Przynajmniej dwa razy w roku szkolnym słyszymy o klasowych zrzutkach na prezenty dla nauczycieli. Najpierw w październiku, przy okazji Dnia Edukacji Narodowej, później w czerwcu, na zakończenie roku. Zwykle mówi się o walkach między rodzicami: jedni apelują o zdrowy rozsądek i twierdzą, iż kwiaty czy drobny upominek naprawdę wystarczą. Drudzy prześcigają się w pomysłach na coraz to bardziej ekstrawaganckie – i coraz droższe – prezenty. Voucher do SPA, grawerowana biżuteria, sprzęty AGD czy elektronika...
Tym razem dyskusja o prezentach wraca jeszcze przed pierwszym dzwonkiem. W mailu do redakcji Ewa napisała o pomyśle rodziców z trójki klasowej, którzy zorganizowali zrzutkę na upominek na rozpoczęcie roku. Jej zdaniem to absurdalny pomysł.
Prezent na rozpoczęcie roku szkolnego
"Chcę zapytać waszych czytelników, kto tu ma rację. Ja oczywiście uważam, iż ja i iż inni rodzice są jacyś odklejeni. W połowie sierpnia mniej więcej na naszej klasowej grupie rodziców na Whatsappie pojawiła się wiadomość od przewodniczącej trójki klasowej w sprawie prezentów na rozpoczęcie roku. Napisała to tak, jakby to było coś najnormalniejszego i każdy by tak robił.
Napisała, iż na dobry start wręczymy wychowawczyni zestaw porcelany i kwiaty, zrzutka po 25 zł. Nie jest to nie wiadomo jak wyszukany prezent, kwota tej zrzutki też nie jest zawrotna, ale ja czuję jakiś niesmak. Syn idzie do siódmej klasy, dobrze zna wychowawczynię. Może bym to zrozumiała, gdyby pani się zmieniała albo gdyby to była ósma, ostatnia klasa... A tak? Jakieś to dla mnie dziwne.
To jest szkoła publiczna, z normalnymi dzieciakami, normalnymi rodzicami, większość z nas nie zarabia jakichś kokosów. Jestem pewna, iż są też racy rodzice, dla których to 25 zł może być dużą kwotą, bo mogliby za to kupić coś do wyprawki szkolnej albo chociaż jedzenie. No nie oszukujmy się, 300 plus to za mało, by kupić wszystko, co potrzeba do szkoły i wielu z nas każdą złotówkę ogląda z dwóch stron, choćby jeżeli bez problemu wiążemy koniec z końcem.
Napisałam na grupie, iż dla mnie to trochę dziwny pomysł, to prawie zostałam zjedzona przez trójkę klasową (te panie prywatnie się przyjaźnią, no ale nieważne). Ich zdaniem wychowawczyni zasługuje na prezent, bo wkłada w swoją pracę mnóstwo serca i jest jedną z najlepszych nauczycielek w szkole, więc trzeba ją doceniać, bo jak my tego nie zrobimy, to nikt tego nie zrobi.
Fakt, bardzo lubię tę wychowawczynię, syn też ją lubi, no kompetentna, ale też bardzo sympatyczna babeczka... Ale czy to znaczy, iż teraz przy byle okazji mamy jej coś kupować? To może też coś na urodziny? I na imieniny? Może na Boże Narodzenie? I Wielkanoc? W skali roku zbiera się już naprawdę ładna sumka...
Przelałam w końcu to 25 zł, żeby już się tak nie wychylać, ale mimo wszystko jest mi z tą całą sytuacją niezręcznie. Na miejscu tej nauczycielki to też byłoby mi głupio, iż ktoś mi coś kupuje tak naprawdę bez okazji. Powiedzcie, jak to wygląda u waszych dzieci w szkołach? To powszechna praktyka czy to tylko u mnie ci rodzice są tacy odklejeni?".