Był początek lutego, 1998 rok, mroźny dzień. Kiedy w nocy poczuła pierwsze skurcze, nie panikowała, bo wszyscy powtarzali jej, iż nie ma sensu jechać do szpitala od razu, bo porody (zwłaszcza te pierwsze) zaczynają się powoli. Zdecydowała z mężem, iż odczekają dwie lub trzy godziny i dopiero wtedy ruszą na porodówkę. Mama postępowała zgodnie z zaleceniami położnych, wzięła prysznic, umyła włosy i zrobiła posiłek. Nagle poczuła, iż odeszły jej wody.
REKLAMA
- Nie wiedziałam, czy to dobry moment, aby jechać do szpitala, bo skurcze dalej były bardzo słabe. Stwierdziłam, iż to jeszcze nie czas. Dopakowałam więc torbę szpitalną i poskładałam ubrania. Kiedy poczułam, iż ból się nasila i jest regularny, obudziłam męża i ruszyliśmy do szpitala - powiedziała mi mama.
Zobacz wideo Dr Wojciech Falęcki opowiedział o cesarskim cięciu, a ratowniczka Ada Cienkusz radzi, jak udzielić dziecku pierwszej pomocy
Wszystko stało się w windzie. "Ból był ogromny"
Do szpitala mieli niedaleko, zaledwie dziesięć kilometrów i podróż minęła niemal w okamgnieniu. Wydawałoby się, iż wszystko idzie zgodnie z planem, jednak kiedy na porodówkę zostały tylko dwie minuty, mama poczuła, iż poród przyśpieszył, w tempie którego się nie spodziewała. Nie zdążyła dojść do drzwi szpitala, a krzyczała już, iż czuje, jakby dziecko "samo miało wyjść". - Bałam się dotknąć krocza, bo miałam wrażenie, iż dotknę główki. Ból był ogromny. Mąż pobiegł na SOR, aby poprosić ratowników o pomoc, a ja stałam na wpół zgięta na parkingu i próbowałam się doczłapać do budynku - wspomina.
Chwilę później ratownicy położyli ją na łóżku i powiedzieli, iż możliwie jak najszybciej jest kierowana na porodówkę. Weszli do windy, która prowadziła na drugie piętro, na salę porodową. Nagle krzyknęła, iż rodzi. Akcja porodowa nie trwała długo, bo w zasadzie jeszcze, będąc w windzie, urodziła mnie. - Nie wiedziałam, co się dzieje, myślałam, iż zemdleję, ale lekarz, który był obok mnie, uspokajał, iż jest wszystko dobrze i teraz najważniejsze, abyśmy jak najszybciej dotarli na salę. Czułam się zaopiekowana. Gdy zobaczyłam córkę, poczułam się jak w innym świecie. Chwilę później podano mi kroplówkę i zasnęłam - opowiada.
Idealny poród nie istnieje? Ta historia pokazuje, jakie różne scenariusze może napisać życie
- Kiedy dziś myślę o przebiegu swojego pierwszego porodu, jestem przerażona. W zasadzie to weszłam do windy bez dziecka, a wyszłam z córką. Wcześniej nastawiałam się na książkowe rozwiązanie, pełne empatii i spokoju, a to, co się działo, przerosło mnie i moje oczekiwania. Dziś wiem, iż nie ma się co nastawiać i to tłumaczę swoim córkom. Drugi poród był znacznie mniej dramatyczny, ale też równie szybki, co pierwszy - mówi i dodaje, iż ta sytuacja nauczyła ją jednego - trzeba z pokorą i nadzieją przyjmować, co przynosi nam los, choćby jeżeli wszystko się sypie i wydaje się, iż lepiej nie będzie.
A Wy, drogie internautki, jak wspominacie swój poród? Napiszcie w komentarzu lub na magdalena.wrobel@grupagazeta.pl. Wasze historie są dla mnie ważne. Gwarantuję anonimowość. Zapraszam także do udziału w sondzie.