani dumy w oczach.
Kiedy nauczycielka odmówiła jej poprawy, popłakała się. Dziecko, które nigdy nie robi scen, nie histeryzuje. Była wściekła na siebie, iż się pomyliła na jednym sprawdzianie, iż czegoś nie dopilnowała i nie umiała odpowiedzieć, gdy nauczycielka wzięła ją kiedyś do odpowiedzi. A ja, jako matka, miałam poczucie niesprawiedliwości. Wyszło jej 4,54. I to tylko przez tę jedną ocenę. Przecież można było coś jeszcze zrobić. Cokolwiek.
Poszłam porozmawiać z nauczycielką, choć wiem, iż niektórzy uważają to za wtrącanie się i załatwianie spraw za dzieci. Ale byłam pewna, iż wystarczyłoby jedno odpytywanie, jedna praca domowa więcej, jedna kartkówka. Bo generalnie córka ma dobre oceny i byłam pewna, iż nauczycielka to wie. Usłyszałam, iż "czas już minął", "wszyscy by chcieli" i moje ulubione: "Taki mamy system".
I właśnie to zdanie mnie zmroziło. Bo jak to – "system"?! System tworzą ludzie. To nie jest automat, którego nie da się zmienić. To nie komputer przydzielający punkty. To pani z krwi i kości wystawia te oceny. I decyduje, czy dziecko dostanie szansę, czy nie. I jak widać, niektórym brakuje jednak empatii.
Brakuje zrozumienia
Mam ogromny szacunek do nauczycieli. Ale mam też żal, iż z tak ważnej rzeczy, jak nagroda za całoroczny wysiłek, stawiają sprawę tak zero-jedynkowo. Tak, wiem – czwórka to nie porażka, a pasek nie jest najważniejszy. Ale jeżeli tylko ona dzieli ucznia od wyróżnienia, to czy naprawdę nie warto spojrzeć na jego poprawę bardziej przychylnie?
Nie chodzi o to, iż chcę rozpieszczać dziecko. Ale nie rozumiem, dlaczego jedna ocena ma przekreślać osiem miesięcy codziennego wysiłku. Czy to tak dużo – dać dziecku możliwość, żeby spróbowało? Zawsze słyszymy, iż szkoła ma motywować. A w tej sytuacji nie zmotywowano córki do niczego. Wręcz przeciwnie – odebrano jej szansę. Najgorsze jest to, iż ona sama zaczęła podważać sens swojego wysiłku. "To po co się starałam cały rok?" – zapytała łamiącym się głosem moja 5-klasistka.
I co miałam jej odpowiedzieć? Że miała pecha? Że trafiła na nauczyciela, który nie lubi poprawiania? Że "takie życie"? Nie chcę, żeby wyniosła ze szkoły takie doświadczenia. Jestem zmęczona tym, iż w szkołach nie ma miejsca na ludzkie podejście. Że są dzieci, które naprawdę się starają, a potem dostają po głowie, bo nie pasują do schematu. Bo zabrakło jednej dziesiątej, jednej piątki, jednego gestu ze strony dorosłego człowieka, który przecież powinien wspierać swoich podopiecznych.
W tej klasie to nie pierwszy taki przypadek. Inne mamy też mówiły mi, iż nauczyciele powtarzają: "to przez system", "czasu nie ma" itd. A przecież szkoła to nie urząd, tylko ludzie. Także dzieci, uczniowie, którzy są krzywdzeni i wpisywani w sztywne ramy bez cienia empatii.