Piotr Durski – słupczanin. Pasjonat podróży, które pokochał i uwielbił za sprawą swojego taty. Te są dla niego jak tlen, czymś, co czerpie pełnymi garściami. Przez lata przemierzał różne zakątki świata z plecakiem, okularami i kabanosami zawiniętymi w papier. Ona… Alba, rodowita Hiszpanka, interesująca świata. Połączyły ich wspólne wyprawy i chęć dalszego odkrywania świata.
– Lata lecą, a ja nie porzuciłem idei podróżowania. Między życiem codziennym, domem, pracą zawsze staram wygospodarować się czas na krótsze lub dłuższe przemieszczanie się i poznawanie nowych miejsc. Niekiedy wymaga to niemałej logistyki i wyrozumiałości przełożonych, ale z reguły się udaje. Co w dzieciństwie zostało zaszczepione przez mojego tatę, ta ciekawość poznawania różnorodnego otaczającego nas świata, prawdopodobnie zostanie we mnie do końca. Już wtedy, kiedy zdobywaliśmy wspólnie bieszczadzkie połoniny, czy odwiedzaliśmy toskańskie miasteczka wiedziałem, iż to mnie napędza do życia. Również to uczucie wolności na rumuńskich bezdrożach czy interakcja z lokalsami, wejście w ich zwyczaje pomaga mi spojrzeć na pędzące życie z innej perspektywy. To właśnie do tych chwil wracam, kiedy szara i monotonna rzeczywistość przytacza – mówi nam na początku rozmowy.
Od pewnego czasu Piotr już nie podróżuje przez życie samemu. Długoletnią znajomość z Albą zwieńczył ślubem na początku marca. Poznali się w 2013 roku, kiedy to studiował na programie Erazmus w Cordobie w Hiszpanii. Było to spotkanie z tych magicznych i od razu przypadli sobie do gustu. Ona, również interesująca świata, przygotowywała się do projektu studenckiego w Chile. Wtedy jeszcze nie snuli dalekosiężnych planów. Wrócili do swojej codzienności, Piotr do życia w Polsce. Czas pokazał, iż nie urwali kontaktu. Były wymiany listów, czy wysyłanie pocztówek, czasem jakieś „zdzwonki” na skypie.
– Później zaczęliśmy się spotykać w europejskich miastach. Wybieraliśmy miejsca, gdzie były bezpośrednie loty z Polski i Irlandii – to tam Alba po studiach przeprowadziła się za pracą. Sytuacja na rynku pracy w Hiszpanii w tamtych czasach nie była zachęcająca i zmuszona była wyemigrować.
W „europejskich randkach” był Londyn, Budapeszt czy Edynburg. Dla mnie jak i dla Alby przemieszczanie się było jak najbardziej normalne. Wspólnie zaczęliśmy weekendowo podróżować. Czas leciał i postanowiliśmy zrobić coś z naszą relacją. 3 lata temu zdecydowałem się zostawić rodzinę, znajomych i pracę w Poznaniu i przeprowadzić się do Irlandii, aby wspólnie tworzyć życie codziennie i sprawdzić, czy nam się uda skonstruować coś trwałego. Próba czasu zdała egzamin i byłem pewny, iż chcę spędzić z Albą resztę życia. Zaręczyliśmy się na plaży w Anastazewie w czasie wakacji wczesnym ranem ubrani w kapoki znosząc kajaki do wody. Ot tak, skromnie i po swojemu. Między życiem w Irlandii, pracą w finansach w korporacji amerykańskiej naturalnie znajdujemy czas na mniejsze czy większe podróże. Czasem są to weekendowe wyjazdy z namiotem, gdzie poznajemy piękno zielonej wyspy – oczywiście, kiedy pogoda na to pozwoli i nie pada. Urocza szczególnie jest północno-zachodnia część Irlandii – pagórkowata, ze zróżnicowanym wybrzeżem, gdzie można odkryć przypadkiem dziką małą plażę z lazurową wodą zimnego Oceanu Atlantyckiego. Irlandzki krajobraz jest idylliczny z niezliczoną ilością owiec spokojnie wypasających się na wiecznie zielonych wzgórzach – dodają.
Ponadto Piotr stara się przybliżać Albie nasz kraj. Szczególnie przypadł jej do gustu Gdańsk i Kraków, a bliżej Słupcy Jezioro Powidzkie. Uwielbia w upalne dni chłodnik, a na deser najlepiej pączek. Często również odwiedzają jej rodzinne strony. Pochodzi z Baeny, małej miejscowości w Andaluzji między Cordobą a Malagą, gdzie tłoczy się najlepszą bardzo zdrową oliwę z oliwek.
– Mogę śmiało powiedzieć, iż Andaluzja stała się moją drugą ojczyzną z bogatym dziedzictwem i wpływem arabskim. To na tych terenach przez prawie 800 lat panowali Arabowie. Wpływ szczególnie widać w architekturze andaluzyjskich miasteczek, czy gastronomii. Przed nami czekają jeszcze nieodkryte prowincje jak Huelva czy Park Narodowy Grazalema niedaleko Kadyksu.
Nasz ślub odbył się w Baenie. Tradycja nakazuje, iż uroczystość powinna odbyć się w miejscowości panny młodej. Miejsce wybraliśmy również ze względów praktycznych, bowiem 70% zaproszonych gości to była rodzina Alby. Sama jej mama ma czternaściorga rodzeństwa, więc ilość wujków i kuzynów daje wyobrażenie o ilości osób zaproszonych ze strony hiszpańskiej. Na szczęście były bezpośrednie loty z Poznania do Malagi. Reprezentacja Polski też była liczna w postaci mojej rodziny i przyjaciół, więc mieliśmy międzynarodowe wesele (nie wspominając części przyjaciół z Irlandii), gdzie wszyscy wyśmienicie się bawili. Organizacja na odległość i logistyka zaproszonych gości z Polski i Irlandii była nie lada wyzwaniem, ale udało się. Wesele miało miejsce w typowym hiszpańskim klasycznym „cortijo” otoczonym gajem oliwnym, gdzie na co dzień w okresie zbiera się i tłoczy się oliwę z oliwek. Po zaślubinach rozpoczęliśmy prawie miesięczną podróż po Kubie, Peru z krótkim przystankiem w Bogocie, stolicy Kolumbii na koniec. Z początku miał to być tygodniowy odpoczynek w tropikach po trudach organizacji ślubu, a następnie intensywne zwiedzanie Peru. Moje marzenie odwiedzenia Ameryki Południowej i zobaczenia Andów miało się spełnić – powiedział kończąc.