Love

mamadu.pl 1 rok temu
Stoję w kolejce do kasy samoobsługowej w znanym markecie czy dyskoncie (nie odróżniam czym się różni jeden od drugiego...) i głowa mi pulsuje... Nie wiem czy to ja znalazłam się w jakimś nierealnym wymiarze, w którym ludzie zapomnieli o dobrym wychowaniu i życzliwości, czy to może świat zewnętrzny jest właśnie taki, a to ja ciągle do niego nie pasuję... (i jeżeli tak wygląda, to wcale nie chcę pasować)?

..............................................................................................................


Mój mąż ma bardzo dobrą, ale i prostą filozofię życiową - nie krzywdzić innych, ale też się na innych nie oglądać, małymi kroczkami, konsekwentnie iść do celu... Uwielbiam to spojrzenie na życie, ponieważ ja często żyję w chaosie i w głowie i w planie rzeczywistym, tak więc kiedy czuję, iż tracę grunt albo moja wysoka wrażliwość wpycha mi świat zewnętrzny do wnętrza, tak iż zabiera mi oddech, sięgam do rozmów z nim... Jest uśmiechnięty, pogodny i zadowolony z życia, choć każdego dnia wstaje o czwartej rano, by dojechać do pracy, umie cieszyć się drobnostkami, a przeciwności losu odbiera za lekcję cierpliwości... Niestety umknął mi fakty, kiedy to uczeń przerósł mistrza :-) No cóż, z pokorą potrafię przyznać się do tego, iż korzystam z jego rad i z dumą podpatruję jak radzi sobie z życiem, choć kiedyś było odwrotnie... Nie piszę tego w ramach reklamy małżonka, choć rzeczywiście jest fantastycznym człowiekiem (uwierzcie wady też ma!!!), ale jego powyższy rysopis jest mi potrzebny do zarysowania pewnej sytuacji...

