Każdy dzień z teściową: jak obca kobieta zamieniła moje życie w piekło.

polregion.pl 16 godzin temu

Żaden dzień bez teściowej: jak obcy człowiek zamienił moje życie w piekło

Kiedy pobraliśmy się z Witkiem, pierwsza i – jak mi się wtedy wydawało – mądra decyzja to żyć osobno od rodziców. On pracował jako inżynier w dobrej prywatnej firmie, a ja włożyłam swoją część ze sprzedaży mieszkania babci w kredyt. Zaczęliśmy budować swoje gniazdko, marząc o ciszy, przytulności i własnej rodzinie. Ale kto by pomyślał, iż w te ściany razem z nami wprowadzi się… jego matka.

Fizycznie nie mieszkała z nami. Ale było wrażenie, iż jest w każdej gniazdce elektrycznej, w każdej szafie, w każdej łyżce. Żadna decyzja, żaden zakup, żadne wydarzenie nie obywało się bez jej aktywnego udziału – czy to przy wyborze czajnika, zasłon, czy choćby zwykłej wycieraczki do łazienki.

Wystarczyło wspomnieć, iż trzeba zastąpić firanki – a teściowa już stała w drzwiach z teczkami, katalogami i pełnym zestawem porad. Na święta układała scenariusze, jakbyśmy brali udział w przeglądzie amatorskich zespołów. Pewnego razu z przyjaciółmi zaplanowaliśmy sylwestra w domku za miastem. Wszystko było opłacone, zakupione jedzenie, zamówiony transport. A ona urządziła taką scenę, iż sam Stanisławski biłby brawo na stojąco. Łzy, pretensje, lamenty: „W taki wieczór – i zostawić matkę!” W efekcie zostaliśmy w domu, straciliśmy pieniądze, a ona cały wieczór krytykowała artystów w TV, siedząc w fotelu z miną władczyni.

Gdy w końcu zaszłam w ciążę, z Witkiem postanowiliśmy przerobić pokój gościnny na dziecięcy. I tylko o tym wspomnieliśmy w rozmowie… Następnego ranka stała już w progu z dwoma robotnikami i zwojami tapet pod pachą. Nie zdążyłam choćby słowa wtrącić – remont się rozpoczął. Według jej planu. W jej kolorach. Zgodnie z jej wizją. A ja stałam z boku we własnym domu i czułam się jak intryżka.

Sto razy mówiłam mężowi, iż mi ciężko. Że nie czuję się gospodynią. Że chcę sama wybierać – od tapet po gąbkę do naczyń. Ale w odpowiedzi słyszałam w kółko to samo: „Mama chce tylko pomóc. Ma dobry gust. Robi to z miłości.” A moja miłość? Moje pragnienia? Mój gust? Czy wszystko to jest nic niewarte tylko dlatego, iż nie urodziłam „takiego wspaniałego syna”?

I wtedy nadszedł finał. Wpadła i uroczyście ogłosiła: „Ja i Witek jedziemy na wakacje. Do Turcji. Muszę się zregenerować, bo wszystko ciągnę na sobie.” Stałam z siódmym miesiącem brzucha i nie miałam słów. Ani jednego. Mąż tylko burknął, iż nie może jej samej puścić. Ja powiedziałam wprost: jeżeli pojedzie z nią, może od razu zapomnieć, iż ma żonę.

Rezultat? Wpadła do domu z krzykiem, iż jej zazdroszczę. Że ona urodziła i wychowała mi męża, a ja jestem niewdzięcznicą. Że nie mogę jechać, bo „samą brzuchem obrosłam” i teraz przeszkadzam jej choć trochę odpocząć od „tego niewdzięcznego życia”. I w ogóle, ona wszystko dla nas robi, a my…

Już nie wiem, co jest słuszne, a co nie. Jestem zmęczona życiem we trójkę, gdy w małżeństwie są tylko dwoje. Nie chcę wojny, ale i godzić się z tym nie sposób. Czuję, jak tracę siebie – jako kobieta, żona, przyszła matka. Boję się, iż gdy dziecko się urodzi, ona nie tylko będzie wybierać pieluchy, ale i imię, szkołę, z kim ma się przyjaźnić.

Dziewięta, może podpowiecie, jak przetrwać obok takiej „złotej” teściowej? Czy to już beznadziejne i trzeba pogodzić się, iż zostanie ze mną do końca moich dni – jak cień, jak tło, jak głos z offu, który zawsze jest głośniejszy od mojego?

Piszcie. Nie wiem już, jak walczyć z tym szaleństwem.

Idź do oryginalnego materiału