Maria miała rzadki dzień wolny i postanowiła sprawić swoim bliskim coś smacznego. Po krótkim namyśle wybrała szarlotkę – ulubione ciasto całej rodziny. Gdy jednak zajrzała do szafki, okazało się, iż brakuje mąki. Włożyła więc płaszcz, zamknęła dom na klucz i ruszyła do sklepu. Nikogo nie było w domu – mąż z synami pojechał do rodziców do sąsiedniej wsi, a córka, jak Maria dobrze wiedziała, została w mieście.
Lecz gdy wróciła z zakupami, od razu poczuła niepokój – ktoś był w domu. I nie byle kto – w przedpokoju stały buty córki. Serce ścisnęło się jej w piersi. Cicho postawiła torby w kuchni, podeszła do pokoju córki i… zastygła w drzwiach. Na łóżku, zwinięta w kłębek, łkała jej Ania.
Maria początku była zaskoczona, ale gwałtownie wzięła się w garść. Usiadła obok, pogładziła córkę po włosach. Ania, przez łzy, zaczęła opowiadać. O tym, jak poznała Adama, jak przysięgał miłość, jak byli razem prawie rok. I jak w jednej chwili wszystko się rozpadło.
Gdy Ania dowiedziała się o ciąży, najpierw się ucieszyła – przestraszyła, ale ucieszyła. Postanowiła najpierw porozmawiać z Adamem, a dopiero potem powiedzieć rodzicom. ale Adam przestraszył się bardziej. Znacznie bardziej. Po prostu zniknął – nie odbierał telefonów, usunął ją z portali społecznościowych, jakby nigdy nie istniała.
— Mamo — szlochała Ania — tylko się nie gniewaj… Nie chciałam tego ukrywać. Myślałam, iż będzie inaczej…
Maria milczała. Ale nie ze złości. Z bólu. Z żalu za córką. Przytuliła Anię i szepnęła cicho:
— Nie jesteś mi nic winna, rozumiesz? Tylko swojemu dziecku. A resztę rozwiążemy. Razem.
Wieczorem, gdy wrócił Jan z synami, Maria opowiedziała mężowi, co się stało. Długo milczał. Potem popatrzył na córkę, na żonę – i uśmiechnął się:
— No, Maryś… Wiesz, iż zawsze chciałem trzecią córeczkę. Nie wyszło – to przynajmniej będzie wnuczka. A może i wnuk. I w ogóle – to przecież szczęście. Może nieoczekiwane, może trudne. Ale nasze.
Maria odetchnęła z ulgą. Jan był człowiekiem prostym, ale solidnym. Ania uśmiechnęła się przez łzy. Tego wieczoru jedli kolację wszyscy razem, już wiedząc, iż niedługo w ich domu będzie o jedną osobę więcej.
Na rodzinnym zebraniu postanowili: Ania weźmie urlop dziekański, a po urodzeniu dziecka wróci na studia. Jan stanowczo zabronił szukać Adama:
— Taki zięć nam niepotrzebny. Tchórzy w naszej rodzinie miejsca nie mają.
Wszyscy się z tym zgodzili.
Ale, jak to często bywa, wieś zaczęła huczeć. Ludzie szeptali: „Przyleciała z brzuchem”, „Od żonatego”, „Sama sobie winna”. Nikt nie mówił wprost, ale Maria czuła, iż plotkują.
Pewnego dnia w sklepie podeszła do niej miejscowa plotkara – Irena.
— Cześć, Maryś. Słyszałam, iż twoja Ania w ciąży, co? Od kogo adekwatnie? Czy sama nie wie?
Maria bez słowa położyła przed nią paczkę świeczek.
— Żebyś lepiej widziała, kto od kogo. Bo ja u swojej córki niczego podejrzanego w brzuchu nie widzę. Może ty, przy świetle, coś zauważysz.
Kobiety w kolejce parsknęły śmiechem. Irena zbladła i więcej gęby nie otworzyła.
Ania urodziła dziewczynkę. Nazwali ją Zosia. Jan nie posiadał się z radości. Po dwóch latach Ania wyszła za mąż za dobrego człowieka, który przyjął dziewczynkę jak własną. Żyli długo i szczęśliwie – w miłości i wzajemnym szacunku.
Tak, jak powinno być w prawdziwej rodzinie.