Kiedy autobus się zepsuł, a życie – przeciwnie, ruszyło z miejsca
Jadwiga Nowak wracała z działki razem z wnukami. Sierpniowe słońce prażyło niemiłosiernie, dzieci marudziły, a autobus, nie wytrzymując upału, nagle stanął w połowie drogi. W środku zrobił się gwar – pasażerowie narzekali, wachlowali się gazetami i złorzeczyli kierowcy. A Jadwiga patrzyła na swoich zmęczonych wnuczków i wiedziała jedno: czekanie na następny autobus to męka. Trzeba dzwonić do syna, żeby po nich przyjechał. Kobieta sięgnęła już po telefon, gdy nagle zatrzymał się samochód. Szyba po stronie kierowcy powoli opadła. Jadwiga zajrzała do środka – i zamarła.
Ale ta historia zaczęła się długo przed tamtym upalnym dniem…
Jadwiga wyszła za mąż nie z miłości, nie choćby z rozsądku – tylko z konieczności. W jej rodzimej wsi dwudziestopięciolatka uważana była za „starą pannę”. Wtedy pojawił się Jan – wiejski złota rączka, utalentowany, ale z słabością do kieliszka. Rodzice namawiali, przyjaciółki dawno miały dzieci… Więc się zgodziła.
Na początku jakoś się układali. Próbowała pokochać męża, on nie szczególnie starał się być kochanym. Małżeństwo gwałtownie zamieniło się w sąsiedztwo z obowiązkami. Potem urodził się syn Tomasz, a dwa lata później – córka Kinga. Gdy pojawiły się dzieci, Jan poszedł na całość. Najpierw pracował we wsi – ludzi nie brakowało, płacili mu produktami lub złotówkami. Ale gdy w spadku dostali mieszkanie w mieście – wszystko się popsuło.
Jan nie potrafił utrzymać pracy: raz fabryka, raz targowisko, raz warsztat – nigdzie na długo. Jadwiga musiała zatrudnić się jako opiekunka w przedszkolu, by i jej dzieci miały gdzie zostać. Pieniędzy brakowało dramatycznie. Dziewięćdziesiąte lata, bieda, beznadzieja… Chatę na wsi dawno sprzedali. A mąż nie omieszkał przypomnieć: mieszkanie jego, więc jeżeli co – niech sobie idzie, gdzie chce.
Ale iść nie było gdzie. Jadwiga żyła – dla dzieci. Miłości do męża nie było, tylko gorycz i rozczarowanie. Z czasem jednak coś się zmieniła. Znalazła pracę w kadrach, zaczęła zarabiać. Jan kręcił się po warsztatach. Na jedzenie starczało, ale szczęścia nie przybyło.
Gdy Tomasz poszedł do technikum, a Kinga miała zaledwie czternaście lat, Jana zabrał zawał. Jadwiga popłakała oczywiście – ale bez dramatu. Dla niej zawsze był obcym człowiekiem. Pogrzebała męża i została sama z dziećmi. Mając zaledwie 45 lat, czuła się starą kobietą. Bez miłości, bez marzeń, bez nadziei.
Żyła dla dzieci. Nie wtrącała się w ich sprawy, nie zadawała niewygodnych pytań. Wiedziała przecież, jak to jest – żyć z kimś, kogo się nie kocha. choćby o wnuki nie prosiła – rozumiała, iż wszystko przyjdzie w swoim czasie. Ale gdy i Tomasz, i Kinga znaleźli partnerów, zagrali wesela, a potem obdarowali ją wnukami – serce Jadwigi napełniło się prawdziwą radością.
Dzieci dbały o matkę, a ona często zajmowała się maluchami. Ze wspólnych oszczędności kupili jej działkę. Każde lato spędzała tam z wnukami, w ciszy i spokoju.
Życie potoczyło się zwyczajnie. Bez emocji, bez niespodzianek. Jadwiga pogodziła się już z faktem, iż kobiece szczęście dawno przegapiła. Czasem próbowała znaleźć w małżeństwie dobre wspomnienia – i nie mogła. W końcu wyszła za mąż bez miłości…
A potem nadszedł ten dzień. Wracali z działki. Autobus się zepsuł. Słońce piekło, dzieci marudziły. Jadwiga wyciągnęła telefon, by zadzwonić do syna. I wtedy zatrzymał się samochód.
Za kierownicą – mężczyzna w jej wieku. Otworzył okno, spojrzał na autobus i zapytał:
– Awaria?
– Niestety… Straszny upał.
– Z dziećmi jedziecie?
– Tak. Już miałam dzwonić, żeby ktoś po nas przyjechał.
– Do miasta?
– Tak…
– Podwiozę. Nie protestujcie. Nie można tak stać na słońcu.
Jadwiga chciała odmówić, ale w końcu skinęła głową – i dobrze zrobiła. Mężczyzna miał na imię Marek. Też wracał z działki, ale miał samochód. W drodze rozmawiali. Okazał się wdowcem, też z wnukami, pracował jako inżynier, wszystko w domu robił sam.
Nagle Jadwiga poczuła coś, czego nigdy nie znała. Ekscytację. Zawstydzenie. A może to były te „motyle w brzuchu”, o których czytała w książkach, ale nie wierzyła, iż istnieją.
Gdy dojechali, Marek, widząc torby, pomógł jej je zanieść do mieszkania. Jadwiga zaprosiła go na herbatę. Dzieci bawiły się w pokoju, a oni siedzieli w kuchni i rozmawiali. O życiu, przeszłości, dzieciach. Czas minął niepostrzeżenie. Dopiero gdy syn przyjechał po wnuki, Jadwiga zrozumiała, jak gwałtownie minął wieczór. Marek pożegnał się i zawstydzony wyszedł. I… nie wymienili się numerami.
Zrozumiała to dopiero, gdy została sama. Serce ścisnęła niespodziewana tęsknota. choćby się zawstydziła – w jej wieku… A może tylko był uprzejmy i tyle? Może już nigdy się nie zobaczą?
Minęło kilka dni. Jadwiga próbowała sobie wmówić, by zapomnieć. Przecież to tylko przypadek. Ale pewnego wieczora, gdy chciała nalać sobie herbaty i włączyć ulubiony serial, zadzwonił dzwonek do drzwi.
W progu stał Marek. Z bukietem róż i pudełkiem sernika.
– Przepraszam, iż bez zapowiedzi… Ale nie wziąłem numeru. A nie mogłem zapomnieć.
Jadwiga patrzyła na niego i uśmiechała się przez łzy.
– Tak się cieszę, iż przyszedłeś.
I choć miała już prawie sześćdziesiąt lat. Choć włosy siwe, a kolana wieczorem bolały. Po raz pierwszy w życiu czuła się prawdziwą kobietą – chcianą, ważną, kochaną.
Tak bywa. Gdy autobus się psuje, a serce – przeciwnie, zaczyna bić mocniej. Gdy życie, po latach bólu i rozczarowań, nagle daje szansę – na miłość. Prawdziwą, dojrzałą, cichą jak letni wieczór.
I jeżeli myślicie, iż wszystko już za wami – poczekajcie. Najważniejsze może być dopiero przed wami.