W naszym domu mój mąż w każdą sobotę robi zakupy... Z kilku powodów on - ponieważ wstaje jak oszalały o nieludzko wczesnej porze; ponieważ lubi przechadzać się między marketowymi półkami (co mnie dobija i odbieram to jako cholerną stratę czasu); ponieważ ja jestem wysoko wrażliwa - więc marketowe hałasy i światło po chwili mnie denerwują i męczą (z tego powodu rzadko odwiedzam również centra handlowe); ponieważ jest mistrzem "small talkingów", więc zna wszystkie panie na osiedlowym ryneczku (co z jednej strony uważam, za gigantyczną zaletę, z drugiej jednak, jest to znowu dla mnie strata czasu, zakupy to zakupy... nie dla niego - on z tego czerpie jakąś dziwną przyjemność i okazję do międzyludzkich spotkań). Tak, więc to on zaopatruje nasz dom w niezbędne produkty, ja w tym czasie robię kawę, ogarniam kuchnię i tulę naszego syna... Niemniej jednak, od czasu do czasu, zabiera mnie ze sobą, jak ostatnio... I tak stoimy przy kasie samoobsługowej, przyglądam się mężowi, jak sprawnie wciska te guziczki i myślę, iż jak nie będę z nim chodzić na zakupy, to niedługo wypadnę z obiegu i bez niego ani rusz, nie ogarnę wyjścia na zakupy, względnie zostanie mi tylko osiedlowy sklep (o ile takie jeszcze będą istnieć i będzie mnie stać na zakupy w nich)... Przemiła Pani Kasjerka zachęca klientów do samodzielnego kasowania, gotowa do pomocy, biega od kasy do kasy i wciska coś, klika, a kas jest dużo i w każdej każdy klient coś chce... Matko, jak musi to być męcząca praca, myślę, nie ogarniam swoich zakupów, a ona ogarnia 6 kas... Nagle podchodzi, do jednej z nich, starsza pani (rozumiem, skora ja mam trudności, to i ona pewnie też, to normalne) i od razu na cały głos mówi, iż to skandal, iż nie ma zwykłych kas... No rację ma, zawsze lepiej mieć wybór niż go nie mieć, niemniej jednak, nie jest to wina pracownicy sklepu! W wyobraźni widzę jak codziennie rano przed pracą ciągną losy i kto przegra, ten idzie na strefę samoobsługową... Przemiła, raz jeszcze podkreślę, kasjerka podchodzi do pani i mówi, iż rozumie strach starszej pani i iż jej pomoże we wszystkim, niestety biega też po między innymi kasami, co zmusza klientkę do podejmowania własnych działań... Krzyczy na głos, iż nie umie i iż wcale nie musi, bo nikt tu jej nie płaci za to, jest w końcu klientem... Kasjerka cierpliwie podchodzi do pani, pomaga, a w nagrodę otrzymuje komentarz "no choćby pani to wolno idzie, a co dopiero mi!", na to, z uśmiechem, pani kasjerka odpowiada, iż tylko czyta komunikaty na kasie (bo przecież dopiero co odsłużyła czterech innych klientów), więc dostaje kolejny słowny cios między oczy, iż jej przecież za to płacą, inny klient dokłada "a co jak ktoś nie umie czytać, a go zmuszają do kas samoobsługowych"... a mi się ciśnie do głowy miliard komentarzy i zastanawiam się, którego użyć... Na co mój mąż, kończąc płatność i biorąc zakupy, odwraca się do tej cudownie z siebie zadowolonej klientki (zadowolonej z siebie, iż wylała wiadro pomyj na bogu ducha winnej kasjerce) i patrząc jej w oczu pyta "nie wiem z czego się pani tak cieszy, była pani bardzo niemiła dla tej kobiety - o kasjerce", otwierając drzwiczki od strefy kas dodał do pani kasjerki " a Pani życzę miłego dnia"... Powlokłam się za nim jak taka owieczka za pasterzem, myśląc sobie, jest 8 rano, a tu taki horror w markecie... o kasy... Rozumiem, iż brak otwartych tradycyjnych kas to zamysł mający na celu zmusić nas do samoobsługi, która jest tańsza niż pracownik, rozumiem, iż jest to też zabieg zachęcający do płacenia kartą, co może pozbawić nas wolności finansowej... JA TO ROZUMIEM, mam w sobie sprzeciw wobec tego, ale po pierwsze (na razie, a może w ogóle) mamy wybór robienia zakupów w miejscu, które nam odpowiada, a po drugie Pani kasjerka nie odpowiada za politykę firmy! Co się stało z ludzkimi odruchami...???? Wrzeszczymy i burczymy na siebie o byle co??? Tracimy własną energię na spory w markecie? o 8 rano w sobotę??? Ja chyba z jakiejś lamy się urwałam, jak mawiano, gdy miałam kilka lat... A mąż mój zaimponował mi i opanowaniem i zarazem odwagą... Zasiał życzliwość, tam, gdzie mogła wybuchnąć bomba...



Mamy w domu rytuał, siadamy we dwoje przy herbacie (ja raczej ostatnio przy kawie, która ratuje mi energetyczne życie) i opowiadamy sobie różne rzeczy, omawiamy, co nas spotkało, jakie mieliśmy w sobie emocje i dlaczego; ja najbardziej lubię cykl z życia wzięty - co nas dziwi... Nie są to spotkania codzienne niestety, ponieważ w tygodniu mijamy się - jak mój mąż kończy pracę, często ja zaczynam, wymieniamy się też w opiece i wożeniu syna na liczne jego zajęcia... Ale jak już siadamy, to tak długo sobie gawędzimy... Mój mąż często opowiada o tym co w pracy, jak się dogadują w męskiej międzynarodowej ekipie, jakie żarty sobie robią i jaki z nich jest zgrany zespół... Ot tak, zwykłe opowieści o życiu... Ostatnio zwrócił mi uwagę na pewien aspekt... Powiedział, iż przygląda się różnym relacjom kobiecym i dziwi się, z natury powinnyśmy się łączyć (i może choćby próbujemy), ale dużo w tym fałszu, obgadywania się, kopania po nogach (jak pani klientka... panią kasjerkę)... Dziwi go również to, iż to raczej mężczyźni z natury są rywalizujący, a jednak potrafią tworzyć zgrane teamy skupione na jakimś celu...

