Nie, Katarzynko. Przyszło nam się urodzić dla siebie, więc samodzielnie zajmijcie się Andrzejkiem stanowczo rzuciła mążowa. Ja już nie mam sił, żeby z dziećmi się bawić.
Tamaro Kowalska, a co to ma panie bawić znaczyć? zakłócona odpowiedziała Bogna. Andrzejek nie ma jeszcze trzech lat, jest bystry i spokojny. Proszę tylko go wziąć, nakarmić i włączyć telewizor, a potem sam poczeka, aż się sam rozrośnie. To nie ma trwać wiecznie.
Trzy, siedem jaka to różnica? Dziecko to dziecko. To ogromna odpowiedzialność! A ja mam plecy, ciśnienie Nie, już wzięłam się w garść.
Bogna zarumieniła się ze złości i rozczarowania, nie oddziałała już niczym, położyła słuchawkę. Gdyby to był ktoś inny, zaakceptowałaby odmowę, ale w przypadku Tamary wszystko było inne zdrowie podcinało się u niej w najbardziej wybiórczy sposób.
Całe lato mążowa spędziła w swoim letniskowym domku nad jeziorem w Mazurach. Okazało się, iż przy ogrodzie jej ciśnienie i bóle pleców znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Co więcej, udało jej się tam uruchomić mały rodzinny biznes.
Słuchaj, Boginko, i tak i tak będziecie kupować ziemniaki na zimę, prawda? Pomyślałam po co płacić cudzym rękom? Sprzedam wam swoje własne, ze zniżką, oczywiście zaproponowała rozważnie Tamara. To taki mały zwrot kosztów. Wszyscy na tym zyskają.
Ziemniaki nie były jedynym towarem. Tamara handlowała jabłkami, wiśniami i choćby bakłażanami. W ich rodzinie bakłażany nie były ulubione, ale Bogna i jej mąż Marek chcieli pomóc starszej pani, którą określała jako chorą i zdechnąłą.
Tamara leczyła się nie tylko w mazurskim domu, ale i nad morzem. Rok temu zażyczyła sobie wycieczki do Mielna na urodziny.
Rozumiem, iż Sopot jest drogi, a macie dziecko powiedziała wielkodusznie mążowa. Ale są inne możliwości. Mogłabym pojechać do Mielna skromnie. Nie odpoczywałam prawie dwadzieścia lat, bo wciąż wychowywałam syna.
Trzeba było zaciągnąć pasek, by uszczęśliwić Tamara. Symboliczne noworoczne prezenty, podarte swetry, odłożona wizyta u rodziców Bogny w Krakowie wszystko to dla mążowej, głównie na prośbę Marka.
Marzenie Tamary się spełniło: spędziła tydzień na plaży w Mielnie, ciesząc się słońcem i ciepłem, a ciśnienie ani razu nie dało się wezwać.
Mążowa nie musiała się martwić, bo syn co miesiąc przelewał jej jedną trzecią pensji, czasem dorzucał jedzenie i drobne pieniądze.
O nie, mam kłopoty chyba pojawiły się karaluchy. Wezwę dezynsektora, będę musiała wymienić kanapę. Marku, pomożesz mi? Nie zostawisz mnie samej? błagała mążowa. Gdyby żył twój ojciec, sami byśmy to załatwili, ale ja już jestem sama Muszę zapłacić człowiekowi, kupić nową kanapę, wyrzucić starą Strach pomyśleć, ile to będzie kosztować.
Marek nie stał z boku. Pomagał mamie, jak mógł, ale ona nie odwdzięczała się w zamian.
Wszystkie usługi Tamary były płatne według cennika. Mogła zabrać wnuka na spacer, ale wieczorem doliczała koszt bułki z parku i zakupionej w sklepie zabawki, której cena rosła tak, iż rodzice nigdy by jej nie kupili. Pieniędzy brakowało, a przyczyną był Tamara.
Nie mogłam mu odmówić westchnęła. Tak bardzo chciał tę lalkę, iż płakał. Kupiłam ją. A ja, jak wiesz, mam tylko jedną emeryturę. To i tak tańsze niż opiekunka.
Brzmiało to logicznie, ale w sercu zostawał nieprzyjemny posmak, jakby Bogna była klientką, a nie członkiem rodziny.
Nie chcieli obciążać starszej kobiety, ale okoliczności zmuszały. Bogna i Marek parę lat temu kupili mieszkanie w nowej inwestycji na obrzeżach Warszawy, którą deweloper chwalił jako przyszłość.
