Ledwo usiedli w restauracji, padły trzy słowa. Tak wygląda wychowanie bez granic

mamadu.pl 1 dzień temu
Byłam ostatnio w restauracji i usłyszałam rozmowę przy stoliku obok. Wprawdzie padły tylko trzy słowa, ale mocno mnie one zasmuciły. Pomyślałam sobie: czy właśnie tak wygląda wychowanie bez granic?


Spokojny dzień, zwykła restauracja...

Ostatnio postanowiłam zrobić sobie małą przerwę i wyskoczyć na obiad do jednej z moich ulubionych restauracji. Pogoda była całkiem ładna, miałam trochę czasu, więc pomyślałam, iż dobrze zrobi mi chwila ciszy i coś smacznego do zjedzenia. Usiadłam przy oknie, zamówiłam kawę i zaczęłam przeglądać menu. W tym momencie do lokalu weszła trójka – ojciec i dwójka jego dzieci, nastoletnich, może 13–14 lat.

Usiedli przy stoliku obok. Dzieci od razu wyciągnęły telefony i choćby na chwilę nie oderwały od nich wzroku. Miały kaptury na głowach, skulone sylwetki i kompletnie nie interesowały się tym, co się dzieje wokół. Ojciec siedział z boku, telefon miał schowany. Co jakiś czas coś mówił – zagadywał. Nagle zaproponował, żeby spojrzeli w kartę dań. Dzieci wybrały jedzenie i dalej patrzyły w telefon.

Patrzyłam na to kątem oka i zrobiło mi się zwyczajnie przykro. On próbował z nimi porozmawiać, a oni – kompletnie odcięci od świata. Ojciec w końcu przestał mówić, zaczął patrzeć gdzieś w sufit, potem w ścianę, potem w stół. W jego twarzy było coś smutnego. Jakby był tam sam, mimo iż siedzieli we trójkę.

Dania przyszły, zaczęło się narzekanie


Po jakimś czasie pojawiła się kelnerka z jedzeniem. Postawiła talerze na stole, uśmiechnęła się, powiedziała "smacznego" i odeszła. Dzieci w końcu uniosły głowy. Spojrzały na swoje dania i natychmiast zaczęło się narzekanie. Że "to nie tak miało wyglądać". Że "myślały, iż będzie inaczej". Że "to wygląda obrzydliwie". Ale ani słowa o tym, żeby spróbować.

Ojciec choćby nie próbował przekonywać ich, żeby dali daniu szansę. Nie powiedział: "Spróbujcie, może jednak wam posmakuje" lub: "Szkoda jedzenia". Zamiast tego spokojnie zaproponował, żeby wybrali sobie coś innego. Bez mrugnięcia okiem. Jakby to było zupełnie normalne. Ponownie otworzył z nimi menu i zaczął szukać czegoś nowego.

Granice? Jakie granice?


Siedziałam i nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Nie chodziło o to, iż dzieci nie chciały czegoś zjeść. Każdy ma prawo czegoś nie lubić. Ale sposób, w jaki to się odbyło, był dla mnie trudny do zrozumienia. Kompletny brak reakcji. Żadnego "spróbuj chociaż" czy "nie wszystko w życiu będzie idealne". Po prostu – nie pasuje? To zamów sobie coś innego.

Pomyślałam sobie wtedy, jak bardzo brakuje w tym wszystkim granic. Gdzie jest moment, w którym rodzic mówi "dość"? Czy naprawdę trzeba aż tak bardzo się dopasowywać, żeby uniknąć niezadowolenia dzieci? Czy to nie jest droga donikąd?

Nie oceniam tego ojca. Nie wiem, przez co przeszedł, jaka jest ich historia. Może rzadko się widują. Może chciał wynagrodzić im coś, co kiedyś zawalił. Ale mimo wszystko, patrząc na tę scenę, poczułam smutek. Bo widziałam człowieka, który bardzo chciał być blisko swoich dzieci, a one były zupełnie gdzie indziej – w wirtualnym świecie, zamknięte, obojętne.

To nie była awantura. Nie było krzyków ani scen. Ale coś w tym obrazie bardzo mocno mnie poruszyło. I sprawiło, iż jeszcze długo o tym myślałam.

Idź do oryginalnego materiału