Internetowy trend wywołał burzę. Psycholożka: forma wołania o pomoc

gazeta.pl 4 godzin temu
Internetowy trend: "48 Hours Challenge. Znikaj bez śladu", ponoć popularny wśród nastolatków, miał być przyczyną zaginięć młodych osób z ostatniego tygodnia. Prawdą jest jednak to, iż wyzwanie to nie ma nic wspólnego z "nową modą na znikanie". Potwierdzają to śledczy oraz Fundacja Itaka. Bez względu jednak na to, co dzieje się wśród blasków fleszy, warto przyjrzeć się nieco zakulisowym działaniom. - To kolejny przykład, jak silny wpływ mają media społecznościowe - zaznacza w rozmowie z portalem eDziecko.pl, psycholożka Zuzanna Zedler.
Idea "48 hours challenge", jak podają niektóre media, miałaby polegać na upozorowaniu swojego zniknięcia na dwie doby. Za takie zaginięcie otrzymuje się "punkty", zależne od tego, jak dużo sił i osób zostanie zaangażowanych w poszukiwania i od skali informowania w mediach o sprawie. Czy to prawda? Nie do końca, bo jak przekonują pracownicy Fundacji Itaka, nie potwierdzili, by jakiekolwiek zgłoszone zaginięcie osoby młodej w ostatnich latach było konsekwencją challenge'u.


REKLAMA


Zobacz wideo Dlaczego nastolatkowie zamiast rozmawiać z rodzicami, wolą szukać odpowiedzi na pytania w internecie? "Może stracili do nas zaufanie"


Granica pomiędzy zabawą a niebezpieczeństwem się zaciera
"48 hours challenge" ma mieć swoje źródła w zachodnich mediach, ale jak przekonują niektórzy, powoli dociera również i do nas. Pojawia się także istotny aspekt interpretacji tej formy "ucieczki". - To wyzwanie polega na wylogowaniu się z życia wirtualnego, z sieci, a nie fizycznej ucieczce z domu - zaznacza Izabela Jezierska-Świergiel, wiceprezeska zarządu Fundacji Itaka w rozmowie z eDziecko.pl.
W tej sprawie Fundacja Itaka wystosowała istotny apel. "Jako Fundacja, która przy przypadkach zaginięć blisko współpracuje z Policją, nie mamy potwierdzonych informacji, żeby jakiekolwiek zgłoszone do nas czy na Policję zaginięcie młodej osoby w ostatnich latach było konsekwencją challenge’u. Ponadto '48 hours challenge' polega na zniknięciu z sieci, czyli na zaprzestaniu internetowej aktywności, a nie na fizycznym opuszczeniu domu. Dlatego jeszcze raz ponawiamy apel o tym, aby do przekazywania informacji podchodzić w sposób rzetelny i weryfikować szczegóły u źródeł" - czytamy.


W sporach o to, na czym polega internetowy challenge, warto jednak pokusić się o nieco szersze zrozumienie młodzieżowych trendów. Nie wszystkie są "tylko dla zabawy".
Zdaniem psycholożki Zuzanny Zedler, to może być także "forma wołania o pomoc". - Dzieci i nastolatki podejmują to "wyzwanie" nie dlatego, iż chcą zrobić komuś krzywdę, ale po to, iż pragną zostać zauważone. W erze cyfrowej zniknięcie na 48 godzin może być dla nich formą wołania o uwagę, paradoksalnie próbą "istnienia bardziej" w świecie online. Liczy się rozgłos, reakcje rówieśników, poczucie przynależności do "czegoś większego".


Problem w tym, iż granica między zabawą a realnym zagrożeniem jest tu dramatycznie cienka. Zniknięcie bez kontaktu z dorosłymi uruchamia akcje poszukiwawcze, angażuje służby i rodzinę, ale przede wszystkim naraża dziecko na realne niebezpieczeństwo fizyczne i psychiczne. To nie jest "gra", to zachowanie ryzykowne, które może skończyć się traumą, a choćby tragedią
- komentuje Zedler w rozmowie z portalem eDziecko. Tu również ogromne wyzwanie, które stoi przed nami, dorosłymi, by nieco baczniej zwrócić uwagę na to, jakie informacje publikowane są w sieci. - Media społecznościowe potrafią wzmacniać potrzebę akceptacji, porównywania się i eksperymentowania z granicami. Młodzi ludzie są w tym szczególnie podatni, bo ich mózg, zwłaszcza obszary odpowiedzialne za impulsy i ocenę ryzyka, wciąż się rozwija - dodaje specjalistka i zaznacza, iż to, co dla dorosłych jest idiotyczną grą, dla dzieci jest atrakcyjne.


Dziecko wysłuchane czuje się bezpiecznie
Przeciwdziałać takim zachowaniom próbują policjanci. Przykład? Liczne apele i komunikaty. Mundurowi z Bydgoszczy zamieścili specjalny film edukacyjny, który ma przestrzegać przed takimi "zabawami" i ich konsekwencjami.


Czy to wystarczy? Niekoniecznie. Tu ważna jest też rozmowa i reagowanie na bieżące sprawy. - Rodzice i nauczyciele muszą zrozumieć, iż kontrola treści to nie tylko "sprawdzanie telefonu". To przede wszystkim rozmowa o emocjach, presji, popularności i granicach. Dziecko, które czuje się zauważone, wysłuchane i bezpieczne, rzadziej będzie szukało uwagi poprzez ryzykowne zachowania - zaznacza Zedler.
Ekspertka podkreśla także, iż "warto uczyć młodych krytycznego myślenia" po to, by przed zrobieniem czegoś tylko "dla lajków", zatrzymali się i zastanowili.


Warto żeby zadali sobie pytania: po co to robię? i czy to jest dla mnie bezpieczne? Internet nie jest zły sam w sobie, ale brak świadomości i czujności w korzystaniu z niego - już tak. Dlatego nasza rola, jako dorosłych, to nie zakazywać, ale towarzyszyć, tłumaczyć i uczyć odpowiedzialności
- kwituje ostro psycholożka dzieci, młodzieży i dorosłych, Zuzanna Zedler.
Co myślisz o internetowych wyzwaniach? Czy spotkałeś/aś się z jakimś w życiu codziennym? Chętnie wysłucham Twojej historii: anita.skotarczak@grupagazeta.pl. Gwarantuję anonimowość.
Idź do oryginalnego materiału