Kolęda. Ksiądz miał się u nas pojawić tuż po godzinie 16-stej. Przynajmniej tak wychodziło z moich obliczeń. Już dzień wcześniej przygotowałam stolik, a na nim biały obrus i cały zestaw potrzebny do modlitwy. Był krzyż, dwie świece, kropidło i woda święcona. Mój syn był bardzo zainteresowany tym, co się dzieje. Dopytywał, a ja cierpliwie tłumaczyłam. Potem przyszła prawdziwa lawina.
REKLAMA
Zobacz wideo Po czym poznać, iż dziecko ma skrócone wędzidełko? Logopedka mówi o "domowym teście"
Dziecięca szczerość. Ksiądz tę kolędę zapamięta na długo
O tym, iż do naszego domu ma przyjść ksiądz, mówiliśmy naszemu dziecku już od samego rana. Aktywnie włączył się w przygotowania, a potem siedział w oknie i wyczekiwał gościa. Kiedy rozległo się pukanie, od razu pobiegł do drzwi. Zaprosiliśmy naszego proboszcza do pokoju, gdzie wspólnie mieliśmy się pomodlić. Na samym początku dostaliśmy zadanie. Trzeba odśpiewać kolędę. Padło na "Przybieżeli do Betlejem", a chwilę później mój syn krzyknął na całe gardło: "mamo, niech on już przestanie śpiewać, bo mnie głowa boli". No myślałam, iż spalę się ze wstydu, ale najgorsze miało dopiero nadejść.
Po tej części oficjalnej przeszliśmy do luźnej rozmowy. I tu należy się kilka słów wyjaśnienia, dla lepszego zobrazowania sytuacji. Jako iż piekę ciasto tylko dwa razy do roku (święta Bożego Narodzenia i urodziny mojego dziecka), rano przed pracą zaszłam do piekarni. Kupiłam kawałek piernika staropolskiego i torebkę ciastek z kremem. W domu każdy miał przykazane, żeby tego nie ruszać, bo to ciasto na kolędę. Oczywiście nie spodobało się to mojemu dziecku. "Stasiu, dostaniesz kawałek, jak tylko ksiądz od nas wyjdzie, ale na razie nie można jeść ciastek" - powiedziałam. Nie wiedziałam tylko, iż w głowie mojego syna rodzi się już plan, jak dobrać się do słodyczy.
Zero skrępowania. Dzieci nie wstydzą się mówić, co czują i myślą
Wróćmy jednak do samej wizyty duszpasterza. Kiedy proboszcz rozmawiał z mężem, ja udałam się do kuchni, by przygotować mały poczęstunek. Duchowny skusił się na kawałek ciasta, poprosił również o herbatę. I tak sobie siedzieliśmy i rozmawialiśmy o obchodach zbliżającego się jubileuszu naszej parafii, ksiądz chciał wziąć jeszcze ciastko z kremem. Jak tylko wyciągnął po nie rękę, mój kochany synek wypalił: "mamo, niech on już przestanie jeść, bo dla nas nie wystarczy". Zapadła krępująca cisza.
Proboszczowi, tak samo jak i nam, zrobiło się głupio, bo wycofał rękę, którą miał w powietrzu i już nic sobie nie nałożył. Dopił herbatę, pospiesznie spojrzał na zegarek i stwierdził, iż już późna godzina. "Muszę wracać na plebanię" - rzucił do nas i wyszedł z mieszkania. To był koniec kolędy. Aż strach pomyśleć, co będzie za rok.