Byłaś potworem, mamo! Tacy jak ty nie powinni mieć dzieci.
Po ukończeniu szkoły, Weronika wyjechała z małego prowincjonalnego miasteczka do Warszawy, by kontynuować naukę. Pewnego wieczoru poszła z przyjaciółkami do klubu, gdzie poznała Marcina. Warszawiak, przystojny, rodzice wyjechali na roczny kontrakt za granicę. Zakochała się w nim bez pamięci i niedługo zamieszkała z nim.
Żyli na wysokiej stopie – rodzice przysyłali pieniądze. Każdego dnia albo w klubach, albo domówki. Na początku Weronice taki styl życia się podobał. Nim się obejrzała, miała zaległości i nieobecności, a sesję zimową zdała z dwójami. Groziło jej wyrzucenie z uczelni.
Obiecała wziąć się w garść i poprawić egzaminy. Rzeczywiście, zaszyła się w książkach. Gdy do Marcina przychodzili znajomi, zamykała się w łazience. W końcu zdała poprawki. Postanowiła namówić Marcina, by się ustatkował. Miał ostatni rok, dyplom już blisko.
– Daj spokój, Weron. Żyje się tylko raz. Młodość gwałtownie mija – odpowiadał beztrosko.
Wstydziła się powiedzieć matce, iż mieszka z chłopakiem bez ślubu. Gdy dzwoniła do domu, kłamała, iż wzięli ślub cywilny, a wesele odbędzie się, gdy rodzice Marcina wrócą z zagranicy.
Pewnego dnia na zajęciach Weronice zrobiło się słabo. Kręciło jej się w głowie, mdlała. Nie potrafiła przypomnieć sobie daty ostatnich dni i ze zgrozą zrozumiała, iż najpewniej jest w ciąży. Test ciążowy potwierdził jej przypuszczenia.
Była w początkowym stadium, więc Marcin namawiał ją na aborcję. Pierwszy raz pokłócili się tak mocno, iż on wyszedł i nie pokazywał się przez dwa dni. Weronika była w rozpaczy, płakała i czekała. W końcu wrócił – ale nie sam. Wisiała na nim pijana blondynka, ledwo trzymająca się na nogach. Weronika, wykończona nerwami, nie wytrzymała i zaczęła krzyczeć na Marcina, próbując wyrzucić jego towarzyszkę.
– Ona nie wyjdzie. Jak ci się nie podoba, wynoś się sama, histeryczko! – wrzasnął i uderzył ją w twarz.
Weronika złapała płaszcz i wybiegła z mieszkania. Doszła piechotą do akademika. Z opuchniętą policzkiem, rozmazanym tuszem na twarzy i zalana łzami, zapukała do drzwi. Woźna, litując się, wpuściła ją.
Nazajutrz przyszedł Marcin. Przepraszał, obiecywał, iż nigdy więcej jej nie uderzy, błagał, by wróciła. Weronika uwierzyła. Dla dziecka.
Jakoś skończyła pierwszy rok. Bała się jechać do domu. Co powie matka? Ale i w Warszawie czuła lęk. Rodzice Marcina mieli niedługo wrócić, a ona z widocznym brzuchem, wyglądała strasznie.
Wkrótce rzeczywiście wrócili. Gdy ojciec Marcina dowiedział się, iż Weronika jest z prowincji, iż ledwo przeszła na drugi rok, zaczął nieprzyjemną rozmowę. Zaoferował jej pieniądze, by odeszła i zostawiła ich syna w spokoju.
– Sam pomyśl, czy on będzie dobrym ojcem? Same imprezy i kluby. A może to choćby nie jego dziecko? Daję ci sporą sumę. Zabierz to i wracaj do swojego miasta, do rodziców. Na początek wystarczy. Uwierz, tak będzie lepiej dla wszystkich.
Weronika poczuła się upokorzona. Pragnęła, by ziemia się pod nią rozstąpiła. Marcin nie stanął w jej obronie, słuchał w milczeniu. Nie wzięła pieniędzy, choć później żałowała. Spakowała się i wyjechała do matki.
A ta, gdy zobaczyła córkę z brzuchem na progu, od razu wszystko zrozumiała.
– A gdzie twój mąż? – spytała podejrzliwie. – Wychodzi na to, iż jednak nie wyszłaś za mąż? Warszawiak się tobą zabawił i wyrzucił? Pieniądze chociaż ci dał? – nie wpuszczając córki dalej niż do przedpokoju, dopytywała się.
– Mamo, jak możesz? Nie potrzebuję jego pieniędzy.
– To po co do mnie przyjechałaś? Ledwo wiązaliśmy koniec z końcem, żyjąc we dwie. Myślałam, iż córka złapała szczęście za ogon, wyszła za warszawiaka, żyje jak pączek w maśle. A tu wraca z brzuchem. I jak my się tu zmieścimy we czwórkę? Z małym dzieckiem?
– Dlaczego we czwórkę? – cicho, nie rozumiejąc, spytała Weronika.
– Bo gdy ty się w Warszawie bawiłaś, ja też znalazłam sobie kogoś. A co? Jeszcze nie jestem stara, też chcę kobiecego szczęścia. Ciebie sama wychowałam, nie miałam czasu o sobie pomyśleć. Teraz mogę też dla siebie pożyć. On jest młodszy. Nie chcę, żeby się na ciebie gapił.
– To gdzie mam iść, mamo? Zaraz rodzić będę – szeptała Weronika, ledwo powstrzymując łzy.
– A wracaj do męża. Albo kim on tam był. Skoro dziecko ci zrobił, to niech się teraz tobą zajmie.
Matka stała nieugięta. Ani krzty litości, ani współczucia. I tak nigdy nie były bliskie, ale teraz rozmawiała z nią jak z obcą, nie z własną matką.
Weronika wzięła torbę i wyszła. Usiadła na ławce i rozpłakała się. Gdzie ma iść? Kto jej potrzebny, skoro choćby własnej matce nie zależy ani na niej, ani na wnuku? Myślała nawet, by wyjść na ulicę i rzucić się pod samochód. Ale dziecko w brzuchu poruszyło się niespokojnie, jakby coś wyczuło. Zabrakło jej odwagi, by skazać je na śmierć pod kołami.
– Weronika? – przed nią nagle stanęła dziewczyna.
Podniosła oczy, ale łzy zasłaniały twarz.
– To ja, Ania Kowalska. Razem chodziłyśmy do szkoły. Dlaczego płaczesz? – usiadła obok i wtedy zauważyła brzuch. – Jesteś w ciąży?
Weronika wybuchnęła płaczem i opowiedziała byłej koleżance wszystko.
– Wiesz co, chodź do mnie. Rodzice na działce do jesieni. Możesz u mnie pomieszkać, nie możesz spać na ulicy. A potem coś wymyślimy.
I Weronika się zgodziła. Gdzie miała iść? Nogi się pod nią uginały, a głód ściskał żołądek.
– Rozgość się. Nie krępuj się – powiedziała Ania, wprowadzając ją do domu.
Weronika z ulgą opadła na miękką sofę, wyciągnęła nogi. Ania pobiegła do kuchni.
– Zaraz ci coWeronika zamknęła oczy, czując, iż po wszystkich burzach wreszcie znalazła swój bezpieczny port.