Mama okazała się zbędna

newsempire24.com 2 godzin temu

Mamo okazała się zbędna tak myślę, wspominając tamte czasy, kiedy wszystko się waliło.
A ten mieszkanie, co to jest na czwartym piętrze? pytałam, patrząc na zniszczony blok przy ul. Piotrkowskiej w Łodzi.
Ja w nim nie mam miejsca! wyznała Zuzanna Kowalska, czerwieniąc się z wstydu.
No to jedźmy do mnie! nagle zaproponował nasz dawny kolega ze szkoły, Marcin Dąbrowski.
Zuzia, Ryba, to ty? zawołał pod namiotem nieznajomy mężczyzna.

No, ja Ryba! odpowiedziała kobieta, choć po rozwodzie przyjęła nazwisko Piwowarska, a nie Ryba. Zastanawiało mnie, skąd ją zna.
A ja jestem Szymon Łabędzki! zawołał nieznajomy z szerokim uśmiechem. Nie rozpoznałaś mnie? Od razu cię rozpoznałem, taką samą jak kiedyś!

Mąż, Łukasz, opuścił dom po narodzinach drugiego dziecka. Powiedział, iż nie zapewnił mi warunków do rozwoju. Były lata dzikich lat dziewięćdziesiątych. Żadna psychologia, żaden internet, żaden trener nie istniał każdy walczył, jak mógł. Łukasz odjechał, a ja zostałam z dwójką maluchów, z których jeden był niemowlęciem.

Pierwszą myślą było po prostu zakończenie wszystkiego, ale rozum wygrał. Na pomoc przybył tata: nasz zakład przemysłowy zbankrutował, a on, inżynier, musiał pracować jako opiekun w przedszkolu. Żyliśmy w biedzie, prawie na skraju głodu w rodzinie pracowała tylko ja, a alimenty od Łukasza były żałosne, a ceny rosły w tempie wykładniczym.

Gdy najmłodszy skończył rok, zaczęłam sprzedawać futra z zagranicy, co nieco odciążyło budżet. Razem udało nam się podnieść dzieci a choćby nauczyć je darmowo! Dzieci dorosły i założyły własne rodziny. Pierwsza córka, Jagoda, powiedziała: Jestem w ciąży, mamo! Niedługo zostaniesz babcią! euforia w domu, jak mówią starzy.

Wszystko szło dobrze, dopóki syn przyniósł swoją dziewczynę do naszej małej dwupokojówki, którą ojciec Zuzanny dostał w latach siedemdziesiątych w fabryce. Wtedy dwupokojówka była luksusem miała spiżarnię i balkon. Teraz Zuzanna musiała spać w jednym pokoju z synem, a potem przyszedł jeszcze Szymon z partnerką i złożyła wniosek o wspólne zamieszkanie.

Życie pięknie się układało, ale rzeczywistość przeważyła: nie było gdzie spać. Partnerka nocowała na kanapie, a rozkładana pościel stała się stałą rezydencją w kuchni i w spiżarni w spiżarni! Zuzanna nie chciała spać w kuchni, uważała to za upokorzenie, więc pozostała w spiżarni.

Nie zamykaj drzwi, a wszystko będzie w porządku! radzili dziecko i córka, patrząc na nią z szczerą troską. Po pięćdziesięciu latach spędzonych w spiżarni zaczęła przyzwyczajać się do takiego życia. Kilka dni minęło spokojnie, dopóki nie zobaczyła w spiżarni własnych ubrań wyciągniętych z szafy, i ostatecznie tam się przeprowadziła.

Wtedy Szymon już był żonaty: Musisz zrozumieć, mamo! Nie stać nas na wynajem! Przepraszam mówił. Zuzanna starała się być pomocna: gotowała, sprzątała, a oni traktowali ją jak starą, podniszczoną sukę w spiżarni.

Perspektywa życia wśród słoików i kartonów nie brzmiała pociągająco, a wstyd był ogromny wyhodowała syna i córkę, a nie mogła niczego wymówić. Nie miałam dokąd iść, a pieniędzy mało pracowałam jako nauczycielka języka angielskiego w szkole i udzielałam korepetycji, ale to nie wystarczało na przyzwoite mieszkanie.