To teraz dzielnica podmiejna zapewniał Marek. Za kilka lat będą przedszkola, szkoły, wszystko w planie.
W rzeczywistości jedynym szkołym był wciąż niezałatany wykop. Musieli szukać alternatyw. Najbliższa szkoła znajdowała się pół godziny jazdy autobusem, z dwiema przesiadkami. Dla pierwszoklasisty to nie tylko trudna trasa, ale i niebezpieczna. Z drugiej strony do mieszkania babci było pięć minut spacerem od szkoły.
Bogna zwróciła się więc do Tamary, tej samej, której tak wiele pomogli. Myślała, iż to logiczne, rozsądne i wygodne. Mążowa jednak nie podzielała tego zdania. Jej odmowa była dla Bogny, delikatnie mówiąc, ciosem w brzuch.
Co pozostało? Nie było bliższej szkoły, przeprowadzka nie wchodziła w rachubę, rodzice mieszkali za daleko, a zwolnienie z pracy? Przeżywali już każdy grosz.
Wszystkie drogi prowadziły donikąd, aż w przypływie bezsilnej frustracji Bogna przypomniała sobie słowa Tamary: To i tak taniej niż opiekunka.
Twoja mama nie chciała nam pomóc powiedziała wieczorem Markowi. Mam rozwiązanie. Zmniejszymy dotacje twojej mamy i przeznaczymy te pieniądze na opiekunkę.
Marek uniósł brwi, po czym zmarszczył się. Był zdecydowanie przeciwny planom żony.
Co ty?! Nie mogę przestać jej pomagać! Wychowała mnie! Ona sama żyje z jednej emerytury, nie udźwignie tego sama!
Mareku, przypomnij sobie, iż ona nie umiera z głodu. Żywi się z twojego podwórka i handluje warzywami. Często bierzemy od niej więcej, niż potrzebujemy.
Ile ona z tego zarabia? Kopiejka! Gdyby prywatni kupcy płacili, byłoby drożej!
Bogna westchnęła ciężko. Może miał trochę racji, ale to i tak nie rozwiązywało ich problemu.
Co proponujesz? Nie wytrzyma opiekunka z tymi apetytami, a ja nie mogę odejść z pracy. Nie prosimy o pieniądze, tylko o rozsądną pomoc Twoja mama to dorosła, przemyślana kobieta, znajdzie wyjście. A twój syn w końcu sama powiedziała: zajmijcie się nim samodzielnie. Posłuchajmy jej rady.
Rozpoczęła się długa, ciężka rozmowa. Marek mówił o długu, Bogna o poczuciu winy i manipulacji ze strony teściowej. To była bitwa pomiędzy ślepą miłością syna a surową rzeczywistością finansową. Przegrała druga strona.
Marek postanowił sam poinformować mamę o zmianach w budżecie rodzinnym. Tamara Kowalska zareagowała gniewnie, oskarżając Bognę o wszystkie grzechy, krzycząc, iż synowa knuje przeciwko niej i zabiera ostatnie grosze. Jednak Marek nie ustąpił i bronił interesów Andrzejka.
Mamo, nie zostawiłaś nam wyboru powiedział pod koniec.
W międzyczasie Bogna nie siedziała bezczynnie. Na rodzinnym czacie poznała Annę, mamę kolegi z klasy Andrzejka, mieszkającą tuż przy szkole. Anna, będąc w urlopie macierzyńskim przy drugim dziecku, zgodziła się po południu odbierać chłopaków, przygotowywać im obiad i opiekować się nimi za skromną opłatą.
Mijał miesiąc. Anna sumiennie wywiązywała się ze zobowiązań. Za każdym razem Bogna odbierała syte i uśmiechnięte dziecko. Andrzejek dobrze dogadywał się z kolegą, razem grali i oglądali kreskówki. Budżet domowy choćby lekko się wyrównał: okazało się, iż Tamara kosztowała ich znacznie więcej niż najtańsza opiekunka.
Na początku mążowa była obrażona i próbowała wzbudzać litość, ale nie udało się jej wymusić reakcji i w końcu uspokoiła się. Jej zainteresowanie wnukiem również przygasło.
Czas ułożył wszystko na swoim miejscu. Może kiedyś Bogna i Marek pozwolą sobie na luksus, ale zrobili to z miłości. Właśnie wtedy znaleźli w sobie siłę, by powiedzieć nie i skierować środki tam, gdzie naprawdę były potrzebne w bezpieczeństwo i szczęście własnego syna. Bo urodzili się dla siebie, a zajmować się Andrzejkiem już nikt inny nie mógł.














