"Jestem babcią - nie pracownikiem na zmianę": Zostałam babcią, ale nikt nie pyta mnie o zdanie. Czuję się jak darmowa opiekunka

planetapolska.com 20 godzin temu

Zostałam babcią, ale nikt nie pyta mnie o zdanie. Czuję się jak darmowa opiekunka

Kiedy dowiedziałam się, iż zostanę babcią, zalała mnie fala wzruszenia. Łzy same napłynęły mi do oczu, a serce zabiło szybciej — nie z niepokoju, ale z ogromnej radości. Czułam, iż to będzie coś wielkiego, iż spełni się jakaś głęboka, kobieca część mnie, której choćby nie potrafiłam wcześniej nazwać.

Pamiętam dokładnie, co miałam na sobie, kiedy córka mi to powiedziała — granatowy sweter i szary szalik, który sama wydziergałam na drutach. Było chłodne, jesienne popołudnie, a ja stałam z telefonem w ręku, nie mogąc uwierzyć. Zaraz potem pojechałam do sklepu dziecięcego. Wzięłam pierwszy lepszy kocyk, miękki jak chmurka, i maleńkie skarpetki, chociaż jeszcze nie znałam płci dziecka.

Kiedy urodziła się Hania, zakochałam się w niej od pierwszego spojrzenia. Gładziłam jej czoło opuszkami palców, nasłuchiwałam oddechu, tuliłam ją z drżeniem, żeby nie obudzić. To było coś niesamowitego. Codziennie myślałam o niej z czułością. Gdy córka poprosiła mnie o pomoc — gotowa byłam rzucić wszystko.

Ale z czasem… wszystko się zmieniło.

Początkowo były to drobne prośby: „Mamo, możesz przyjść rano, bo muszę do urzędu?”, „Zostaniesz na dwie godziny, ja muszę coś załatwić”. Jasne. Bez problemu. Z uśmiechem i termosikiem z herbatą jechałam przez pół miasta. Kiedy Hania płakała, nosiłam ją do momentu, aż bolały mnie plecy. Kiedy chorowała, siedziałam przy niej całą noc.

Ale potem pojawiły się „grafiki”. Dosłownie. Córka wysyłała mi tygodniowy plan, w którym z góry założone było, iż we wtorek i czwartek — babcia ma „dyżur”. Bez pytania, bez uzgadniania. A ja? A moje plany? Moje zdrowie? Moje życie?

Zamiast spokojnej emerytury miałam obowiązki jak na etacie. Zamiast aromatycznej kawy i ulubionej książki — grzechotki, pieluchy i rozlane zupki. Zamiast pogawędek z koleżankami — słuchanie bajek o 6 rano. Czułam się zmęczona, wyeksploatowana. Ale najgorsze było to, iż zaczęłam się wstydzić… iż mam dość.

Przyznanie się przed sobą, iż nie cieszę się już z opieki nad wnuczką, bolało mnie najbardziej. Jak to? Ja, babcia, kochająca, ciepła, mam ochotę uciec z domu córki i zaszyć się gdzieś daleko, gdzie nikt mnie nie zawoła?

Punktem zwrotnym był pewien sobotni wieczór. Miałam pójść do kina z przyjaciółką — po raz pierwszy od miesięcy. Już się szykowałam, miałam sukienkę, choćby pomalowałam usta. Wtedy zadzwonił telefon:
- Mamo, przepraszam, musimy wyjść na chwilę z Tomkiem, dasz radę zostać z Hanią? Tylko godzinka…

Odruchowo odpowiedziałam:
- Kochanie, ja dziś wychodzę.

I wtedy usłyszałam:
- Ale mamo, przecież i tak nie masz nic ważnego…

Zamarłam. To „i tak nie masz nic ważnego” uderzyło mnie bardziej niż jakiekolwiek słowo wcześniej. Poczułam się… przezroczysta. Niewidzialna. Jak mebel. Jak automat do opieki nad dzieckiem.

Następnego dnia, drżąc z emocji, usiadłam z córką przy stole. Na stole stała herbata, której nie wypiłam. Ręce miałam zimne, głos mi się łamał, ale powiedziałam wszystko: iż jestem zmęczona, iż się wypaliłam, iż czuję się wykorzystywana. Że nie jestem darmową nianią. Że chcę kochać Hanię z serca, a nie z obowiązku.

Córka patrzyła na mnie w milczeniu. Była zaskoczona. Może zraniona. Ale po kilku dniach zadzwoniła.
- Mamo… przepraszam. Nie zauważyłam. Nie chciałam cię zranić.

Dziś? Pomagam. Ale wtedy, kiedy mogę. Kiedy chcę. Córka pyta, dziękuje, czasem choćby przynosi mi ciasto. A ja znów z euforią patrzę, jak Hania rośnie. Bo jestem babcią — nie pracownikiem na zmianę.

var adsinserter = adsinserter || {}; adsinserter.tags = ['fulladsnew'];

Idź do oryginalnego materiału