"Jak raz zapomni, to się nauczy, by pamiętać". W ten sposób rodzice mówią coś jeszcze

mamadu.pl 6 miesięcy temu
Zdjęcie: Wiedzą, że w sytuacji awaryjnej mogą zadzwonić do rodziców, ale czy brak podręcznika to taka sytuacja? Fot. 123rf.com


Moje pokolenie regularnie dostawało kary. Krzyki, stanie w kącie czy jakieś inne ówczesne metody miały sprawić, iż dzieci poprawią swoje zachowanie. Dziś wiadomo, iż to nie działa. Jako rodzice rozumiemy, iż tak naprawdę najwięcej nauki nasze pociechy mogą wynieść z naturalnych konsekwencji. Ale czy naprawdę muszą się z nimi mierzyć zupełnie same?


Na forach czy wśród znajomych rodziców trafiam na wiele podobnych deklaracji: "nie sprawdzam plecaka mojego dziecka ani do szkoły, ani na wyjazd", "nie pytam o prace domowe", "nie przypominam o wynoszeniu brudnych ubrań do prania". To w sumie całkiem logiczne. jeżeli nasz uczeń zapomni drugiego śniadania, to będzie głodny. Krzywda mu się nie stanie, ale następnym razem zapamięta, iż trzeba kanapkę wpakować do plecaka. Przekona się, iż ubrania same nie wskakują do pralki, jeżeli zabraknie mu czystych skarpetek itp.

Wygląda na to, iż rodzice, a szczególnie matki mają dość tego całego upominania (które i tak zwykle nie działa). I zamiast ględzić, wolą dać dziecku nauczkę. A raczej chcą, by to życie zweryfikowało nastawienie ich pociech. Dziecko o czymś zapomniało? Trudno! Deklarują, iż nie są służącymi i nie będą kursować ze śniadaniówką czy podręcznikiem do szkoły. Ale mam jednak pewne obawy co do tej koncepcji.

Niby służącą nie jestem, ale jestem matką


Dla jasności uważam, iż stawianie na samodzielność i ponoszenie konsekwencji swojego zapominalstwa ma sens i jest istotną lekcją dla naszych dzieci. Szczególnie jeżeli mamy w domu dziecko, które notorycznie nie może spamiętać swoich obowiązków. Ale czy powinniśmy bronić się rękoma i nogami przed ratowaniem naszych dzieci z opresji?

Córka od niedawna ma możliwość dzwonienia do nas ze szkoły. Gdy wczoraj zapomniała zabrać cymbałków, choćby nie przyszło jej do głowy prosić nas o ratunek. Mąż rzucił rano, iż przecież mogła dać znać. Na efekty tejże rady nie trzeba było długo czekać. Godzinę później zadzwoniła, prosząc, by podrzucić jej do szkoły portfel.

Miała kanapki i obiad, a chodziło o zakup ciastka na kiermaszu. Można pomyśleć: skoro zapomniała pieniędzy, to teraz nie kupi ciastka i na tym koniec tematu. Na następny raz zapamięta. Tylko iż za tym łakociem kryje się nieco głębsza historia, bo nie chodzi o słodką zachciankę, a o to, iż w ten sposób zbierane są pieniądze na jakiś cel. Wiedziałam wcześniej, iż chciała pomóc w zbiórce i naszykowała na ten cel własne oszczędności. Zaczęłam się zastanawiać, czy i kiedy bym odmówiła dziecku dostarczania do szkoły zapomnianej rzeczy?

Czego to tak naprawdę uczy?


Bardzo popieram koncepcję edukacji przez samodzielne mierzenie się z konsekwencjami, ale zastanawiam się, czy traktowanie tego zbyt serio nie będzie przypadkiem wylaniem dziecka z kąpielą?

Spójrzmy na to nieco inaczej. Nasze dziecko ma kłopot, ale także ma telefon, którego może użyć w awaryjnej sytuacji. Jego zdaniem w takiej właśnie się znalazło i odruchowo dzwoni do rodzica – nie do służącego, ale do zaufanej osoby, która może mu pomóc. Wierzę, iż robi to nie z wygodnictwa czy braku szacunku do mamy czy taty, ale prosi o pomoc, bo ma nadzieję, iż zostanie uratowane z mniejszej lub większej opresji.

Tak się zastanawiam, czy to całe pokazywanie dziecku, iż jako rodzice mamy ważniejsze sprawy i nie będziemy na każde ich zawołanie, to taki dobry pomysł? Bo może i uczy to samodzielności, zaradności i uważności, ale czy przy okazji nie pokazujemy, iż na nas rodziców nie można liczyć?

A jakie jest wasze zdanie na ten temat: zawsze ratujecie zapominalską pociechę czy wolicie, by dziecko sobie samo poradziło?

Idź do oryginalnego materiału