Kiedy byłam w pracy, mój mąż poszedł odebrać dzieci, a gdy przyszłam do niego, nie otworzył mi drzwi.

newskey24.com 10 godzin temu

12 listopada 2025

Dzisiaj w pracy, kiedy przeglądałam maile, Michał wyszedł po nasze dzieci. Gdy podszedłam do drzwi wejściowych, nie usłyszałam ich otwarcia on po prostu ich nie otworzył, choć mieszkał w domu.

Obecnie dzielę mieszkanie z rodzicami w Warszawie, a moje dzieci mieszkają pod jednym dachem z Michałem. Nie dlatego, iż kocha je ponad wszystko, ale dlatego, iż postanowił mnie w ten sposób ukarać za to, iż odważyłam się marzyć o własnym życiu.

Poznaliśmy się dzięki wspólnemu przyjacielowi Kasi, którą spotkaliśmy w Krakowie na koncercie. Od razu poczuliśmy, iż coś nas łączy, więc nie zwlekaliśmy z ślubem. Rok po zaręczynach powiedzieliśmy sobie tak w kościele na Starym Mieście. Byłam już w ciąży, a rodzice zarówno mój, jak i jego, pomogli nam znaleźć pierwsze lokum małą kawalerkę przy ul. Jana Pawła II. Była to skromna, ale nasza własna przystań.

Krótko po narodzinach Kacpra zaczęły się problemy. Michał nie był przygotowany na nocne wycieki, nieprzespane godziny i bałagan po małym odkrywczu. Złość budził go porozrzucany klocki, wieszające się pieluszki i fakt, iż całą swoją energię muszę poświęcać kołysaniu dziecka.

Rok później dowiedziałam się, iż spodziewam się kolejnego maleństwa. Na świat przyszedła Zofia, a nasza relacja z Michałem zaczęła się rujnować. Mała kawalerka stała się przytłaczająca, każdy kąt wypełniała frustracja i ciągłe sprzeczki. Michał obwiniał mnie o wszystko: o to, iż nie zapewniliśmy sobie lepszego mieszkania, iż po dwóch porodach przybrałam na wadze, iż jestem kiepską matką, iż źle wychowuję dzieci i iż hałasują nieprzerwanie. Coraz wyraźniej dostrzegałam, jak rodzina rozpada się kawałek po kawałku.

Zdecydowałam się posłać dzieci do przedszkola i poszukać pracy. Do tej pory byłam w domu, a on coraz częściej wracał po jednej, po drugiej butelce. Żądania wobec mnie i wobec dzieci rosły, a ja zaczęłam planować wyjście z tego toksycznego układu. Gdy w końcu znalazłam zatrudnienie w sklepie odzieżowym przy ulicy Marszałkowskiej poznałam miłego faceta, który stał się dla mnie oddechem świeżym. Nasze spotkania były jak wylot z bagna: w domu czekała mnie jedynie kolejna porcja prania, gotowania, odkurzania i pijanej twarzy męża.

Pewnego dnia nie wytrzymałam już tego wszystkiego i podjęłam decyzję. Wzięłam Kacpra i Zofię i uciekłam. Na kilka dni zatrzymałam się u rodziców, a potem wynajęłam małe mieszkanie w Pradze, za 2500 złotych miesięcznie.

Kilka tygodni później, kiedy byłam w pracy, Michał przyszedł do żłobka po dzieci i przywiózł je do domu. Gdy podeszłam do jego drzwi, nie otworzył mi ich, choć stał po drugiej stronie. Teraz grozi mi ultimatum: albo wracam, albo złoży pozew o rozwód, a dzieci zostaną z nim, a ja będę musiała płacić alimenty. Boję się, iż sąd ustosunkuje się po jego stronie, bo ma lepsze kontakty i większy wpływ.

Najgorsze jest to, iż nie przejmuje się dziećmi. Używa ich jedynie jako narzędzia przeciwko mnie. W sercu wiem, iż jeżeli nie spełnię jego żądań, w końcu znudzi się on swoją rolą i wróci do mnie. Ale nie wiem, jak długo mam czekać, by to się stało. Czuję się rozdarta między nadzieją a strachem, a każdy kolejny dzień jest dla mnie walką z własnym cieniem.

Idź do oryginalnego materiału