IQ, analfabetyzm i edukacja zdrowotna. Lekcja, której wciąż nie odrabiamy

opolska360.pl 5 godzin temu

Nie wiem, czy ten post jest autentyczny, czy rzeczywiście jakaś matka podzieliła się swoim problemem na forum, czy to jeden z wielu dowcipów powielanych tysiącami w internecie. Ktoś powie, iż to mało prawdopodobne, by rodzic mógł się aż tak ośmieszyć, a jeżeli to żart, to raczej niewysokich lotów. Ale czy na pewno?

Żarty, kawały, dowcipy są o nas, o ludziach. W sposób mniej lub bardziej prostacki pokazują jak w soczewce nasze charaktery, ułomności i deficyty. A teraz kwestia, czy to prawdopodobne. No, więc spróbujmy się zastanowić, ile byłoby prawidłowych odpowiedzi, gdy zrobić uliczną sondę z pytaniem, co to jest IQ. Jaki odsetek pytanych wiedziałby, iż chodzi o iloraz inteligencji. I co, już nie jesteśmy tacy pewni?

Nie chcę, broń Boże, tu kogoś obrażać, człowiek nie musi, a choćby nie może wiedzieć wszystkiego. Ten dowcip lub prawdziwy wpis zwraca jednak uwagę – świadomie lub nie – na poważny problem. Otóż z badań wynika, iż aż 40 procent dorosłych Polaków to funkcjonalni analfabeci. Skończyli jakieś szkoły i potrafią czytać, ale nie rozumieją, co czytają. Słyszą, co się do nich mówi, ale tak, jak na przysłowiowym tureckim kazaniu.

Funkcjonalni analfabeci to wszędzie problem, jednak u nas ich wskaźnik należy do najwyższych w krajach rozwiniętych. Dowodzi klęski naszego systemu kształcenia po 1989 roku, ale to osobny temat. Teraz istotne są efekty. Wtórny analfabetyzm prowadzi do niższych zarobków, uniemożliwia awans zawodowy. Zwiększa podatność na manipulację medialną i dezinformację, co wpływa na decyzje wyborcze. Co drugi dorosły Polak ma kłopot ze zrozumieniem prostych instrukcji, np. obsługi pralki czy telewizora. Najgorsza jednak jest trudność w rozumieniu ulotek leków i zaleceń lekarskich, co odbija się na ich zdrowiu. Jaką wiedzę ci ludzie przekazują swoim dzieciom?

Edukacja zdrowotna podzieliła. Ale nie wszyscy wiedzą, o co się kłócą

I tu dochodzimy do „Edukacji zdrowotnej”, przedmiotu, który wszedł we wrześniu do szkół (piszemy o tym na str. 19). Wszedł w atmosferze wielkich emocji sporu między jego przeciwnikami i zwolennikami. Żeby porozmawiać o tym, dziennikarka TVP Info zaprosiła do studia czterech posłów: z PO, PiS, PSL i Lewicy. I zadała im pytanie: „Czym się różni okres od owulacji, czy może to jest to samo?”. Żaden nie odpowiedział. Ta ich niewiedza wyczerpuje dla mnie dyskusję, czy ten przedmiot potrzebny jest w szkole.

„Edukację” krytykują zaciekle politycy prawicy i Kościół, z powodu jednego z dziesięciu rozdziałów, dla uczniów klas VII-VIII. Dotyczy on zdrowia seksualnego, wiedzy o budowie i funkcjonowaniu ciała, zapłodnieniu, ciąży i porodzie, a także ochronie przed nadużyciami. Ze strony przeciwników padają tu oskarżenia o seksualizację dzieci i deprawację. Dla pewności sprawdziłem definicję tej ostatniej, każdy może. I nijak się ona ma do programu tego rozdziału. Bardzo potrzebnego, kiedy każdy nastolatek może obejrzeć lub przeczytać w komórce wszystko. Także największe bzdury oraz treści pornograficzne. Ktoś, dla jego dobra, musi mu pomóc to weryfikować. Bo, wracając do wątku analfabetów funkcjonalnych, wielu rodzicom może być trudno temu sprostać. Pomijając już w ogóle, czy potrafią o „tych sprawach” z nastoletnimi dziećmi rozmawiać.

***

Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania

Idź do oryginalnego materiału