
Marcin nigdy nie czuł się dobrze w szkole. Koledzy dokuczali mu na przerwach, śmiali się z jego reakcji, a on zamiast ignorować zaczepki, zawsze przesadzał z reakcją. Bywało, iż wystarczyło jedno krzywe spojrzenie, a on już biegł do nauczyciela z płaczem, iż ktoś chce mu zrobić krzywdę. To tylko nakręcało złośliwości – nikt nie lubił skarżypyty, a zwłaszcza takiego, który histeryzował z byle powodu.
Najgorzej było na lekcjach WF-u. Marcin nie lubił sportu. Był słaby fizycznie, gwałtownie się męczył i nie znosił momentów, gdy inni patrzyli, jak nie nadąża za ćwiczeniami. Jego wychowawczyni, pani Nowak, była jednak dobrą kobietą. Miała do niego cierpliwość i zawsze próbowała go jakoś wesprzeć, chociaż on sam odbierał to jako dodatkowe upokorzenie.
Tego dnia WF odbywał się na sali gimnastycznej. Dzieci miały ćwiczyć skoki przez kozła. Marcin już wcześniej zapowiedział, iż nie będzie skakał, bo „to głupie” i „pewnie się zabije”. Pani Nowak próbowała go przekonać, iż to nic trudnego, ale on już szykował się do kolejnej histerycznej sceny.
Kiedy w końcu nadeszła jego kolej, stanął przed kozłem z wyrazem absolutnej paniki na twarzy.
– Marcin, spokojnie, pomogę ci – powiedziała nauczycielka łagodnym tonem.
Ale on już był przekonany, iż wszyscy się na niego gapią i czekają na jego upadek. Zaczął płakać, kręcić głową i cofać się, mamrocząc coś o tym, iż nie da rady. W końcu pani Nowak westchnęła, podeszła do niego i żartobliwie uniosła go lekko na rękach, mówiąc:
– Oj, Marcinie, chyba musimy cię trochę podnieść, żebyś się przekonał, iż kozioł nie gryzie!
To miała być miła, matczyna reakcja, ale Marcin poczuł się, jakby właśnie został ośmieszony na oczach całej klasy.
– PUSZCZAJ MNIE!!! – wrzasnął nagle.
Zaczęło się szamotanie, a potem stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Marcin, w napadzie histerii, uderzył nauczycielkę w twarz.
W sali zapadła cisza. Pani Nowak patrzyła na niego oszołomiona, a reszta klasy zamarła. Przez chwilę nikt się nie odzywał, aż w końcu nauczycielka, choć widocznie wstrząśnięta, chwyciła go mocno za ramię i wyprowadziła z sali.
Marcin jeszcze tego samego dnia trafił do dyrektora. W czasach, gdy szkoła nie patyczkowała się z niegrzecznymi uczniami, kara była surowa – linijką po dłoniach i stanie w kącie przez całą lekcję. Ale to nie był koniec.
Gdy wrócił do domu, czekała na niego jeszcze większa burza. Grażyna była wstrząśnięta tym, co usłyszała od wychowawczyni, ale to Janusz zareagował najostrzej.
Janusz był człowiekiem starej daty – uważał, iż dzieci trzeba wychowywać twardą ręką, a za brak szacunku do dorosłych należała się kara, którą zapamięta się na długo.
Janusz nie bił Marcina regularnie, ale kiedy już to robił, kara była surowa i zapadała w pamięć. Nie był typem ojca, który używał pasa z byle powodu – zwykle wystarczał jego gniewny głos, by Marcin wiedział, iż lepiej się nie wychylać.
Jednak kiedy coś naprawdę wyprowadzało go z równowagi – brak szacunku, pyskowanie, albo, jak w przypadku nauczycielki, zachowanie, które według niego „hańbiło rodzinę” – nie miał oporów przed użyciem siły.
W dzieciństwie Marcina takie sytuacje zdarzały się kilka razy do roku, głównie wtedy, gdy chłopak przekroczył granicę cierpliwości ojca. Najczęściej kończyło się na klapsach lub uderzeniu w tył głowy, ale jeżeli sprawa była poważna, Janusz sięgał po pasek.
