Wiesław Urasiński naprawia sprzęt RTV w Bronowicach od ponad 40 lat. Majsterkowanie to jego pasja od dziecka, a gdy przerodziła się w fach – dała wiele ciekawych przygód. Dlaczego nie lubi filozofów? Jakie zwierzęta upodobały sobie życie w starych radiach? Jak wprowadził pierwsze diody w Krakowie ze Stanisławem Kracikiem? Na jakim sprzęcie najlepiej brzmi Janis Joplin i Jimi Hendrix? Zapraszamy do niezwykłej rozmowy z niezwykłym człowiekiem.
Co się najczęściej psuje?
Telewizory. To są bardzo krótkotrwałe urządzenia. Zresztą taki był zamysł producentów, żeby nie służyły długo, żeby był jak największy przepływ, jak największa sprzedaż i jak najwyższa produkcja. Przez to tworzyło się mnóstwo elektrośmieci i Unia Europejska to na szczęścia poprawiła. I ma być lepiej.
Mówi pan o nowej dyrektywie unijnej, która obowiązuje od 2020 roku?
Tak. Teraz urządzenia mają być bardziej trwałe. I nie dotyczy to tylko mojej branży, czyli elektroniki, ale także pralek, kuchenek i innego sprzętu AGD. Tak, żeby lodówka działała nie tylko w okresie gwarancji, ale troszkę dłużej. I przede wszystkim, żeby te urządzenia w końcu dały się naprawiać. Bo teraz jest tak, iż w telewizorze pęknie ekran lub uszkodzi się jakiś inny podzespół i bardziej opłaca się kupić nowy. Albo części które się psują, są tak sprytnie chowane przez producenta, iż trzeba zniszczyć obudowę, żeby się do nich dostać. Trzeba to pruć, dopiero naprawić i znowu lepić, przez co cierpi estetyka. I właśnie takie praktyki mają w końcu się skończyć.
Czyli pan tu z Bronowic patrzy z nadzieją na to, co dzieje się w Brukseli i liczy, iż wrócą czasy naprawiania?
Tak. Liczę na to, iż więcej będziemy mogli naprawić niż wyrzucić.
Ale takie czasy już były. Jaka była pierwsza rzecz, którą pan naprawił.
Ja naprawiam od dziecka i pierwszą rzeczą, którą naprawiłem było małe radio. Korzystałem z takiego pisma dla dzieci pod tytułem „Horyzonty techniki dla dzieci”. Tam były takie fajniutkie dwutranzystorowe odbiorniczki i to mnie zachwyciło. Potem stałem się rodzinną „złotą rączką” i wiedziałem, iż w tę stronę trzeba pójść. Poszedłem do Technikum Łączności przy ulicy Łobzowskiej. Wbrew rodzicom, bo ci chcieli, żebym poszedł do liceum. Po „łączności” chciałem iść na studia, ale interesujące mnie kierunki były tylko w Warszawie i we Wrocławiu. Na szczęście w roku, w którym skończyłem technikum na AGH otwarto kierunek elektroniki. Skończyłem go i miałem już podstawę teoretyczną.
Co było po studiach?
Praca w słynnym, ale nieistniejącym już KFAP-ie (Krakowska Fabryka Aparatów Pomiarowych – dop. red.) w Ośrodku Badawczo Rozwojowym. Potem upomniało się o mnie wojsko. Tam działałem oczywiście w łączności, przy radiostacjach w Szkole Oficerów Rezerwy przy WSOWŁ w Zegrzu. Nazywaliśmy to „SORbona” albo „SOR-y” i żartowaliśmy, iż ciągle się przepraszamy. (śmiech)
Po wojsku wróciłem do KFAP-u. Tam zastał mnie Stan Wojenny i w tym czasie przejąłem zakład po zmarłym majstrze przy ulicy Bronowickiej. I tak się zaczęło prawdziwe rzemiosło. I trwa to już ponad 40 lat i pewnie potrwa do śmierci. Trzeba będzie mnie zakopać w tej piwnicy. (śmiech)
Co wtedy przynosili ludzie do naprawy?
