No więc ja na przykład nie planuję emigracji. Nie napiszę „nigdy w życiu”, bo mogę sobie wyobrazić hipotetyczny scenariusz, w którym ktoś mi proponuje Atrakcyjną Posadę Gdzieś Za Morzem. Ale się niespecjalnie rozglądam, więc to mało realne.
Nie wyobrażam sobie dłuższego rozstania z Warszawą. Czuję się emocjonalnie związany z warszawskością jako czymś ulotnym, a jednak namacalnym.
Uwielbiam na przykład patrzeć na warszawski skyline. Kiedyś to był tylko Pałac Kultury i kilka drobniejszych klocków.
Teraz Pałac już nie dominuje. Z wielu kierunków za sprawą perspektywy inne wieżowce zdają się go zasłaniać – np. Warsaw Spire albo żagiel Libeskinda.
Ten skyline się ciągle zmienia. jeżeli dawno nie byliście w Warszawie, czeka Was zaskoczenie. Już dominuje na nim nowy wieżowiec, który będzie najwyższy w Unii Europejskiej (Varso Tower) i jaram się tym jak dziecko.
Uwielbiam wyszukiwać miejsca, z których widać je wszystkie. To nietrywialne, bo gdy już naprawdę jesteś w centrum, często nie widać choćby Pałacu.
Gdyby mnie ktoś spytał o miejsce, z którego jest najlepszy widok na warszawski skyline, odpowiedź jest banalna. Każdy Warszawiak się ze mną zgodzi: most Siekierkowski!
Ale lubię odkrywać nowe miejsca, gdzie widok może nie jest aż taki fajny, ale za to inny. Moim ostatnim odkryciem jest wiadukt nad torami przy stacji Warszawa Jeziorki – tory znikają tam na horyzoncie, tworząc takie złudzenie optyczne, jakby wychodziły spomiędzy tych wieżowców.
W innych miastach taką architekturę uważam za kicz. Jestem ideowym przeciwnikiem Le Corbusiera, Roberta Mosesa i Miesa van der Rohe. Ale nie w Warszawie.
Zawsze, dosłownie zawsze gdy patrzę na centrum Warszawy, myślę, iż to miasto było skazane na śmierć. Nie umiem zapomnieć skąd się wzięły w centrum uzbrojone działki pod te wieżowce.
Myślę o tych strasznych zdjęciach, przedstawiających morze ruin – tam gdzieś czasem widać jakąś kobietę z niemowlęciem. To może być moja babcia.
Mnie od tych ruin dzieli tylko jedno pokolenie. Te niemowlęta przeżyły, dorosły i sprowadziły mnie na świat.
Na przekór wszystkiemu moje miasto odżyło. I to jak odżyło!
Warszawskie wieżowce są jak ten kuplet, spopularyzowany przez Grzesiuka – o jednym takim, co był na Warszawę straszny pies, już mówił choćby „Warschau ist kaput!”. ale pomylił się łachudra, rozczarował fest i próżny był majchrowy jego trud.
Pewuc niedawno trafnie zauważył, iż Warszawie zamiast „across the tracks” jest „across the river”. Dorastałem na lewym brzegu, ale korzenie mam na prawym.
To statystycznie oczywiste. W latach 1944/1945 przeżywalność niemowląt i kobiet w ciąży na prawym brzegu nie była przesadnie wysoka, ale jednak niewątpliwie wyższa niż na lewym.
Za epicentrum praskości tradycyjnie uważane jest skrzyżowanie Szwedzkiej i Stalowej. Adres moich przodków to dosłownie sąsiednia przecznica.
Z dzieciństwa mam tylko mgliste wspomnienia z wypraw „do prababci”. Zapamiętałem też trochę praskich anegdot – iż na przykład kiedyś kuzyna z prowincji miejscowi skroili na ulicy z portfela i zegarka. Prababcia poszła do kogo trzeba i wytłumaczyła nieporozumienie. Następnego dnia nieznani sprawcy podrzucili pod drzwi skradzione fanty i flaszkę na przeprosiny.
Albo jak w knajpie na placu Leńskiego zaczęło się mordobicie i pewien wuj nagle poprosił swą kuzynkę (moją mamę), żeby udawała jego narzeczoną. Panowała wtedy niepisana zasada, iż chłopak z dziewczyną ma immunitet od wpierdolu.
Kiedyś marzyłem o ucieczce. Kiedyś literalnie flipałem temu miastu fingera, gdy wracałem z nocnego dyżuru do swego podwarszawskiego domku. Zupełnie mi przeszło. Gdy robię życiowy bilans, co wyliczę to wyliczę, ale zawsze wtedy powiem, iż zawdzięczam temu miastu wszystko.
Są chwile gdy czujesz, iż twoje miasto się sprzysięgło przeciw tobie. Ale są i takie, jakby cię niosło na rękach przez swoje ulice.
Aż za dobrze znam te pierwsze. Ale znam też te drugie. jeżeli wy ich nie znacie, to życzę wam ich z całego serca, bo to takie uczucie, jakby bogowie zaprosili na Olimp i częstowali ambrozją.
Prezes Kaczyński będzie się teraz mścić na Warszawie za to, iż opozycja ma tu większość konstytucyjną. 67% na Trzaskowera!
Szlag mnie trafia, iż pewnie znowu tu przyślą jakiegoś Patryczka w ząbek czesanego. Kogoś, kto tego miasta nie zna i nie rozumie, nie szanuje jego tradycji.
No cóż, to nie będzie pierwszy raz. Ukarać Warszawę chcieli i car, i Wałęsa („wojna na górze” ruszyła pod hasłem „przewietrzania warszawki”). Przeżyliśmy najazd szwedzki, przeżyliśmy radziecki, przeżyjemy i pisowskie zemsty.
Zostanę tutaj choćby żeby bronić miasta swoich przodków. My Warszawiacy jesteśmy tacy. Chcesz z nami zadrzeć, to se trumnę kup.