Teściowa kontra ścierka i patelnia: kiedyś nas nie chciała, a teraz sama zaprasza – ale na swoich warunkach
Pięć lat temu wyszłam za mąż za Dominika. Była to przemyślana, dojrzała decyzja, podjęta z miłości i z przekonaniem, iż poradzimy sobie z każdą trudnością. Ale jeszcze przed ślubem, gdy przyszliśmy oznajmić jego matce nasze plany, jej reakcja przypominała wiadro lodowatej wody:
— Nie liczcie na moją pomoc. I ze mną mieszkać nie będziecie! Jestem tu panią i nie zamierzam ustępować nikomu miejsca!
Wymieniliśmy z Dominikiem spojrzenia. Byłam szczególnie zaskoczona. W końcu jeszcze podczas jego studiów, na życzenie tej samej matki, wyprowadził się z jej mieszkania do wynajmowanego lokum. Twierdziła, iż tak będzie łatwiej dla wszystkich. I w tej wynajmowanej kawalerce zostaliśmy po śubie, oszczędzając na własne mieszkanie.
Tymczasem teściowa miała duże, trzypokojowe mieszkanie w centrum Poznania. Otrzymała je po rodzicach – ojciec zmarł wcześnie, a matka dożyła u niej sędziwego wieku. Teściowa rozwiodła się z mężem, gdy Dominik miał około sześciu lat. W małżeństwie spędzili zaledwie pięć lat. I jak sama mi kiedyś wyznała:
— Nie jestem stworzona do sprzątania. Nie znoszę prać, gotować, odkurzać. Nie jestem służką – jestem kobietą! Powinnam żyć dla siebie!
Po rozwodzie wróciła do rodzinnego domu, gdzie wszystkie obowiązki przejęła jej matka. Babcia Dominika gotowała, sprzątała, prała, opiekowała się wnukiem i córką, bo ta podobno “ciężko pracowała” i “budowała karierę”. A gdy babcia się zestarzała i zaczęła chorować, domowe obowiązki i tak nie przeszły na teściową. Nie ustępowała – nigdy.
Później zmarł ojciec Dominika. Utrzymywał z nim kontakt. Mieszkanie po ojcu zgodnie z testamentem podzielono między mojego męża i macochę. Kobieta okazała się rozsądna – zgodziła się sprzedać swoją część, więc razem z Dominikiem wykupiliśmy jej udział. Wyprowadziliśmy się, urządziliśmy, urodził się syn. I wtedy się zaczęło…
Gdy Tomek miał zaledwie pół roku, Dominik upadł na ulicy i złamał nogę. Złamanie było poważne. Stracił pracę, pieniędzy było coraz mniej. Nie mogłam wrócić do pracy – małe dziecko, mąż unieruchomiony, raty za mieszkanie, dług wobec macochy. Oszczędzaliśmy na wszystkim. Wtedy Dominik, niechętnie, zadzwonił do matki:
— Mamo, może na jakiś czas się do ciebie wprowadzimy? Na pół roku. Nasze wynajmiemy, trochę się pozbieramy…
Odpowiedź była natychmiastowa i chłodna:
— Nie ma mowy! U mnie mieszka Elżbieta! Ona mi pomaga w domu, wszystko robi, a wy tylko przeszkadzacie!
Elżbieta – to jej kuzynka, starsza, samotna, bez dzieci. Wcześniej mieszkała na wsi, ale jej dom spłonął. Teściowa wielkodusznie ją przygarnęła… by sprzątała, gotowała i prała. Elżbieta stała się wręcz służącą. A teściowa nie krępowała się:
— U mnie mieszkasz, moje jesz – idź i znajdź robotę! Nie będziesz darmozjadem!
Żal mi było Elżbiety. Wyglądała na zgnębioną, zmęczoną, ale milczała. Aż pewnego dnia – zniknęła. Po pół roku Dominik oznajmił:
— Wyobraź sobie, Elżbieta uciekła! Znalazła faceta z mieszkaniem – i wyjechała, choćby się nie pożegnała.
Cieszyliśmy się dla niej. Dobra, łagodna kobieta, zasługująca na szacunek, nie na krzyki i obowiązki. Ale teraz teściowa została sama. Kto teraz za nią będzie zmywał i odkurzał?
I nagle – telefon. Ona sama!
— No dobrze, wprowadźcie się do mnie. Swoje wynajmijcie. Tylko mam warunek: Kinga (czyli ja) będzie wszystko robić! Sprzątać, gotować, prać, prasować. No bo co? Darmo u mnie będziecie żyć!
Gdy Dominik przekazał mi jej słowa, parsknęłam śmiechem.
— A powiedziałeś jej, iż nigdy? – zapytałam.
— Oczywiście – kiwnął głową. — Uraziła się. Stwierdziła, iż wynajmie pomoc domową.
Niech wynajmuje. Oboje pracujemy, wróciłam z urlopu macierzyńskiego, syn chodzi już do przedszkola. Mamy swój dom, swoje spokojne życie. Nie zostanę służącą dla kobiety, która całe życie uciekała od odpowiedzialności, ale z euforią wykorzystywała własną matkę.
Minęło kilka dni i znów zadzwoniła, naiwnie pytając: „Na pewno się nie rozmyśliliście?”
Nie, nie rozmyśliliśmy. A ja pomyślałam: niedługo przejdzie na emeryturę. Na pomoc domową już nie starczy. Ciekawe, kogo wtedy będzie błagać? A może jednak weźmie w końcu ścierkę, garnek, szczotkę – i nauczy się żyć samodzielnie, jak dorosły człowiek?
Zobaczymy…