Grażyna nigdy się temu otwarcie nie sprzeciwiała – wiedziała, iż wpadanie w konflikt z Januszem nie ma sensu. Czasami próbowała łagodzić sytuację, mówiła, żeby „dał już spokój”, ale nigdy nie stanęła wyraźnie w obronie Marcina.
Kiedy Marcin wrócił do domu i matka opowiedziała całą historię, Janusz najpierw patrzył na niego z niedowierzaniem. Potem jego twarz zrobiła się czerwona.
– Bić nauczyciela?! – ryknął, wstając z krzesła. – Ty chyba oszalałeś, gówniarzu!
Grażyna próbowała coś powiedzieć, ale Janusz był wściekły. Zdjął skórzany pasek, który zawsze nosił przy spodniach.
– Rozbierz się do pasa i kładź się na łóżko! – rozkazał głosem, który nie znosił sprzeciwu.
Marcin spojrzał na matkę, ale Grażyna tylko odwróciła wzrok. Wiedziała, iż sprzeciwienie się Januszowi w tym momencie nic nie da.
Pierwsze uderzenie paska paliło jak ogień. Marcin zacisnął zęby, ale przy trzecim uderzeniu już nie wytrzymał i zaczął krzyczeć. Janusz jednak nie przestawał.
– Może teraz się nauczysz, iż nie bije się ludzi, którzy chcą ci pomóc! – warczał, wymierzając kolejne razy.
Gdy skończył, Marcin drżał na całym ciele. Jego plecy były czerwone i piekące, a łzy płynęły mu po twarzy.
– Masz iść do swojego pokoju i choćby mi się tu nie pokazywać! – dodał Janusz, chowając pasek. – I jutro rano pójdziesz do tej nauczycielki i ją przeprosisz!
Marcin nie odpowiedział, tylko uciekł do swojego pokoju. Wstyd i ból mieszały się w nim z gniewem. Leżał na łóżku i zaciskał pięści, czując, jak palące pręgi na plecach przypominają mu o tym, co się stało.
Po raz pierwszy w życiu naprawdę nienawidził ojca.
Rekonwalescencja Marcina trwała kilka dni, ale psychiczne skutki tej kary pozostały z nim na znacznie dłużej.
Fizycznie najgorsze było pierwsze 24 godziny – jego plecy były czerwone i piekące, a każda próba położenia się na nich kończyła się bólem. Następnego dnia skóra zaczęła sinieć, a ślady od paska były wyraźnie widoczne. Na szczęście, w szkole nosił koszulę, więc nikt nie zauważył.
Najtrudniejsze jednak było przeproszenie nauczycielki. Kiedy stanął przed panią Nowak, spuścił wzrok i wybąkał coś pod nosem. Kobieta spojrzała na niego surowo, ale nie było w niej gniewu – raczej smutek i rozczarowanie.
– Mam nadzieję, iż to się nigdy więcej nie powtórzy, Marcinie – powiedziała spokojnie.
Chłopak kiwnął głową, ale w środku buzowała w nim mieszanka wstydu i gniewu. Nie mógł zdecydować, kogo bardziej nienawidzi – siebie za to, co zrobił, ojca za karę, czy nauczycielki za to, iż go wtedy wzięła na ręce.
Przez następne dni unikał WF-u, symulując bóle brzucha. Nie chciał, by ktokolwiek zobaczył ślady na jego plecach. Po tygodniu siniaki zaczęły blednąć, a ból ustąpił, ale w głowie wciąż miał tamten wieczór i poczucie upokorzenia.
Od tego czasu był ostrożniejszy – przez cały czas histeryzował, ale nigdy więcej nie podniósł ręki na nauczyciela. Cena była zbyt wysoka.
Z biegiem lat chłopak nauczył się, jak unikać ojcowskiego gniewu – nie wdawać się w dyskusje, spuszczać wzrok, mówić „tak, tato” i nie robić scen przy obcych. Wiedział, iż Janusz nie bił go dla przyjemności – kara była zawsze „za coś” – ale jednocześnie czuł, iż w ojcowskiej surowości jest coś więcej niż tylko chęć nauczenia go dyscypliny. Była w tym jakaś frustracja, jakieś poczucie władzy, które Janusz lubił.
Z czasem Marcin przestał płakać po takich karach. Po prostu zaciskał zęby i czekał, aż się skończy. W głębi duszy wiedział jedno – kiedy dorośnie, nigdy nie będzie taki jak Janusz.