„Już nigdy nie dotkniesz ani nie zobaczysz swojego wnuka!” — opowieść o teściowej, która zniszczyła rodzinę.

polregion.pl 1 tydzień temu

„Nawet nie próbuj go dotknąć, a już na pewno nigdy więcej nie zobaczysz swojego wnuka!” — historia teściowej, która zniszczyła rodzinę

Każda kobieta ma inne relacje ze swoją teściową. Jedne są ciepłe i pełne szacunku, inne — ledwie tolerowane. Są jednak historie, w które trudno uwierzyć, dopóki samemu nie doświadczy się takiego piekła. Tak było w przypadku mojej przyjaciółki Weroniki, której życie zamieniło się w nieustanną walkę z kobietą, która dzień po dniu zatruwała jej istnienie.

Gdy Weronika poznała Adama, miała zaledwie dwadzieścia jeden lat. Był od niej starszy, miał za sobą nieudane małżeństwo i dwoje dzieci z poprzedniego związku. Mimo różnicy wieku i doświadczeń, między nimi zaiskrzyło. Wydawało im się, iż przetrwają wszystko — zarówno przeszłość, jak i opinie innych. Jednak jednej przeszkody nie udało im się pokonać — matki Adama, Grażyny Stanisławówny.

Od pierwszego dnia ta kobieta nie kryła niechęci. Drażniło ją wszystko: młodość Weroniki, jej prostota, sposób mówienia, pragnienie miłości. Teściowa robiła drobne podłości, zrywała maskę uprzejmości — jakby celowo szukała pretekstu, by ją zranić. Weronika starała się dostosować, wierzyła, iż zyska jej przychylność. Była w błędzie.

Najpierw Grażyna Stanisławówna wpuściła do ich wspólnego domu małego kotka, doskonale wiedząc, iż Weronika ma alergię i iż mieszkają z nimi już dorosły kot i pies. Dom zamienił się w arenę pełną zazdrosnych zwierząt. Potem teściowa zaczęła wynosić „zbędne” przedmioty, w tym książki, gitarę, a choćby osobiste prezenty Weroniki, tłumacząc, iż „z dzieckiem nie ma czasu w muzykę i czytanie”. Najgorsze jednak było jej zachowanie w czasie ciąży.

Gdy Weronika trafiła na leczenie szpitalne, Grażyna Stanisławówna przejęła kontrolę nad domem. Pocięła pościele ślubne na ścierki, wyrzuciła ubrania. Ciężarna dziewczyna czuła się jak intruz we własnym mieszkaniu — bolało to, przerażało, upokarzało. Ale najgorsze miało dopiero nadejść.

Pod koniec ciąży postanowili dokończyć remont. Adam poprosił o pomoc matkę. Kobieta przyszła i natychmiast zażądała, by Weronika — w ósmym miesiącu — bieliła sufity. Gdy ta odmówiła, tłumacząc się stanem zdrowia, Grażyna Stanisławówna prychnęła:

— Dawniej baby rodziły w polu i pracowały z grabiami, a ty się mazgajisz, żeby tylko uniknąć obowiązków.

Adam milczał. A w tym milczeniu tkwił cios silniejszy niż jakiekolwiek słowa.

Po porodzie Weronika wróciła do domu z zupełnie innym sercem. Czuła się obco. A gdy w kołderce od teściowej znalazła ukryte igły — ścierpła z przerażenia. Pokazała to mężowi, ale on odparł, iż „jej się wydaje”. Nie wytrzymała — wrzuciła koc do pieca i patrzyła, jak płonie w nim jej strach, jej wiara, jej cierpliwość.

Minęło kilka tygodni. Plecy bolały nie do zniesienia, dziecko trzeba było zawieźć do przychodni. Pomocy brak. W końcu Adam wezwał matkę. Ta przyjechała z miną męczennicy. Całą drogę nie przestawała krytykować: „Słaba z ciebie kobieta, Weronika. Syn mógł znaleźć mądrzejszą, silniejszą. Tobie tylko marudzić i leżeć.”

Weronika milczała. Ściskała pięści. Myślała tylko o tym, by dziecko zostało przebadane.

W drodze powrotnej Grażyna Stanisławówna, nie czekając na zielone światło, z niemowlęciem na rękach przebiegła przez jezdnię na czerwonym. Samochody zahamowały z piskiem, ktoś klął, ktoś krzyczał. A Weronika stała na chodniku, sparąWeronika spojrzała na teściową ostatni raz, zebrała syna w ramionach i odeszła, wiedząc, iż już nigdy nie pozwoli na powtórkę tej koszmarnej gry.

Idź do oryginalnego materiału