Na przełomie września i października 2024 została zorganizowana przez nauczyciela geografii i informatyki dwudziesta druga edukacyjna wycieczka zagraniczna. Po eksploracji Szkocji w chłodniejszym i bardziej pochmurnym klimacie, przyszedł czas na słoneczną Hiszpanię, a konkretnie jej środkowo-wschodnią część, czyli wybrzeże Costa Blanca. To dopełnienie wcześniejszych wyjazdów do tego kraju. W 2016 r. uczniowie uczestniczyli w projekcie realizowanym nad wybrzeżem Costa Brava w regionie Katalonii, a w 2019 mieli okazję zwiedzać wybrzeża Costa del Sol i Costa de la Luz na obszarze Hiszpanii, choć dotarli także nad portugalskie wybrzeże z pięknym Faro i Algarve.
Każde wybrzeże Hiszpanii geologicznie jest nieco odmienne, ale klimatycznie mają wspólną cechę: są doskonale nasłonecznione. w tej chwili mieliśmy okazję przekonać się o tym tuż po wylądowaniu w Walencji, gdzie temperatury o tej porze roku sięgały 38 stopni C.
Naszym celem zwiedzania w pierwszym dniu wyprawy była Denia, kameralne miasteczko u wybrzeży Morza Śródziemnego w prowincji Alicante. Wybraliśmy błękitny autokar, aby się tam dostać, gdyż jego kolor kojarzył nam się z bogactwem morskiej wody otaczającej ten region.
Dzięki temu, iż Denia znajduje się u podnóża góry Montgo, jest aż 320 słonecznych dni w roku i tej słonecznej pogody doświadczaliśmy każdego dnia.
Zobaczyliśmy port Marina de Denia, z którego regularnie odpływają statki na Baleary czy Ibizę, a w dokach znajdują się ogromne ilości jachtów.
W okolicy Denii jest też sporo górskich szlaków, np. Parque natural del Montgo, a w mieście Park de Torre Cremada, ogród Botaniczny La Alberca z dużym bogactwem rozmaitych roślin, główna atrakcja Castillia de Denia, zamek, który zdobyliśmy w dwóch podejściach w przedostatnim dniu naszej wycieczki.
Miasteczko ma główną ulicę Carrer Marquez de Campos, na której w lipcu odbywa się gonitwa byków do portu morskiego.
W 2015 miasto uznane przez UNESCO za gastronomiczną stolicę Morza Śródziemnego, dlatego nie mogliśmy dokonać innego wyboru z obiadowego menu, jak kalmary i krewetki.
W drugim dniu udaliśmy się czarnym autokarem się do Alicante. To dlatego, iż nastawialiśmy się na zatłoczone miasto, ale też wiedzieliśmy, iż staniemy na pięknej promenadzie Passeig de l’Esplanada d’Espanya w otoczeniu dorodnych palm, która jest wyłożona mozaiką, składającą się z trzech podstawowych kolorów, czerwonego, kremowego i właśnie czarnego.
Najwięcej czasu w tym mieście poświęciliśmy na wizytę w Zamku św. Barbary położonym na wzgórzu Benacantil. Jedna z uczestniczek: Basia, zastanawiała się, czy wybór patrona zamku nie miał coś wspólnego z bogactwami, np. z węglem i świętem, które w Polsce obchodzimy 4 grudnia, ale powód wyboru patrona był bardziej banalny: po prostu 4 grudnia 1248 r. zamek został zdobyty przez siły kastylijskie i przyjęto patrona, którego w tym dniu wspominano.
To na tym zamku zrobiliśmy pierwsze wspólne pamiątkowe zdjęcia, ponieważ widoki na morze z wysokości ponad 160 m są wyjątkowe. Zainteresowała nas przede wszystkim La Torreta, czyli najwyższa część zamku z murami i wieżą, ale także z tarasami i widokiem na współczesną część miasta i wybrzeże.
