Jak sprytem pozbyłam się teściowej i odzyskałam spokój

twojacena.pl 1 dzień temu

Jak sprytnie pozbyłam się teściowej i odzyskałam spokój

Pięć miesięcy temu w naszej rodzinie wydarzył się długo wyczekiwany cud – na świat przyszedł nasz syn Kacper. Dla mnie i mojego męża Bartka był to jeden z najszczęśliwszych dni w życiu. Przygotowywaliśmy się do jego przyjścia, czytaliśmy poradniki, oglądaliśmy filmy instruktażowe, a gdy Kacperek pojawił się na świecie, choć nie było łatwo, staraliśmy się radzić sami. Bartek pomagał we wszystkim: zmieniał pieluchy w nocy, mył butelki, usypiał malucha. Działaliśmy jak dobrze zgrany zespół.

Wszystko to trwało jednak tylko do chwili, gdy do naszego domu wtargnęła… jego matka. Dwa miesiące temu moja teściowa – Grażyna Stanisława – zjawiła się u nas, by „pomagać”. Bez zapowiedzi. Bez zaproszenia. Z walizkami, z miną zbawcy, jakby przybywała nas uratować przed pewną katastrofą.

— Zostaję na jakiś czas! – oznajmiła już w progu.

Na początku pomyślałam, iż cóż, może faktycznie będzie łatwiej. Myliłam się. Życie zamieniło się w niekończącą się karuzelę krytyki, kontroli i nietaktów. Ani chwili spokoju. Każdy mój krok był komentowany:

— A to co mu założyłaś? Zamarznie!
— Znowu zapomniałaś dać mu herbatkę koperkową?
— Za moich czasów dzieci wychowywało się inaczej, dlatego teraz takie słabe pokolenie…

Próbowałam delikatnie zasugerować, iż może czas wrócić do siebie, iż ma własne gospodarstwo, męża, obowiązki… Ale Grażyna Stanisława okazała się głucha na subtelne aluzje.

— Janek sobie poradzi! A wam moja pomoc bardziej się przyda! – zaśmiała się głośno, nalewając sobie herbatę i wydając mi polecenia.

Najpierw znosiłam to. Potem się złościłam. W końcu płakałam po nocach. Wtedy zrozumiałam – sama nie odejdzie. Postanowiłam działać.

Następnego ranka podeszłam do niej z najsłodszym uśmiechem:

— Grażyno Stanisławo, trochę się zastanawiałam… Chyba wrócę do pracy. Tylko na pół etatu. A skoro pani tu jest, może zaopiekuje się Kacperkiem, gdy będę w biurze? Kilka godzin dziennie, nie więcej…

Uśmiech zniknął z jej twarzy w mgnieniu oka.

— Sama? Z niemowlakiem? – zapytała z przerażeniem.

— A kto, jak nie pani? Przecież sama chciała pani pomagać. Oto świetna okazja! Na pewno da pani radę. A ja trochę odpocznę i coś zarobię. Mamy remont, Bartek przecież mówił.

Mąż wrócił z pracy i, jak się spodziewałam, teściowa rzuciła mu się na szyję ze skargami. Ale Bartek… stanął po mojej stronie!

— Mamo, super pomysł! Żaneta chociaż trochę odpocznie. Chciałaś pomagać, to pomagaj. Wierzymy w ciebie!

Teściowa była zaskoczona. Nie protestowała jednak.

A ja następnego dnia „poszłam” do pracy. W rzeczywistości pojechałam do koleżanki. Czasem do parku, czasem na zakupy. Za każdym razem wracałam jednak udręczona, z podkrążonymi oczami i pełna wdzięczności:

— Dziękuję, Grażyno Stanisławo, bez pani bym nie dała rady…

Pilnowałam jednak, by nie miała zbyt łatwo. Obiad niegotowy?

— Nic się nie stało, jestem wykończona, sama coś zrobię… Ale może jutro pani spróbuje? Przecież cały dzień jest w domu…

A w weekendy – kino, kawiarnie, spacety we dwoje z Bartkiem. A Grażyna Stanisława – z wnukiem. Z pieluchami, kolkami, butelkami i grzechotkami.

Minął tydzień. Potem drugi.

I pewnego wieczora teściowa oznajmiła:

— Wybaczcie, kochani, ale Janek bez mnie zupełnie sobie nie radzi. Dom niszczeje. Muszę wracać.

— Jak to? – powiedziałam z udawanym smutkiem. – Tak liczyliśmy na panią… Ale skoro tak…

Już następnego dnia spakowała walizki i wyjechała. A ja… odetchnęłam.

Dom znów wypełnił się ciepłem i spokojem. Wróciłam do syna, do moich codziennych obowiązków. Bartek był przy mnie, znów staliśmy się rodziną, a nie zakładnikami narzuconej „pomocy”. I wiecie co? Ani trochę nie żałuję mojego „sprytnego” planu. Bo czasem kobieta musi bronić nie tylko siebie, ale też swój spokój.

Idź do oryginalnego materiału