Życie spokojnie toczyło się swoim rytmem, aż pewnego dnia do naszego domu zawitało dziecko, które wszystko zmieniło. Nie był przecież nasz, a jednak z dnia na dzień stawał się częścią rodziny. Gdy nadszedł czas rozstania, musiałam działać. Czy zdążę pomóc mu odnaleźć prawdziwą rodzinę?
Kto by pomyślał, iż w moim wieku jeszcze wpadnę w takie tarapaty? Powinnam była mieć więcej rozsądku, ale los lubi płatać figle.
Nie powiem wam, ile dokładnie mam lat co za różnica? Wystarczy, iż żyłam na tyle długo, by rozpoznać, gdy coś jest nie tak.
Mieszkałam z synem, Tadeuszem, i jego żoną, Katarzyną. Uparli się, iż to najlepsze rozwiązanie, choć czasem zastanawiałam się, czy nie chodzi bardziej o nich niż o mnie.
Tadeusz i Katarzyna nie mieli dzieci. Nie dlatego, iż nie chcieli ich oczy mówiły więcej niż słowa.
Ale coś zawsze stało na przeszkodzie, jakiś strach, o którym nie mówili. Nie drążyłam tematu. Są rzeczy, które ludzie muszą sami przegryźć.
Ostatnio jednak zauważyłam, jak między nimi rośnie przepaść jak pęknięcie w ścianie starego domu.
Nadal się kochali, to było oczywiste, ale miłość nie zawsze potrafi utrzymać dwoje ludzi razem.
Aż pewnego wieczoru Tadeusz i Katarzyna wrócili do domu, ale nie sami.
Między nimi stał chłopiec, może dziesięcioletni, sztywny jak patyk, a jego wzrok błądził po pokoju, jakby nie był pewien, czy ma prawo tu być.
Pani Grażyno, to jest Kazik. Będzie z nami mieszkał powiedziała Katarzyna, głosem miększym niż zwykle, prawie ostrożnym.
Tadeusz położył dłoń na ramieniu chłopca, ale ten gest nie przyniósł ukojenia.
Kazik ledwie na mnie spojrzał. Skinął głową, zaciśnięte usta zdradzały strach. Ani słowa.
Chodź, pokażę ci pokój Tadeusz poprowadził go korytarzem.
Patrzyłam, jak znikają w głębi domu, a mój umysł szukał wytłumaczenia. Dziecko? Tak po prostu?
Przez jedną absurdalną chwilę myślałam nawet, iż go porwali. Nie byłoby to pierwsze szaleństwo tej dwójki.
Kiedyś musiałam trzymać w domu zapas melisy, by przetrwać ich pomysły.
Zamierzasz mi wyjaśnić, co się dzieje? zapytałam Katarzynę, krzyżując ręce.
Spojrzała w stronę korytarza i zniżyła głos. Porozmawiajmy w kuchni.
Siedziałyśmy przy stole, gdy po głębokim oddechu Katarzyna wyjaśniła wszystko. Spotkali Kazika w parku.
Uciekł z domu dziecka, a gdy go odprowadzili, Katarzyna wpadła na pomysł śmiały, jak na nią.
Wydał się takim miłym chłopcem powiedziała, obejmując dłońmi kubek z herbatą. Moglibyśmy go wziąć na przechowanie. Na pewien czas. To byłoby dobre dla nas wszystkich.
Nie sądzisz, iż to niewłaściwe? spytałam, splatając palce.
Katarzyna przechyliła głowę. Niewłaściwe? Dlaczego?
A jeżeli się przywiąże? nalegałam. A jeżeli zacznie was uważać za rodziców? A potem oddacie go obcym?
Wypuściła powietrze. Był już w domu dziecka. I tak trafiłby do innej rodziny. Przynajmniej u nas będzie bezpieczny.
Na razie odparłam. A co, gdy przyjdzie czas go oddać?
Katarzyna zawahała się. Tadeusz miał takie same wątpliwości. Ale przekonałam go, iż to dobra decyzja.
Miała odpowiedź na wszystko. Mogłam się sprzeczać, ale decyzja była już podjęta. Czasem trzeba pozwolić, by sprawy toczyły się własnym biegiem.
Kazik zmienił nasze życie w sposób, którego się nie spodziewałam. Zaczęliśmy spędzać czas razem nie jako obcy pod jednym dachem, ale jako rodzina.
Tadeusz, który dawniej tonął w pracy, teraz wracał do domu wcześniej. Chciał być obecny pomagać, słuchać, po prostu być.
Widziałam, jak napięcie między nim a Katarzyną znika. Znów się śmiali.
Rozmawiali ciepło. Stali się tym małżeństwem, którym byli, zanim życie ich rozdzieliło.
Katarzyna rozkwitła w roli matki. Otoczyła Kazika troską, pomagała w lekcjach, dbała o każdy szczegół. Już nie była zagubiona. Miała cel.
Ja także przywiązałam się do chłopca. Był interesujący świata, zasypywał mnie pytaniami, uwielbiał moje opowieści.
Jaki był Tadeusz, jak był mały? pytał szerokooki. Uśmiechałam się i mówiłam prawdę od dziecka był urwisem.
Zaczęłam się zastanawiać, czy go adoptują. Ale to nie do mnie należało pytanie.
Aż pewnego wieczoru Tadeusz wrócił do domu z twarzą jak z kamienia. Coś było nie tak.
Co się stało? spytałam, gdy postawił teczkę na podłodze.
Znaleźli rodzinę dla Kazika oznajmił. Chcą go adoptować.
Katarzyna zastygła z talerzem w ręce. Mrugnęła, a potem wymusiła uśmiech. To wspaniale. W końcu będzie miał prawdziwą rodzinę. Ale głos jej zadrżał.
Spojrzałam na nich oboje. I po prostu go oddacie?
Tadeusz przetarł skronie. Tak było umówione. Od początku byłem przeciwny, ale Katarzyna mnie przekonała. To miało być tymczasowe. Nie mamy teraz czasu w dziecko.
Jakoś daliście radę przez ostatnie miesiące warknęłam.
Mieliśmy pomoc rzucił, spoglądając na mnie. I choćby tak ledwie zipaliśmy.
Otworzyłam usta, by zaprotestować, gdy usłyszałam ciche kroki na schodach. W drzwiach stał Kazik, sztywny jak kij. Jego dłonie zacisnęły się w pięści.
Kłamiecie syknęłam cicho, patrząc na Tadeusza i Katarzynę. Potrzebujecie tego chłopca tak samo jak on was. Może choćby bardziej.
Kazikowi załamała się twarz. Odwrócił się i pognał na górę. Nie powiedziałam już nic. Tylko pokręciłam głową i wyszłam.
Tej nocy prawie nie spałam. Dom był zbyt cichy. Leżałam, wpatrując się w sufit.
Aż tuż przed świtem usłyszałam szmer na korytarzu. Zerwałam się, ale było pusty. Wtedy rozległ się cichy trzask drzwi wejściowych.
Zbiegłam na dół i wyjrzałam na ulicę. Mała postać szła wzdłuż drogi, z plecakiem przewieszonym przez ramię.
Złapałam jego dłoń, ściskając mocno, i szepnęłam: „Nie musisz uciekać, Kazik, bo twoja prawdziwa rodzina już cię znalazła”.