Franciszek Tworuszka urodził się i wychowywał w opolskich Grudzicach. Dzieciństwo miał szczęśliwe, choć w domu się nie przelewało. Już jako 7-8 letni chłopiec korzystał z każdej szansy, żeby rysować kredkami.
– Jako dziecko spędzałem sporo czasu z kuzynką na gospodarce u wujka. Mama tam pracowała, bo my to mieliśmy tyle pola, jak w doniczce – śmieje się pan Franciszek.
– Po wykonaniu roboty, na przykład, jak zgrabiliśmy już siano, to czekaliśmy na wujka, aż przyjedzie wozem, leżąc sobie na łące i patrząc w chmury. Ja to zawsze widziałem na tym niebie piękne sceny, które później chciałem malować… – wzdycha.
Franciszek Tworuszka: Pejzaż przede wszystkim
Do stworzenia pierwszego prawdziwego rysunku zainspirowała go sąsiadka, która z pielgrzymki na Jasną Górę przywiozła obraz Matki Boskiej Częstochowskiej.
– I ja ten obraz narysowałem dla mamy na urodziny. Byłem jakoś przed komunią – wspomina. – gwałtownie się rozniosło, iż mam smykałkę do tych rysunków. Mama, sąsiedzi mówili, iż trzeba to jakoś pociągnąć dalej. I tak kupowali mi małe farbki olejne. Malowałem tak, by wykorzystać każde miejsce. Na przykład na płycie pilśniowej, ale po tej chropowatej stronie, bo jak się ją zagruntowało, wyglądała jak płótno. Ale nigdy nie zapomnę, jak te farby śmierdziały!
Jako młody chłopiec gwałtownie zyskał w okolicy sławę uzdolnionego plastycznie – kto jaki zamarzył sobie obrazek, taki dostał od Franciszka. Najczęściej były to pejzaże.
– Wtedy moda była taka, iż na ścianie, przy której stało łóżko, wieszało się płótna z jakimś widokiem – opowiada Franciszek Tworuszka. – To było szczególnie popularne na tzw. wycugach, gdzie mieszkały osoby starsze. Jak się ludzie dowiedzieli, iż potrafię nieźle namalować, zamawiali u mnie takie widoki. Przychodzili i opowiadali mi o swoich sentymentalnych wspomnieniach, m.in. rodzinnych domach, ukochanym drzewie, zwierzaku z dzieciństwa… Ja to szkicowałem i tak powstawały takie widoki pamięciowe. A moje własne inspiracje na scenę do dziś przychodzą do mnie w nocy. Budzę się i szkicuję, bo rano tego pomysłu już nie będzie.
Edukacja artystyczna dla wybranych
Jak sam mówi, talent odziedziczył po mamie, która choć nigdy nie kształciła się plastycznie, wyszywała piękne obrusy w kwieciste wzory i malowała na szkle. Lata 60. nie sprzyjały rozwijaniu tego typu zainteresowań. Pasja i talent do sztuki, choć podziwiane, pozostawały daleko na liście rzeczy koniecznych i przydatnych w ogóle do życia.
– Mama wspierała mnie w moim zainteresowaniu, na tyle ile mogła – wspomina. – Wiem, iż była ze mnie dumna i ciężko jej było, iż nie może dać mi więcej. Tata po prostu nie przeszkadzał, co już było ważne, ale nie zmieniało faktu, iż po szkole czekała na mnie i brata bliźniaka – który interesował się z kolei muzyką – lista obowiązków do wykonania. Jako 10-latek zwoziłem koniem siano u wujków. To były inne realia. Rodzice nie cackali się z nami. A to, iż trzeba pomagać, było dla nas normalne, wręcz oczywiste.
Wiele zmieniło się w czasach, gdy pan Franciszek Tworuszka został uczniem trzyletniej szkoły zawodowej. Raczej nie był to przypadek, iż szkolił się na… malarza pokojowego.
– Ale to nie była taka zawodówka, jak dziś – podkreśla. – Nas uczyli drobiazgowo, od A do Z. My uczyliśmy się pisać porządnie litery, robić wymiary. Dzisiejsze pokolenie wszystko „wrzuca” w komputer. My to wszystko mieliśmy w głowie, a dobry fachowiec potrafił znakomicie imitować marmur i drewno. Czy dziś tego kogoś jeszcze uczą? – pyta retorycznie.
Tak się złożyło, iż szef praktyki pana Franciszka zauważył talent swojego wychowanka. Grupie kilku zdolniejszych uczniów poświęcał więcej czasu. To ich uczył ich różnych trików.
– W końcu ktoś mi powiedział, iż jest takie ognisko plastyczne przy liceum na Pasiece w Opolu, które prowadził prof. Piotr Grabowski – mówi. – On potem był moim mentorem. I chodziłem na te zajęcia przez dwa lata, zawsze we wtorki. Dali mi stolarski ołówek, pędzel i sztalugę. To, co inni malowali w miesiąc, ja miałem gotowe w dwa dni. Była możliwość chodzić dwa razy w tygodniu na te zajęcia, ale ja musiałem pracować, potrzebna była kasa. Za nieobecności nie udało mi się dostać dyplomu, który poświadczał, iż mogę być dekoratorem wnętrz.
Franciszek Tworuszka – z pędzelka na szczotkę
Mimo to, Franciszka Tworuszkę nauczyciele z ogniska zarekomendowali do Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu. I nikogo nie zdziwiło, iż tam się dostał, co w tamtych czasach było nie lada osiągnięciem.