W końcu, z torbą, w której miałam paszport i kartę płatniczą, wyszłam z domu i usiadłam na ławce przy wejściu do kamienicy, czekając na jakiś pomysł. Nie miałam zajęć na następny dzień, więc mogłam sobie pozwolić na chwilę bezczynności.

Zuzia, Ryba, to ty? powtórzył nieznajomy.
Tak, Ryba! odparła, choć nosiła już nazwisko Piwowarska.
A ja Szymon Łabędzki! zawołał radośnie. Nie rozpoznałaś? Od razu cię rozpoznałem, nie zmieniłaś się!

Nie muszę kłamać: nie zmieniłam się! A jednak tak bardzo się zmieniłam! pomyślała Zuzanna, już jako Olgа Efimowna. Czas jest dobrym lekarzem i złym kosmetologiem. Potwierdzeniem było to, iż najładniejszy chłopak z klasy stał się łysym, grubym, starszym człowiekiem. Ona chyba nie była lepsza.

Spotkaliśmy się po dwudziestu latach. Na spotkaniu jeszcze można było rozpoznać wszystkich. W szkole była w niego zakochana, a na studniówce zaprosiła go na biały walc. On ożenił się z córką jakiegoś partyjnego urzędnika, pełnego ambicji i bez skrupułów.

Co siedzisz? Zimno! Nie zmarznij! zażartował Aleksander, którego wtedy uwielbiałam. Szkolny kolega uderzył w ból, bo w tamtych czasach na ławkach siedziały jedynie bom i ży (bomba i żyrafa).

Po co tu jesteś? zapytała Olgа Efimowna. Przyszedłeś odwiedzić wnuki? Mieszkają w moim starym mieszkaniu! A ja pamiętam piętro czwarte!

Wspominaliśmy szkołę, Ryba, nasz walc na studniówce.

Czy go pamiętasz? zapytała staruszka.
Oczywiście! A ty po szkole zniknęłaś? odpowiedział mężczyzna.

Zniknęłam? Ty spotkałeś się z tą małpą! To ja się wycofałam! oświadczyła Olgа. Nie mieszaj przyczynowo-skutkowych, Ryba: najpierw się wycofałam, a potem spotkałem się z małpą! poprawił ją Łabędzki. A więc dokąd?

Nigdzie! wykrzyknęła i zapłakała.

Co to znaczy nigdzie? Nie masz domu? spytał kawaler.
Nie mam! wyszeptała.

A to mieszkanie? To na czwartym piętrze?
Tam jestem zbędna! przyznała Olgа, czerwieniąc się.

Więc jedźmy do mnie! zaproponował dawny kolega.

A żona? zapytała Olgа. Mąż przywiózł jakąś babkę, ale nie ma spać na ulicy!

Rozwiedliśmy się z tą małpą już dawno! Podnieś swoją piątą nogę! Nie bój się, nie będę cię nachodził!

Mężczyzna podał jej rękę, pomagał wstać z ławki i rzekł: No to lecimy? Mam auto pod rogiem! I lecieliśmy.

Mieszkanie kolegi okazało się przytulne, a Szymon naprawdę nie nachodził. Dwa miesiące były piękne, potem zaproponował małżeństwo. Mieliśmy po pięćdziesiąt trzech lata; on zawsze lubił wesołą, śmiejącą się Łusię. Ich walc zapamiętał na całe życie. Łusia zgodziła się na propozycję sympatycznego pośrednika kto by nie zgodził się w jej miejscu?

Dzieci nie zadzwoniły do mnie ani razu. Najpierw czekałam intensywnie, potem po prostu czekałam. W końcu moja nowa dominanta stała się przygotowania do ślubu i życie rodzinne. Dzieciom nie mówiliśmy o małżeństwie, a uroczystość była mała tylko cztery świadkowie w kawiarni. Brak krewnych był więc uzasadniony.

