**Dziennik Weroniki**
Jesteś potworem, mamo! Takie jak ty nie powinny mieć dzieci.
Nigdy nie rozumiałam, jak można tak traktować własne dziecko. Skończyłam szkołę średnią w Lublinie i dostałam się na studia do Warszawy. Pieniędzy ledwo starczało, ale wierzyłam, iż jakoś sobie poradzę. Pewnego wieczoru poszłam z koleżankami do klubu i tam poznałam Krzysztofa. Warszawiak, przystojniak, rodzice wyjechali na rok do pracy za granicą. Zakochałam się w nim bez pamięci i niedługo zamieszkałam u niego.
Żyliśmy na wysokiej stopie, rodzice przysyłali mu pieniądze. Codziennie kluby, imprezy w domu. Na początku podobało mi się to życie. Zanim się zorientowałam, miałam długi i zaległości na studiach, zimową sesję oblana. Groziło mi wyrzucenie z uczelni.
Obiecałam, iż się ogarnę i poprawię egzaminy. Rzeczywiście, zakopałam się w książkach. Gdy przychodzili znajomi Krzysztofa, zamykałam się w łazience. W końcu poprawiłam sesję, ale postanowiłam namówić Krzysztofa, żeby się ustatkował. Miał ostatni rok, niedługo dyplom.
— Daj spokój, Weronika. Żyje się tylko raz. Młodość gwałtownie mija. Kiedy się bawić, jak nie za młodu? — odpowiedział beztrosko.
Wstydziłam się powiedzieć mamie, iż mieszkam z chłopakiem bez ślubu. Gdy dzwoniłam do domu, kłamałam, iż wzięliśmy ślub, tylko wesele odłożymy na powrót rodziców Krzysztofa.
Pewnego dnia źle się poczułam na zajęciach. Kręciło mi się w głowie, mdliło mnie. Sprawdziłam kalendarz i z przerażeniem zrozumiałam, iż jestem w ciąży. Test potwierdził moje przypuszczenia.
Byłam w początkowym stadium, ale Krzysztof namawiał mnie na aborcję. Pierwszy raz się tak pokłóciliśmy, iż wyszedł i nie pojawiał się przez dwa dni. Byłam w rozsypce, czekałam i płakałam. W końcu wrócił, ale nie sam. Wisiała na nim pijana blondynka, która ledwo stała na nogach. Byłam wykończona nerwami, nie wytrzymałam i zaczęłam krzyczeć, żeby ją wyrzucił.
— Ona nie wyjdzie. Jak ci się nie podoba, to sama się wynoś, histeryczko! — krzyknął i uderzył mnie w twarz.
Złapałam kurtkę i wybiegłam z domu. Dotarłam pieszo do akademika. Z opuchniętą twarzą, rozmazanym makijażem i łzami w oczach zapukałam do drzwi. Portierka się zlitowała i wpuściła mnie.
Nazajesz dnia przyszedł Krzysztof. Przepraszał, obiecywał, iż nigdy więcej nie podniesie na mnie ręki, błagał, żebym wróciła. Uwierzyłam mu. Dla dziecka.
Jakoś skończyłam pierwszy rok. Bałam się jechać do domu. Co powie mama? Ale w Warszawie też było strasznie. Niedługo mieli wrócić rodzice Krzysztofa, a ja z brzuchem, wyglądając jak ruina.
Wkrótce rzeczywiście wrócili. Gdy dowiedzieli się, iż jestem z prowincji, iż ledwo przeszłam na drugi rok, ojciec Krzysztofa zaczął nieprzyjemną rozmowę. Zaproponował mi pieniądze, żebym odeszła i zostawiła ich syna w spokoju.
— Sam się zastanów, jaki z niego ojciec? Tylko imprezy i kluby w głowie. A może to w ogóle nie jego dziecko? Daję ci sporą sumę. Weź i wracaj do swojego miasta. Uwierz, tak będzie lepiej dla wszystkich.
Było mi wstyd. Chciałam zapaść się pod ziemię. Krzysztof nie stanął w mojej obronie, słuchał w milczeniu. Nie wzięłam pieniędzy, choć później tego żałowałam. Spakowałam się i pojechałam do mamy.
A ona, gdy tylko zobaczyła mnie z brzuchem w drzwiach, od razu zrozumiała.
— A czemu sama przyjechałaś? — zapytała podejrzliwie. — Wnioskuję, iż nie wyszłaś za mąż? Warszawiak się tobą nacieszył i wyrzucił? Pieniądze dał chociaż? — nie wpuściła mnie dalej niż do przedpokoju.
— Mamo, jak możesz? Nie potrzebuję jego pieniędzy.
— To po co do mnie przyszłaś? Ledwo się we dwie mieściliśmy w tej chacie. Myślałam, iż córka wygrała los na loterii, wyszła za warszawiaka, żyje jak królowa. A tu z brzuchem wraca. I jak my się tu pomieścimy we czworo? Z małym dzieckiem?
— Dlaczego we czworo? — spytałam słabo, nie rozumiePrzez lata uczyłam się wybaczać, ale tamtego dnia, gdy mama wyszła bez słowa, zrozumiałam, iż czasem najtrudniej jest wybaczyć sobie samą — iż serce, które umie kochać mimo wszystko, to jedyna prawdziwa wolność.