Dało mi to do myślenia... No tak, ostatnio dociera do mnie wiele informacji (ponieważ to podobno czasy oczyszczenia... choć ja już patrzę na to wszystko z dystansem, dając sobie na wstrzymanie, co do tego, kto ma rację w jakich czasach żyjemy i jaka czeka nas przyszłość... nas ludzkości rzecz jasna...), których wynika, iż czy jesteś dobrą pracownicą czy nie szefowa surowo Cię ocenia, koleżanka cieszy się, iż inna ma gorzej lub przyczyniła się (świadomie lub nie) do pogorszenia sytuacji innej kobiety, teściowa jest surowa dla synowej lub odwrotnie, a matka nie daje wsparcia w potrzebie własnej córce... Lub jeszcze inne konfiguracje... Przyjaciółka plotkuje o przyjaciółce (co moim zdaniem skreśla przyjaźń)... Z czego to się u nas kobiet bierze? Z zazdrości, z kompleksów, z wychowania? Z obojętnie czego! Tak naprawdę zapomniałyśmy o życzliwości, o delikatności, o kobiecej empatii i wsparciu (choć usilnie na internetowych portalach próbujemy udowodnić inaczej)... Przykro mi się robi... Zapomniałyśmy o człowieczeństwie? Na szczęście nie wszystkie z nas!!! Potrafię mnożyć przykłady kobiecej solidarności! Uff...

A co jest środkiem zaradczym? Zwyczajnie albo i niezwyczajnie... MIŁOŚĆ do siebie, do bliskich, do ludzi, zwierząt i przyrody! Tam, gdzie nie ma miłości, tam brak zrozumienia, brak wsparcia, tam mnoży się nieszczęście... ocenia i krytykuje...

"Po czynach go poznacie" mówi słynne zdanie... Tak, nie po fasadzie, którą wokół siebie tworzymy... jeżeli autentycznie nie spotkamy się sami ze sobą, ze swoimi wadami i zaletami, słabościami i mocnymi stronami, to nie zbudujemy silnej wspólnoty, tylko samowolki budowlane, nie na fundamentach, a na piasku... Pamiętaj, jesteś twórcą swojego życia, co zasiewasz to zbierasz... Jak myślisz, jeżeli obrażasz innych ludzi, choćby w markecie, co sobie tworzysz? jeżeli obgadujesz przyjaciółki czy koleżanki w pracy, oczerniasz innych i cieszysz się, iż mają gorzej, co do Ciebie wróci?

Z natury wolę być przezorna, bo przezorny to ubezpieczony! Tak, więc staram stosować się do filozofii mojego męża, iść przez życie nie krzywdząc nikogo, ale się też nie interesując życiem innych, parafrazując Channel - ty się interesujesz moim życiem i mną, a ja tobą wcale (po pierwsze ponieważ mam ogromną tolerancję do tego, co ludzie tworzą w swoich życiach - i o ile nie krzywdzi to mnie, to nic mi do tego, po drugie, mam tak wspaniałe życie, iż nie muszę się interesować życiem innych osób - skupiam się na kreacji własnej rzeczywistości, wysyłając miłość do wszystkich i wszystkiego i pielęgnując w sobie wdzięczność!). Uwierz mi na słowo lub nie wierz i przekonaj się sama / sam - buduj wokół siebie miłość, życzliwość, dawaj empatię i wsparcie, a zabraknie Ci dnia, by dziękować za szczęście, które do Ciebie wróci...

Bądź, oddychaj, ciesz się małymi rzeczami, doceniaj, to co masz i siej miłość i dobieraj wokół siebie ludzi, którzy są Ci życzliwi...

Basia


Idź do oryginalnego materiału