Relate kobiety z teściową układają się różnie. Jedne mają ciepłe i pełne szacunku, inne – ledwo tolerują. Bywają jednak historie, w które trudno uwierzyć, dopóki samemu nie znajdzie się w takim piekle. Tak było w przypadku mojej przyjaciółki Zofii, której życie zmieniło się w niekończącą się walkę z kobietą, dzień po dniu zatruwającą jej życie.
Gdy Zofia poznała Bartosza, miała zaledwie dwadzieścia jeden lat. Był starszy, po nieudanym małżeństwie i wychowywał dwójkę dzieci z poprzedniego związku. Mimo różnicy wieku i doświadczeń, między nimi pojawiło się prawdziwe uczucie. Wydawało im się, iż przetrwają wszystko – zarówno przeszłość, jak i opinie innych. Ale jednej przeszkody nie udało im się pokonać – matki Bartosza, Aldony.
Od pierwszego dnia ta kobieta nie kryła wrogości. Drażniło ją wszystko: wiek Zofii, jej prostota, sposób mówienia, a choćby jej pragnienie miłości. Teściowa robiła drobne podłości, zrzucała maskę uproszonej życzliwości – jakby celowo szukała powodów do krytyki. Zofia próbowała się dostosować, wierząc, iż zasłuży na akceptację. Pomyliła się.
Najpierw Aldona przyniosła do ich domu kociaka, doskonale wiedząc, iż Zofia ma alergię, a w domu są już dorosły kocur i pies. Mieszkanie zamieniło się w cyrk, pełny zazdrosnych zwierząt. Potem teściowa zaczęła wynosić „niepotrzebne” rzeczy, w tym książki, gitarę, a choćby osobiste prezenty Zofii, tłumacząc, iż „z dzieckiem nie ma czasu w muzykę i czytanie”. Najgorsze jednak było jej zachowanie podczas ciąży.
Gdy Zofia musiała leżeć w szpitalu na obserwacji, Aldona została w domu i rządziła jak u siebie. Pocięła pościel ślubną na szmatki, wyrzuciła część ubrań. Ciężarna kobieta czuła się jak obca we własnych czterech ścianach – zraniona, przestraszona i samotna. Ale najgorsze miało dopiero nadejść.
Pod koniec ciąży postanowili skończyć remont. Bartosz poprosił o pomoc matki. Ta przyszła i od razu zażądała, by Zofia – w ósmym miesiącu – malowała sufity. Gdy Zofia grzecznie odmówiła, powołując na stan zdrowia, Aldona uśmiechnęła się szyderczo:
— Dawniej baby rodziły w polu i pracowały z grabiami, a ty masz wymówkę do wszystkiego.
Bartosz milczał. A w tym milczeniu była rana głębsza niż od słów.
Po porodzie Zofia wróciła do domu z innym sercem. Czuła się jak intruz. Gdy w dziecięcym kocyku od teściowej znalazła zaszyte igły – serce ścisnęło się z przerażenia. Pokazała to mężowi, ale on tylko wzrusza ramionami: „To ci się przewidziało.” Zofia nie wytrzymała – wrzuciła koc do pieca i patrzyła, jak płoną jej strach, wiara i cierpliwość.
Minęło kilka tygodni. Plecy bolały nie do zniesienia, dziecko trzeba było zanieść do przychodni. Pomocy nie było. Wtedy Bartosz wezwał matkę. Aldona przyjechała z miną męczennicy. Całą drogę do szpitala nie przestawała: krytykowała, wypominała, rzucała złośliwe uwagi. „Jesteś słaba, Zosiu. Mój syn mógł znaleźć kobietę mocniejszą, mądrzejszą. Tobie by się tylko wylegiwać i jęczeć.”
Zofia milczała. Ściskała pięści. Myślała tylko o tym, by dziecko było bezpieczne.
W drodze powrotnej Aldona, nie czekając na zielone światło, z niemowlęciem na rękach przebiegła przez jezdnię na czerwonym. Samochody zahamowały z piskiem, ktoś klął, ktoś krzyczał, a Zofia stała na chodniku, sparaliżowana strachem.
I wtedy coś w niej pękło.
Na środku ulicy, nie powstrzymując łez ani głosu, krzyknęła:
— Piszci prawie zabiła moje dziecko! Trujesz mnie od pierwszego dnia! Zapamiętaj, Aldono, nigdy więcej go nie zobaczysz. Nie weźmiesz go na ręce. Nigdy! Jesteś dla mnie obca. I mam to gdzieś, iż jesteś jego babcią!
Potem dodała to, co nosiła w sobie miesiącami:
— Może naprawdę chciałaś, żebym nie wróciła ze szpitala? Może igły w kocyku to nie przypadek? A może rzucałaś urok, żebym zniknęła, tak jak zniknęła twoja pierwsza synowa?!
Aldona milczała. A Zofia odwróciła się i odeszła.
Po kilku miesiącach małżeństwo się rozpadło. Bartosz nigdy nie wybrał strony. Wciąż milcząco popierał matkę, ignorując ból kobiety, którą przysięgał chronić. Zofia spakowała rzeczy i wyszła z dzieckiem, zabierając ze sobą najważniejsze – swoją godność i synka, który zasługuje na miłość, nie na toksyczną obecność babci.
Teraz żyje tylko we dwoje. Pracuje. Wynajmuje mieszkanie. Wychowuje syna. I mimo wszystko mówi: „Wybrałam wolność. Wybrałam zdrowie – swoje i mojego dziecka. Już nie będę żyła w strachu. Ani za siebie, ani za niego.”
A ty wybaczyłabyś taką teściową? Czy też postawiłabyś kropkę?