Potem po prostu usunęłam numery córki i syna z kontaktów. Bo jeżeli po tak długim czasie nie wspominają o czymś, to znaczy, iż im to nie potrzebne. Tak uczą mądrzy coachowie, którzy radzą się usuwać zbędne rzeczy. To samo można zrobić z ludźmi: mama stała się niepotrzebną rzeczą w życiu dzieci. A skoro tak, to i one nie są jej potrzebne. Czy to okrutne? Tak. Czy sprawiedliwe? Również.

Od wyjścia kobiety z domu minęło osiem miesięcy. Zbliżały się długie noworoczne wakacje, więc pojechaliśmy z mężem do supermarketu. Nagle rozległ się krzyk: Mamusiu!, i na szyję do mnie rzuciła się córka, a obok podskakiwał radosny syn.

Objęliśmy się, a ja zapytałam:

Dlaczego jesteście w takim dziwnym składzie?

Bo brat i siostra nigdy nie chodzili razem na zakupy albo sami, albo ze swoimi partnerami.

Teraz zawsze jesteśmy w takim dziwnym składzie! wyjaśnił zawstydzony Szymon. Okazało się, iż oboje rozwiedli się!

Od razu? zdziwiła się mama. Ależ wy macie się! Dlaczego?

Bo tak! odpowiedział Szymon, a słowo tak trafiło w punkt. Przybyli w nieodpowiednim czasie i złapali nas przy wspólnym spotkaniu: mąż Jagody i żona Szymona, w niejasnym, ale zauważalnym związku.

Kiedy wrócisz, mamusiu? zapytał niecierpliwie uśmiechnięty syn. Teraz wszystko będzie w porządku!

A gdzieś się podziałaś? wtrącił pewien pan, stojący przy nas, z nieco rozjaśnioną twarzą. Myśleliśmy, iż jeszcze kilka lat będziesz ukryta, żebym cię nie rozpoznał!

A co wam to? odparł Szymon. Nie wtrącaj się z tą Łusią

Kiedy wrócisz? dopytał pan.

Tak dodała radosna córka a Szymek nic nie chce robić w domu, wiesz? A ja z dzieckiem się nie mogę ogarnąć!

Wychowałaś dobrego syna! próbowała żartować, ale żart nie wyszedł. Przeciwnie ten sam nieprzyjemny pan powiedział:

Pokaż, iż potrafisz wychować braciszkakoziołka, a nie będziesz krytykowany!

A wy kim jesteście? zapytała wściekle córka.

Ja jestem mężem w futrzanym płaszczu! odpowiedział mężczyzna, nosząc dobry futrzany płaszcz. Na mamie pojawiło się coś nowego wcześniej wszystkie pieniądze szły na jej ubrania.

Jaki mąż? zdziwiły się dzieci.

Zwykły: mążwulgaryzator! wtrącił arogancki facet. Dlatego mama nie wróci! Teraz ma własne życie!

Nie chcesz być babcią? zapytała z nadzieją Jagoda.

Łusia woli być żoną to przyjemniejsze! Po co mi spać z babcią? rzucił mężczyzna, znany ze swoich żartów, i dodał: Miło mi było cię poznać! A teraz idziemy!

My też? zapytał cicho Szymon.

I wy pewnie pójdziecie z nutą drwin wypowiedział mąż matki.

Mama nie podjęła żadnej próby rozmowy, jedynie uśmiechała się cienko. Mężczyzna wziął Olgę za rękę i zapytał:

No to lecimy?

I lecieli. Dzieci stanęły zdumione: tak to właśnie było.

Kiedy wracaliśmy z zakupów, mąż zapytał:

Jak tam skafander nie ściska? Czy masz powietrze? Nie dławi cię?

Oboje wiedzieli, o co chodzi. Wiedzieli, iż imię Aleksander oznacza obrońcę. On był takim obrońcą. Czy można się udusić od miłości? Nikt mnie tak nie kochał.

Łusia pomyślała, iż w końcu dostała skafander na miarę: może spokojnie lecieć w kosmos. Nic nie jest za późno!

No to lecimy?

I lecieli.

Idź do oryginalnego materiału