Scena 1: Gospodarstwo ekologiczne na obrzeżach miasta, idziemy z torbami w stronę samochodu. Jest mi niewygodnie, torba uwiera, kilka kilogramów warzyw trochę ciąży. Córka idzie za mną z koszyczkiem borówek, podjada częściej, niż stawia kroki. Wokół podjeżdżają samochody, nie mogę zostawić jej w tyle. Ona się "ciągnie". Mówi coś do mnie, trochę do siebie, wyciąga miękką borówkę, chwyta niezgrabnie w paluszki i wykrzykuje (stając przy tym całkowicie): – Mamo, ta boróweczka będzie dla ptaszków...
– Maryśka, chodź! To nie czas na postoje! – burczę w odpowiedzi niegrzecznie, wytrącam borówkę z jej rączki na ziemię i delikatnie popycham w stronę samochodu.
Scena 2: – Tata będzie za 5 minut, ubierz się szybko, już jesteście spóźnieni do kina.
Komunikat odbija się po ścianach głuchym echem, szczególnie ta część o tempie. Spodnie wirują w powietrzu, pokój rozbrzmiewa jej śmiechem, kiedy lądują na jej nosie. Nie robi nic złego, a jednak dorosła zniecierpliwiona część mnie burczy głośniej, niżby chciała: – Co ty robisz, to nie jest czas na zabawę! Pośpiesz się, jesteś spóźniona!.
Nerwówka, nerwówka…
Tak, ja również tracę cierpliwość. Częściej, niżbym chciała. I jestem pewna, iż wy również. Zanim jednak popadniemy w czarne dziury poczucia winy, przyjrzyjmy się, co możemy z tym zrobić.
Być przy sobie, jednocześnie będąc przy dziecku. Przepraszać szczerze za niegrzeczne burknięcie, zignorowanie, zepsucie nastroju. Jest jednak w tym coś ważniejszego: dawać dziecku znaki jasne, iż to nie chodzi o nie, tylko o nas.
Tak, każdy z nas ma prawo mieć gorszy nastrój. Wkurzyć się, zezłościć, wściec. Mamy prawo do zmęczenia, nerwów, przeciążenia bodźcami, zniecierpliwienia. Nie, nie musimy być robotami, które na każde zachowanie naszego dziecka będą reagować z empatyczną łagodnością i głaskać je po głowach.
W ogóle nie o to chodzi.
A jednak empatia się przydaje. Wrażliwość i świadomość również. Możesz być wściekła/ wściekły, ale możesz też posiadać narzędzia, żeby sobie z tą złością radzić. Najważniejsza zasada? Nie krzywdzić wszystkich wokół. A jeżeli już naburczysz, to wróć do siebie, zapytaj, czego potrzebujesz, by zmienić swój stan i dopiero wróć do dziecka. To nie musi być fizyczne odejście i powrót, chodzi raczej o coś w stylu zamknięcia oczu, przejścia do drugiego pokoju i zadania sobie pytania we własnej głowie: "Co się dzieje, iż tak reaguję?".
Pomaga, sprawdziłam.
I kiedy już wyregulujecie się na tyle, by jako świadomy swoich emocji rodzic "wrócić" do dziecka, zróbcie to. Ja wracam zawsze i mówię różne rzeczy, w zależności od sytuacji. Najważniejsze jest dla mnie, by wybrzmiało: "To nie była twoja wina. Nie zrobiłaś nic złego, to ja byłam zmęczona i nie potrafiłam opanować swojej złości".
Jako dorosła i jako dziewczynka, którą byłam kilka dekad temu, mogę was zapewnić, iż to jest absolutnie oczyszczające. Rodzic, który umie przyznać się do błędu, rodzic, który nie zrzuca na dziecko winy za swoje zachowania. Rodzic odpowiedzialny za własne emocje i za własne reakcje.
Nie boję się napisać, iż to jeden z najcenniejszych przymiotów dorosłego, dojrzałego człowieka. I dar, jaki możemy oddać naszym dzieciom.