– Trzeba było mieć nie tylko talent, ale i plecy – zaznacza. – To pierwsze mi sprzyjało, ale poza tym byłem prostym chłopakiem ze wsi. Mówiłem, iż ASP to nie moje progi. A jak się dostałem na te studia, to na naszej ulicy było wydarzenie, było o mnie głośno. O ASP, choć w głębi gdzieś marzyłem, to nie śmiałem myśleć na poważnie. choćby nie chciałem składać tego podania, bo w domu i tak nie było dość kasy. Myślałem, iż i tam się nie utrzymam, ale nauczyciele przekonali mnie, iż są stypendia, wsparcie dla zdolnych. Dostałem się i to było jak sen.
Niestety, piękny sen gwałtownie się skończył, gdy jego ojciec zmarł w czerwcu, na kilka miesięcy przed rozpoczęciem studiów.
– Marzenie upadło, a mój świat się zawalił – przyznaje. – Do dziś żałuję, iż nie poszedłem na tę ASP, iż ta szansa została poza moim zasięgiem. I tak z pędzelka przerzuciłem się gwałtownie na szczotkę malarską, bo brata wzięli do wojska, a mamie trzeba było pomagać. Czasy były twarde.
Smerfy, góry? Proszę bardzo. A żonę poznał w pracy
Franciszek Tworuszka jako malarz był ceniony w całej okolicy. gwałtownie się okazało, iż radzi sobie z każdą fantazją najwybredniejszego klienta. I choćby marzeniami najmłodszych – na przykład o smerfach i Gargamelu na ścianach dziecinnego pokoju.
– Malowałem na podstawie opowieści, obrazów, figurek…. Co kto chciał. W latach 70. jeszcze modne były pejzaże z górami czy drzewami w gankach, czyli w tzw. laubie – wspomina.
Żonę poznał w pracy – wypatrzył ją podczas malowania.
– Od razu wpadła mi w oko. Potem szukałem okazji, by jeszcze ją spotkać. A była z Komprachcic. I tak się wgramoliłem „przypadkiem” na odpust, gdzie ona też była. Potem się rozkręciło… – śmieje się pan Franciszek Tworuszka.
By przyszłej żonie zaimponować, podarował jej kwiaty, choć mógł nieźle narazić się kumplom w pracy.
– Musiałem je dobrze ukrywać w kieszonce, żeby nie podpaść. Jakby to zobaczyli, zaraz mnie by wyśmiali. Wtedy tulipany panie dostawały czasem w pracy, reszta była nie do pomyślenia – dodaje i przyznaje się do duszy romantyka.
W okresie masowych wyjazdów do Niemiec, dla wielu Opolan stworzył obrazy z widokami ich domów rodzinnych. Swój talent rozwijał także pracując przez lata w Niemczech, Holandii i Belgii. Zdobył dużą renomę, malował m.in. w kościołach, kaplicach, był angażowany do renowacji zabytkowych figur – zarówno w kraju, jak i za granicą. Poza pejzażami ten znany w regionie twórca chętnie maluje sceny religijne. Wyjątkowy prezent ostatnio sprawił mieszkańcom Komprachcic na Wigilię.
– Malowidło sceny przedstawiającej Betlejem o rozmiarach 8 na 5 metrów powstawało przez trzy miesiące – opowiada. – Przez wysokość sporym wyzwaniem było malowanie kolejnych fragmentów.
Strażacy, jak druga rodzina
Od nastolatka należy też do OSP i do dziś jest z nią związany także przez sztukę. Namalował św. Floriana, patrona strażaków w komprachcickim Centrum Zarządzania Kryzysowego i w marcu ub.r. pan Franciszek z tym obrazem wgrał Ogólnopolski Strażacki Konkurs Plastyczny Związku Ochotniczych Straży Pożarnych Rzeczypospolitej Polskiej w V grupie wiekowej. Przed świętami odebrał nagrodę z Warszawy. Św. Florian jest w tej chwili wystawiony w siedzibie zarządu głównego ZOSP RP w Warszawie.
– Kiedyś dostać się do straży to było coś – mówi Franciszek Tworuszka z nostalgią. – Trzeba było być zdyscyplinowanym, a słowo naczelnika było święte. Wtedy nie było komputerów, telefonów, ale był czas i na pracę, i na… straż. Wszyscy sobie pomagali, np. przy sianokosach. A dziś ludzie są mniej życzliwi i taką postawę to by raczej wyśmiali…
I choć dawno jest na emeryturze, wciąż pozostaje bardzo aktywny. Namalował m.in. mural na budynku SOK-u w Komprachcicach, z którym na stałe współpracuje, także jako mentor dla młodych zdolnych. Należy do tutejszego Klubu Seniora, a także do grupy plastycznej Akwarele w Opolu pod kierownictwem Jurka Kamińskiego, która działa w Centrum Informacyjno-Edukacyjnym „Senior w Opolu”.
– Boleję nad małym zainteresowaniem plastyką wśród dzieci, która wspaniale rozwija – dodaje. – Wystarczą choćby proste zajęcia. To wina rodziców, którzy dzieciom czasem nie poświęcają dość uwagi. To idzie też w drugą stronę, gdy przesadnie chcą realizować swoje niespełnione ambicje kosztem dziecka.
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania