Dziecko pomiędzy mną a jego przeszłością, którego nie chciał pokochać

newskey24.com 3 dni temu

Między mną a jego przeszłością stoi dziecko, którego nie potrafił pokochać.

Pobraliśmy się z Darkiem, gdy oboje mieliśmy już swoje lata. Ja trzydzieści dwa, on trzydzieści trzy. Za nami nie tylko doświadczenie, ale i cała galeria wpadek, rozczarowań i niespełnionych oczekiwań. On miał za sobą rozwód i córkę. Ja – spokojną przeszłość bez dzieci i burz. Nie miałam nic przeciwko jego kontaktom z dzieckiem, wręcz przeciwnie – zach внушалась, namawiałam. Ale Darek nie chciał tej więzi. Ani trochę.

Jego pierwszą żonę poślubił nie z miłości, ale na pobudku matki. Gdy ta dowiedziała się, iż dziewczyna jest w ciąży, oświadczyła: „Musisz się z nią ożenić! Nie pozwolisz, żeby jej rodzice przeżyli hańbę!” Rodzice tamtej dziewczyny błagali, naciskali, przekrzeszczali – i Darek uległ. Ślub cywilny, walizka – i od razu w rejs. Właśnie skończył Akademię Morską i wypłynął w morze. Żadnego przyjęcia, żadnego pierścionka – tylko suchy podpis w urzędzie.

Gdy przemierzał ocean, żona urodziła dziewczynkę. Wrócił, wziął ją na ręce – i… nic. Żadnej radości, ciepła, przywiązania. Tylko zmęczenie i pustka. Ale skoro już został mężem i ojcem – grał tę rolę dalej. Pływał, wracał, przywoził pieniądze, handlował towarami z zagranicy, utrzymywał rodzinę Mieszkali w mieszkaniu podarowanym przez teścia – “nagrodę” za uratowanie honoru córki. W tym domu nie było jednak miłości. choćby zbliżenia – rzadkość. Jak opowiadał Darek, przez całe małżeństwo można było policzyć na palcach, kiedy naprawdę byli jak mąż i żona.

Prędzej czy później musiało pęknąć. I pękło: wrócił z rejsu – i dowiedział się, iż żona go zdradziła. Nie zaprzeczała. Płakała, przepraszała, twierdziła, iż to przypadek. Ale Darek zrozumiał: to wyjście. Spakował się i wyszedł. Bez awantur, bez łez. Po prostu zamknął drzwi. Rodzice tamtej kobiety choćby nie próbowali go zatrzymywać – wszyscy wszystko rozumieli.

Wypłynął jeszcze dwa razy, a potem postanowił: dość. Zaczął własny biznes. Po trzech latach interesy kwitły, była żona i dziecko dostawały godziwe alimenty, i wszyscy, wydawałoby się, ułożyli sobie życie. A potem pojawiłam się ja.

Poznaliśmy się przez pracę. Przyjechał kupić materiały budowlane, zagadaliśmy się. Po paru dniach kurier przyniósł mi bukiet i zaproszenie do kawiarni. Wszystko potoczyło się szybko, pięknie, naturalnie. Wzięliśmy ślub. Ale wiedziałam już, iż jego matka to kobieta z charakterem. Od razu podejrzewała, iż mój związek z jej synem to też „przymusowa akcja”. Wątpiła, nie ufała. Udienstąpiłam: dzieci na razie nie planujemy, chcemy się lepiej poznać.

Wtedy odetchnęła z ulgą… i zaczęła co weekend przywozić do nas tę właśnie dziewczynkę – Kingę. Dziewczynkę, którą mój mąż, przepraszam za słowa, choćby nie traktuje jak córkę. Tak samo jak jej matkę. Jest zdystansowany, zimny, prawie obojętny. A teściowa – jakby specjalnie. Szeptała mi: „Mam nadzieję, iż jednak ją pokocha”. Tylko iż Kinga to czuje. Wchodzi do domu i od razu biegnie do mnie. A tata? Tata zakłada słuchawki, siada do komputera i zanurza się w „czołgi”.

I zostaję z Kingą sama. Kapryśna, rozżalona, zirytowana. I nieważne, jak bardzo się staram – nic nie działa. Nie chce tu być. Nie chce być z nim. I ja to rozumiem. Po paru godzinach sama jestem na granicy – dzwonię do teściiowej, żeby przyjechała. Przyjeżdża. Przekraczając próg, od razu pyta: „No jak? Pogadali? Zaprzyjaźnili się?” A co jej odpowiedzieć? Że jej syn znów spędził trzy godziny w wirtualnej bitwie, a ja, jak zawsze, byłam niańką, wychowawczynią i poduszką do wypłakania się dla cudzego dziecka?

Teściowa natychmiast zmienia ton. Zaczyna krytykować. Mówi, iż to moja wina, iż nie potrafię pomóc mu nawiązać kontaktu. Że, wiecie, wszystko zależy od kobiety – ona jest cementem rodziny. A ja? Ja mam dość bycia cementem, który dźwiga cudzą winę, cudze błędy i cudzą obojętność. Staram się. Ale nie mam magicznej różdżki, żeby zmusić mężczyznę do kochania własnego dziecka. I jeżeli on sam tego nie chce – nieważne, jak będę biegać, ugrzeczniany i starać się, nic z tego nie będzie.

A winna, oczywiście, znowu ja.

Idź do oryginalnego materiału