W drugiej części dnia postanowiliśmy pojechać na specyficzną plażę otoczoną ogromną ilością potężnych wieżowców. Każdy turysta chce być jak najbliżej morza i mieć na nie widok. To zdecydowanie wybrzeże z drapaczami chmur mającymi choćby 50 pięter, dlatego niektórzy mówią o nim, iż to takie europejskie Las Vegas, Nowy Jork, czy San Francisco. Nas szczególnie zauroczyło widokowe miejsce Mirador del Castillo lub inaczej Balcon del Mediterrano. Prowadzą do niego schody z placu zamkowego, a z tego balkonu widać majestatyczną wyspę, znajdującą się niespełna 3 km od wybrzeża. O niej opowiada jedna z legend o miłości Roldána i Aldy. Okazuje się, iż wyspa jest podobna do ogromnej skalnej szczeliny na szczycie góry Puig Campana, znajdującej się w pobliżu Benidorm.
Otóż dawno temu żył w górach olbrzym o imieniu Roldán. Nieopodal szczytu wybudował chatę, aby mieć schronienie gdy było zbyt gorąco. Pewnego dnia, podążając w stronę morza, zobaczył młodą, śliczną dziewczynę. Dziewczyna kąpała się w morskiej wodzie, ale gdy wyczuła obecność olbrzyma, bez lęku zaoferowała mu morską wodę w swoich dłoniach. Kiedy olbrzym zaczął pić, Alda zaśmiała się. Podobnie olbrzym roześmiał się z taką siłą, iż aż góra się zatrzęsła. Olbrzym zabrał dziewczynę do chaty. Zakochani od pierwszego wejrzenia cieszyli się ogromnym szczęściem. Jednak pewnego dnia Roldán wracając do chaty, zauważył dziwną postać, która ostrzegła go, aby biegł do chaty jeżeli chce znaleźć swą ukochaną przy życiu, bo gdy dzień się skończy, jej życie także dobiegnie końca. Roldán widział jak jego ukochana umierała. Ból i rozpacz olbrzyma były tak wielkie, iż gdy Słońce zmierzało ku zachodowi Roldán pobiegł w stronę Puig Campana, i wściekłym rozmachem swego miecza rozłupał ogromną część góry, która uleciawszy w powietrze, z impetem spadła do morza. Parę chwil później Słońce schowało się całkowicie. Alda na zawsze zamknęła swe cudowne oczy, a Roldán trzymając swą ukochaną w ramionach, dotarł do plaży, a potem przedzierał się przez wodę, trzymając ukochaną wysoko ponad taflą morza, aż dotarł do wyspy. Tam ją pochował i sam pozostał chcąc chronić ją po wieczność.
W trzecim dniu naszej wycieczki zdobywaliśmy Murcję, Elche i znajdujący się w pobliżu gaj palmowy. Chyba nikt z nas nie widział do tej pory tak ogromnej ilości palm nagromadzonych w jednym ogrodzie. Są z różnych stron świata, a wśród nich ta jedna… cesarska, gdzie jeden pień stanowi podstawę dla siedmiu palm. Każdy miał tu chwilę na spacer i utrwalenie niezapomnianych widoków w aparatach fotograficznych. Kto chciał, mógł też kupić daktyle, żeby po powrocie do domu poczuć również smak tego miejsca.
Po południu w niedzielny piękny dzień powędrowaliśmy do Murcji gdzie mieliśmy okazję przejść od katedry do kasyna, zwiedzając osobliwości tego miasta.
Nasz dzień nie kończył się tak prędko, ponieważ wieczorem w hotelu czekały na nas bogato zastawione lady z ogromną ilością potraw do wyboru, a później mogliśmy pływać choćby do 23.00 w basenach hotelowych wykonanych w formie kaskady.
Następnego dnia wybraliśmy sobie 440. autobus w kolorze granatowym, bo w planie mieliśmy zwiedzanie miasteczka Guadalest, ale warto wiedzieć, iż jest tam też kręta rzeka o takiej nazwie i piękne wodospady. Jak ktoś jeszcze nie był w tym miejscu Hiszpanii to powinno koniecznie znaleźć się na liście jego planów.
Widoki z miasteczka z 220 mieszkańcami są imponujące. Dotarliśmy do Castillo de San José, czyli Zamku w Guadalest, umiejscowionym na skale w najwyższej części miasteczka, aż 586 metrów nad poziomem morza. To z tego miejsca zobaczyliśmy w dnie doliny imponujących rozmiarów zbiornik wodny Embassament de Guadalest.
