Każdy dzień z teściową: jak zamieniła mój świat w piekło

polregion.pl 7 godzin temu

**Żaden dzień bez teściowej: jak obca kobieta zamieniła moje życie w piekło**

Gdy Jaś i ja wzięliśmy ślub, pierwsza i – jak mi się wtedy wydawało – rozsądna decyzja była taka: mieszkać osobno od rodziców. On pracował jako inżynier w dobrej prywatnej firmie, a ja zainwestowałam swoją część ze sprzedaży babcinego mieszkania w kredyt. Zaczęliśmy budować własne gniazdko, marząc o spokoju, przytulności i rodzinie. Któż jednak mógł przypuszczać, iż w te ściany razem z nami wprowadzi się jego matka…

Nie mieszkała z nami fizycznie. A jednak czułam jej obecność w każdej kontaktówce, w każdej szafce, w każdej łyżce. Żadna decyzja, żaden zakup, żadne wydarzenie nie odbywało się bez jej aktywnego udziału – czy to wybór czajnika, firanek, czy choćby zwykłej wycieraczki do łazienki.

Wystarczyło tylko wspomnieć, iż trzeba wymienić zasłony – i teściowa już pukała do drzwi z teczkami, katalogami i gotowymi radami. Na święta układała scenariusze, jakbyśmy mieli występować w konkursie talentów. Pewnego razu z przyjaciółmi zaplanowaliśmy sylwestra w domku za miastem. Wszystko opłacone, zakupy zrobione, transport zamówiony. A ona urządziła taką scenę, iż choćby Stanisławski byłby pod wrażeniem. Łzy, wyrzuty, zawodzenie: „W taki wieczór – i zostawić matkę!” W efekcie zostaliśmy w domu, straciliśmy pieniądze, a ona cały wieczór krytykowała artystów w telewizji, siedząc w fotelu z miną królowej.

Gdy w końcu zaszłam w ciążę, Jaś i ja postanowiliśmy przerobić pokój gościnny na dziecięcy. Ledwo o tym wspomnieliśmy w rozmowie… A następnego ranka już stała w progu z dwoma robotnikami i rulonami tapety pod pachą. Nie zdążyłam choćby słowa powiedzieć – remont się rozpoczął. Według jej planu. W jej kolorach. Z jej wizją. A ja stałam z boku we własnym domu i czułam się jak intruz.

Tysiąc razy mówiłam mężowi, iż mi ciężko. Że nie czuję się tu gospodynią. Że chcę sama wybierać – od tapety po gąbkę do naczyń. Ale w odpowiedzi słyszałam ciągle to samo: „Mama tylko chce pomóc. Ma dobry gust. Robi to z miłości.” A moja miłość? Moje pragnienia? Mój gust? Czy wszystko to nie ma znaczenia tylko dlatego, iż nie urodziłam „takiego wspaniałego syna”?

I wtedy – apogeum. Przyszła i uroczyście oznajmiła: „Jaś i ja jedziemy na wakacje. Do Turcji. Muszę odpocząć, bo wszystko na sobie dźwigam.” Stałam z brzuchem w siódmym miesiącu i brakowało mi słów. Ani jednego. Jaś mruknął coś, iż nie może jej samej wypuścić. A ja powiedziałam wprost: jeżeli pojedzie z nią, niech zapomni, iż ma żonę.

Efekt? Wpadła do domu z krzykiem, iż jej zazdroszczę. Że urodziła i wychowała mi męża, a ja jestem niewdzięczna. Że nie mogę jechać, bo „sama sobie brzuch wypchałam”, a teraz przeszkadzam jej choć trochę odpocząć od „tego niewdzięcznego życia”. I w ogóle, ona wszystko dla nas robi, a my…

Już nie wiem, co jest dobre, a co złe. Jestem zmęczona życiem we trójkę, gdy w małżeństwie jest nas dwoje. Nie chcę walczyć, ale i tak dalej nie da się żyć. Czuję, iż tracę samą siebie – jako kobietę, jako żonę, jako przyszłą matkę. Boję się, iż gdy dziecko się urodzi, ona będzie wybierać nie tylko pieluchy, ale i imię, szkołę, z kim ma się przyjaźnić.

Drogie, może podpowiecie, jak przetrwać obok takiej „złotej” teściowej? Czy to już beznadziejne i muszę się pogodzić, iż zostanie ze mną do końca moich dni – jak cień, jak tło, jak głos z offu, który zawsze będzie głośniejszy od mojego?

Piszcie. Nie wiem już, jak walczyć z tym szaleństwem.

Idź do oryginalnego materiału