Telewizory, magnetofony, radioodbiorniki, gramofony, czasem radia samochodowe czy choćby radiotelefony. W latach 80. było dużo roboty i były to dobre czasy. Potem przyszedł wolny rynek i po 1989 roku zawiązałem współpracę z firmą Curtis Group. Oni sprowadzali sprzęt z Japonii – Oriona, który na polskim rynku przyjął nazwę OTAKE – i tak ta marka pojawiła się nad Wisłą. I on był sprowadzany tutaj tylko poprzez „Baltonę”. I ja byłem serwisantem tego sprzętu na trzy województwa. I było fajnie, bo wtedy zarabiało się w przeliczeniu na dolary. I nie wiem, czy wiecie, ale powiedzonka „o take Polskę walczyłem” nie wymyślił Wałęsa, tylko my, na spotkaniach w Warszawie. I właśnie chodziło o firmę Otake. Zresztą te spotkania w Warszawie, to były bardzo dobre czasy. Organizował je właściciel pan Zbigniew Niemczycki i zapraszał serwisantów z całej Polski. Zostały miłe wspomnienia i oczywiście nie spotykaliśmy się tam „na sucho”. (śmiech)
Pana historia jest trochę odbiciem historii Polski w dobie transformacji.
Tak, można tak powiedzieć. I dalej to trwało. Potem bardzo długo serwisowałem równie słynne Curtisy. Ten okres to była dla mnie też nauka życia w nowych czasach. Pan Niemczycki zawsze mówił bardzo mądrą rzecz, zwracając się do serwisantów: „panowie, ja wam nie daje ryby, tylko wędkę”. I to się sprawdziło, bo ludzie, którzy przychodzili do mnie w ramach gwarancji, przychodzili do mnie także później. Już mnie znali, miałem swoją markę i to wykorzystywałem. Byli moimi klientami. I to był mój złoty okres do końca lat 90. ubiegłego wieku. Później powoli zaczęło to gasnąć.
Po roku 2000 musiał się pan zmierzyć z nową rzeczywistością.
Tak. Była rewolucja – pojawiły się telewizory „nowej generacji”, czyli w technologi ciekłokrystalicznej LCD oraz w technologii plazmowej. No to musiałem się przebranżowić i wejść w to mięciutko. I miałem szczęście, bo ja znałem się na LED-ach od lat 70. Nie uwierzy pan, ale ja z kolegami z KFAP-u wprowadzaliśmy pierwsze diody.
Żartuje pan?
Nie. Mieliśmy rozbieżne zdanie z ówczesnym szefem działu Stanisławem Kracikiem. On początkowo uważał, iż tej technologii nie da się zastosować do naszych potrzeb. Jednak po kilku merytorycznych dyskusjach przekonał się, iż to jest możliwe. I nasze urządzenia w KFAP-ie przeszły z żaróweczek na diody. Wtedy ludzie patrzyli na to z niedowierzaniem, ale uruchomiliśmy pierwsze diody w Krakowie. Więc dla mnie nowa technologia telewizorów nie była taka nowa. Wiedziałem, jak się za to zabrać.
Telewizory w nowej technologii to jedno, ale pojawiły się też inne urządzenia. Np. DVD.
To nie było zaskoczenie. To była taka sama technologia jak CD, tylko zapis na płycie był gęstszy. Jeszcze gęstszy jest na Blue-Ray – ale to z grubsza ta sama zasada i potrafię to bez problemu naprawiać.
Czyli nie ma takiej sytuacji, iż wycofuje pan klienta, bo nie umie pan czegoś naprawić?
O nie! Czasem wycofuję. Zdarza się, iż mówię wprost, iż po prostu się nie znam. Albo podkreślam, iż „spróbuję, ale nie obiecuję”. Nie jestem alfą i omegą, żeby wiedzieć wszystko. Cofam też sprzęty, które są bardzo zniszczone albo wtedy, kiedy koszt naprawy przewyższa wartość nowego produktu. Zwróciłem też kiedyś radio do którego nasikał kot. Radio, gdy grało było ciepłe więc pewnie dobrze mu się na nim urzędowało. I potraktował je też jako toaletę.
Jakie było największe wyzwanie?