Jeśli morze jest za gorące, to w pobliżu tej miejscowości można się wykąpać w wąskim przełomie rzeki i wodospadów Algar. Ze śmiałkami eksplorowaliśmy wartki nurt rzeki w wąskiej skalnej szczelinie. To już nie 25 stopni jak w morzu, ale bardziej rześkie 16 stopni. I na koniec ta wisienka na torcie, czyli hiszpańskie Santorini: Altea. Wąskie uliczki w otoczeniu pomalowanych na biało kamienic, a w centralnej części kościół z piękną niebieską kopułą. Kolejna niesamowita perełka w Europie…
Tak dużo wrażeń w ciągu tych kilku dni zachęciło nas w kolejnym dniu do odpoczynku. Udaliśmy się pieszo do centrum Denii, by eksplorować jej zakątki. Zobaczyliśmy też zamek. Rano był dla nas niedostępny, dlatego w czasie, kiedy Słońce było najwyżej nad nami, przedostaliśmy się na pobliską plażę. Tu w promieniach Słońca przy bezchmurnym niebie, spędziliśmy kilka godzin. Wieczorem najwytrwalsi zdobyli wreszcie zamek w Denii, z którego można było podziwiać widoki na zatokę i port w granicach tego miasta.
Ostatni dzień przeznaczyliśmy na zwiedzanie Walencji. Zdecydowaliśmy się na autobus nr 410 w kolorze błękitno-beżowym. Jechaliśmy przecież do miasta, które stanowi pomost między pięknym morskim nabrzeżem, a spaloną od żaru ziemią. Nie bez powodu, jak było napisane na autobusie, chcieliśmy to jeszcze raz przed wylotem poczuć i doświadczyć. Kościoły, giełdy, parki, areny, stadion Walencji i port… Widać, iż w tej części Hiszpanii, przy wybrzeżu Costa Blanca, to stolica!
Rano dotarliśmy do Miasta Sztuki i nauki w Walencji, czyli La Ciutat de les Arts i les Ciencies. Jest to taki rodzaj futurystycznego kompleksu kulturalno-rozrywkowego. Większość z budynków została zaprojektowana przez światowej sławy architekta Santiago Calatrava, wzdłuż płynącej w tym miejscu kiedyś rzeki Turia. Obecnie, po tym, jak miała tu miejsce niszczycielska powódź, koryto rzeki przekierowano na obrzeża Walencji. Pozostawiono jednak błękitną wodę w specjalnie przygotowanych basenach z białego kamienia. Kompozycja z białymi budynkami jest powiązana ze śródziemnomorską kulturą, w której barwy bieli i błękitu symbolizują morze i światło.
W starszej części miasta odwiedziliśmy też m.in. arenę walk byków w Walencji: Placa de Bous de Valencia. Nasz przewodnik barwnie przedstawił historię corridy hiszpańskiej, bo to obok flamenco jeden z elementów kultury tego kraju. Dla nas igrzyska wydają się kontrowersyjne, ale Hiszpanie traktują to jako rodzaj teatralnego widowiska podzielonego na akty, tzw. tercios. Obok zobaczyliśmy też majestatyczny budynek dworca kolejowego, siedzibę Rady Miasta, budynek poczty głównej, siedziby banków i kościoły.
W Walencji w samym centrum miasta jest też wkomponowany stadion pierwszoligowej drużyny piłkarskiej. Kto chciał mógł obejrzeć ten stadion od środka i usiąść w loży trenerów.
Wieczorem musieliśmy się przemieścić na pobliskie lotnisko, z którego przylecieliśmy do Polski.
No i nie myliłem się, jak do tej pory potwierdzam swoje przekonanie: mamy wspaniałą młodzież: uprzejmą, grzeczną, zdyscyplinowaną. Wszyscy (przewodnicy, pilot, obsługa hotelowa) na to zwracali uwagę. A my? Jako opiekunowie? Dyskretnie, ale ustawicznie, ciągle pracujący nad tym, aby wizerunek Polaka turysty był wzorem!
Tekst: Piotr Zięba
[See image gallery at balzer.cal24.pl]