(...)
Wioletta była nieobecna przez tydzień; przyniosła zwolnienie lekarskie. W następnym tygodniu zapowiedziałem klasówkę na kolejnej lekcji historii, ale nie w formie testu, z odpowiedziami do wyboru, tylko tradycyjną, z podyktowaniem wyłącznie pytań.
W dzień sprawdzianu podzieliłem uczniów na rzędy i chciałem już dyktować pytania, kiedy Wioletta podniosła rękę:
– Proszę pana, ale ja byłam chora.
– Tak, cały tydzień. A ile czasu minęło od twojego powrotu do szkoły?
– Noo… – Nie dokończyła.
– Widzę, iż pamięć ciebie zawodzi. W tak młodym wieku? Co będzie później? Wyjątkowo przypomnę. Wróciłaś już dwa tygodnie temu. Zapowiedziałem dzisiejszą klasówkę tydzień temu i byłaś na tej lekcji. Więc?
– A czy jednak mogłabym…
– Nie mogłabyś. Gdybyś wróciła wczoraj czy dzisiaj, to co innego – przerwałem. – Wszyscy są równi. Dyktuję pytania. Rząd pierwszy…
Opuściła głowę i zaczęła notować pytania. Kiedy jej koleżanki i koledzy rozpoczęli pisać odpowiedzi… lub ich nie pisać, wzdychając do sufitu z niemą prośbą o adekwatną podpowiedź, Wioletta znalazła się w tej pierwszej grupie. Starannie coś gryzmoliła, pomagając sobie wysuniętym języczkiem. „No proszę, jednak coś chyba wie – pomyślałem z lekkim uznaniem. – To po co chciała wyprosić zwolnienie z klasówki?”.
Na tle klasy Wioletta się wyróżniła i to jako jedyna – choćby na chwilę nie przerywała pisania, przesuwając tylko języczek z jednego kącika ust do drugiego. Pięć minut przed końcem zebrałem kartki.
W domu, wieczorem zacząłem sprawdzać prace. Ich poziom, jak zwykle, oscylował wokół dolnych granic dopuszczalnych stanów dolnych, ale część wystawała w górę na tyle wystarczająco, aby załapać się na pozytywną ocenę mierną, a kilka na dostateczną i choćby jedną dobrą, odznaczającą się jak wisienka na klasowym torcie.
Praca Wioletty znajdowała się na samym dole pliku karteczek. Już przy pierwszym spojrzeniu zdębiałem. Dosłownie zdębiałem. Takiego sprawdzianu w dotychczasowym życiu nauczyciela moje oczy jeszcze nie widziały, a obejrzały już naprawdę wiele prac przez minione lata – pismo było bardzo staranne. Do tego każda z liter z jednej strony pogrubiona tak, jak pamiętałem z własnych, wczesnych lat szkolnych, kiedy byliśmy zmuszani do używania atramentu i pisania jeszcze stalówkami. Ona zaś zrobiła to długopisem. Swoje dane osobowe, potem podyktowane przeze mnie pytania i odpowiedzi – wszystko było napisane i kaligraficznie pogrubione.
Tak, były i odpowiedzi! Nie na darmo tak nad nimi ślęczała przez cały czas poświęcony na klasówkę. Ich formę porządnie ułożyła – w każdym wersie było tylko jedno zdanie, a nie ciurkiem napisane, jak leci. Porządna… nie, to za nisko powiedziane. Bardzo porządna, adekwatnie wzorcowa uczennica! Przynajmniej pod względem estetyki zapisu. Na pewno moja nauczycielka od języka polskiego w drugiej klasie szkoły podstawowej wystawiłaby jej ocenę bardzo dobrą z kwiatkiem!
Pod danymi osobowymi i pytaniami wykaligrafowała kolejne odpowiedzi:
`Byłam chora.Byłam bardzo chora.Byłam tak bardzo chora, iż prawie umierająca.Ale nie umarłam. Wyzdrowiałam i żyję.Proszę o pozytywną ocenę z klasówki`.
Moje oszołomienie tak wspaniałymi odpowiedziami, zaraz po doczytaniu do końca przemieniło się w niepohamowany wybuch śmiechu, wspomagany gwałtownymi drganiami przepony. Dobra chwila minęła, niż opanowałem te paroksyzmy wesołości.
„Co z tym zrobić, co z tym zrobić? – przemykało mi przez głowę. – Jednak się napracowała, wykazała inwencję i pomysłowość. Może nie o to mi chodziło na sprawdzianie, ale zawsze coś. Tyle razy im powtarzałem, aby nie wykuwali na pamięć i bezmyślnie powtarzali, tylko właśnie myśleli… – bezwiednie uderzałem kartką o drugą dłoń. – Kurde… no dobra. Trzeba jednak docenić włożoną pracę...”.
Podobnie starannie, kaligraficznym pismem dopisałem:
„Wyjątkowo, ze względu na wzgląd, ocenę wystawię na następnej lekcji, po twojej odpowiedzi ustnej. Inni też będą chcieli posłuchać prawidłowych odpowiedzi” i podpisałem. Nasze treści, obie bardzo estetyczne, różniły się tylko charakterem pisma i kolorem tuszu.
…Na kolejnych zajęciach z historii Wioletta zaliczyła odpowiedzi na pozytywną ocenę. Wpisałem ją do dziennika z czystym sumieniem. `Za inwencję`!