Naprawienie pierwszego magnetowidu. Na początku podchodziłem do tego jak do jeża, ale trzeba się było za to wziąć. No i pierwsza udana naprawa to był ogromny sukces. Podobnie jak pierwsza naprawa płaskiego telewizora. I ten telewizor działa do dzisiaj. Bo te pierwsze płaskie TV były bardzo żywotne. Ale zawsze najbardziej zadziwiało mnie to, co można było znaleźć w magnetowidach – najczęściej za sprawą dzieci. Ludziki lego, drobne zabawki – to była norma. Ale jedno dziecko musiało być bardzo inteligentne, bo włożyło do video kawałek taśmy filmowej. Musiało pomyśleć, iż skoro są obrazy, to urządzenie je odtworzy. Bardzo mądrze. Ale były też mniej urocze przypadki. Zdarzało się na przykład, iż w radiu znalazłem karaluchy. I to żywe! Goniłem je tu kiedyś po zakładzie. Była też myszka, na szczęście zdechła. Myszy lubiły cewki w bawełnianym oplocie, smakowały im. Dodatkowo często w radiach robiły sobie dom i ślady ich życia znajdowałem po otworzeniu.
A jaka naprawa sprawiła największą radość?
Taka, kiedy ktoś przynosił sprzęt z innego serwisu i mówił, iż był tu i tam i powiedziano mu, iż „nie da się tego naprawić”, a ja dawałem radę.
A pana najlepszy klient?
Najlepszy klient to taki z którym się można dogadać. A najgorsi są tzw. filozofowie. Tacy, którzy już wszystko wiedzą i pouczają. Mówię takiemu, iż jak lepiej wie, to może sam w takim razie naprawi. (śmiech) Tu właśnie mam takiego jednego, którego muszę „pociągnąć do odpowiedzialności”. Próbował sam naprawić, widać, iż się dobierał, a mówił, iż nic robił. Więc zepsuł, a potem przyniósł i udawał, iż to nie on. W takich przypadkach, jeżeli sprzęt jest ruszony, robocizna jest dwa razy droższa, bo tak naprawdę muszę naprawiać dwa razy: naprawić próbę nieudolnej naprawy, a dopiero potem wziąć się za adekwatne naprawianie. Mam też klientów, którzy przychodzą tu od kilkudziesięciu lat. Miałem takiego, który zjawiał się tu od samego początku, od 40 lat. Podsyłał też swoich znajomych. Zresztą klienci z polecenia są najlepsi. Są dobrze nastawieni i od razu ufają. Wchodzi na pewniaka i dobrze się współpracuje. Lubię też naprawiać sprzęty z PRL-u, które ostatnio wracają do łask. Mam to dobrze opanowane, mam zachowanych sporo części i mogę pomóc. Tu na półce mam właśnie adaptery z tamtych czasów. Płyty winylowe przeżywają renesans, to i sprzęty wracają. Tu mam też radio firmy Zodiak. Bardzo eleganckie. Proszę zobaczyć.
Mam też słynnego Amatora – w latach 70. to był sprzęt „z wyższej półki”. Mam też piękny, japoński magnetofon z PEWEXU – Standard SR300, którym szpanowałem. Słuchałem Janis Joplin, Jimiego Hendrixa – mój ukochany magnetofon szpulowy. Cały czas na chodzie.
Mam też kolekcję małych radyjek tranzystorowych. Mam taką perełeczkę, jeden z pierwszych odbiorników tego typu – bardzo rzadki egzemplarz. I uwaga – to jest radio Tesla Doris:
Widzę, iż miał pan Teslę zanim to było modne.
To był jeden z pierwszych miniaturowych odbiorników tranzystotorowych. Jest na chodzi do dziś. Z tego co wiem dwa egzemplarze tego radia są w muzeum w Pradze. No i jest jeden tutaj u mnie, w Bronowicach.
Zakład Pana Wiesława znajduje się przy ulicy Bronowickiej 54. Zepsute sprzęty do naprawy można przynosić od poniedziałku do piątku w godzinach od 12 do 14. Najlepiej jednak umówić się telefonicznie: tel. 601 44 15 49.
***
Czytaj także:
- Kultowa piekarnia z ulicy Długiej. Tutaj od 70 lat powstaje chleb na naturalnym zakwasie, bez ulepszaczy i konserwantów
- Jubiler na pięć gwiazdek. Zakup biżuterii u Roberta Siudka to “prawdziwa przygoda”
- Legendarna palarnia kawy w Krakowie. “Wychowaliśmy się na workach z kawą”