W naszej wsi nikt nie pojmował, czemu Kinga ma takiego pecha w życiu osobistym. Dziewczyna jak marzenie: zaradna, mądra, urodziwa. I pracę ma porządną weterynarką w dużym gospodarstwie agroturystycznym pod Krakowem. Pewnie rzecz w tym, iż Kinga nie stąd. I, nie ma co kryć, różniła się od tutejszych kobiet.
Żeby Kinga choć trochę tę koronę na bakier przechyliła, to może i jakiś chłop znalazłby się w domu. Oczywiście, porządnych mężczyzn to ze świecą szukać, ale zawsze to męski duch rzuciła Agnieszka, wywołując dyskusję wśród kobiet zbierających się wieczorami na ławeczce. Zawsze pierwsza oceniała zalety i wady mieszkańców. We wsi każdą nowinę znała, zanim się wydarzyła.
Ale miała oponentkę Zofię. Przyjaźniły się od młodości i tyle samo czasu się kłóciły. jeżeli Zofia mówiła białe, Agnieszka zawzięcie dowodziła, iż czarne.
Wszystkie baby natychmiast spojrzały na Zofię, czekając na kolejny akt komedii. Ta nie kazała długo czekać.
Co to za nowiny? Żeby w domu śmierdziało brudnymi skarpetami, to trzeba chyba przez siebie przeskoczyć. Słuchajcie ją, kobiety! I nic od faceta nie potrzeba, niech tylko zapach roznosi, a kobieta ma harować. Tfu, lepiej już z tą koroną chodzić!
Agnieszka choćby poczerwieniała.
Co ty pleciesz, nie rozumiejąc? Kobiecie wypada z mężczyzną żyć! Żeby gość w domu był!
Nie, ty mi powiedz, po co? Sama mówisz, iż zostali jacyś niegodziwce! Po kogo on? Żeby się nim opiekować?
Agnieszka nie wytrzymała, zerwała się.
Oj, głupia kobieto! A dziecko trzeba urodzić!
To tyś głupia! Dziecko urodzić, a potem całe życie ciągnąć na sobie tego rzekomego chłopa! Czy nie lepiej do miasta pojechać, znaleźć porządnego, przystojnego, i co trzeba zrobić? I nie karmić darmozjada-opoja, ale żyć dla własnej przyjemności?
Baby aż sapnęły. Najgorętsze spory wybuchały między przyjaciółkami właśnie o moralności. Raz posprzeczały się tak, iż miesiąc nie rozmawiały. choćby na ławeczki nie wychodziły. Baby wtedy umierały z nudów. Rzecz w tym, iż Agnieszka miała jednego męża, który od dwudziestu lat leżał na cmentarzu, a Zofia trzech, a teraz zaglądał do niej Stefan-murarz, proponując połączenie gospodarstw. Zofia sama po siedemdziesiątce, a emerytowanemu murarzowi pewnie pod osiemdziesiąt, i nic.
Dlatego ich zdania na te tematy zawsze się różniły.
I teraz mogło skończyć się wielkim skandalem, gdyby nie pojawił się obiekt dyskusji.
Dzień dobry, dziewczyny!
Kinga zatrzymała się i patrzyła na staruszki z uśmiechem.
Witaj, Kinguś! Z miasta przypadkiem?
Z miasta, Zofio. Przywiozłam płyn na pchły, więc powiedzcie, komu koty się drapią, wpadnę, zakapnę.
Oj, Kinga, kotom przecież pchły być muszą!
Co wy, Agnieszko. Teraz są takie kropelki raz kapniesz i pół roku możesz swego drapaka z kanapa nie zganiać.
Wystąpiła znów Zofia. Wzgardliwie spojrzawszy na przyjaciółkę, oznęmiła:
Kinguś, dzięki, wpadnij do mnie. Ja, w przeciwieństwie do jaskiniowców żyjących w ubiegłym stuleciu, rozumiem, jakie to dobre. Na takich nie zwracaj uwagi, pewnie jeszcze w łaźni mydłem popiołowym się szorują.
I Zofia zatrzęsła się drobnym chichotem. Agnieszka zaś poczerwieniała ze złości.
Kinga się uśmiechnęła. Przez sześć lat życia na wsi przywykła, iż życie osobiste tu nie istnieje, tylko wspólne. Z początku przeżywała, obrażała się, aż pojęła to całkiem normalne. Smucić się trzeba, gdy o tobie nikt nie mówi znaczy, nie ma cię jako osoby, jesteś nikim.
***
Kinga przyjechała tu z potrzeby serca. Całkiem miejska dziewczyna, od dzieciństwa marzyła o wsi, leczeniu koni, krów i wszelkiej żywej zwierzyny. Zawsze twierdziła, iż zwierzęta to najwierniejsi i najłagodniejsi przyjaciele. T
Zanotowałam z uśmiechem w moim pamiętniku, iż może jeszcze nie pora na męża, ale za to mój rozbrykany prosiak Franek zawsze potrafi wybrać najlepszy moment, by przypomnieć, iż prawdziwe życie toczy się tu i teraz, na wiejskim podwórku, wśród zapachów siana i beztroski zwierząt, i iż wystarczy mi ta prosta radość.