— Mamo, tato, cześć, prosiliście nas, żeby wpaść, co się stało? — Marzena z mężem Tomkiem po prostu wpadli do rodziców!

newsempire24.com 20 godzin temu

13 kwietnia 2025 r.

Dziś po raz kolejny odwiedziłem rodziców. Mama, tata wezwali nas, iż coś się stało. Marzena z mężem Kamilem wpadli do mieszkania rodziców jakby zostali wyrzuceni z wiatru.

W rzeczywistości sprawa sięga daleko wstecz. Mama od jakiegoś czasu cierpi na ciężką chorobę trzecia faza nowotworu. Przeszła chemioterapię, potem naświetlanie. Objawy ustąpiły, włosy trochę odrosły, ale spokój był krótki stan zdrowia znów się pogarszał.

Marzenko, Kamilu, witajcie, wejdźcie przywitała mnie blada, chuda jak dziewczyna, mama.
Dzieci, siadajcie. Mamy do was nietypową prośbę poprosił tata, nieco zdezorientowany.

Usiedliśmy w salonie i spojrzeliśmy na mamę. Irena westchnęła, zerknęła na męża Borysa, jakby szukając wsparcia.

Marzenko, Kamilu, nie bądźcie zdziwieni, mam dla was dość niezwykłą prośbę. w uproszczeniu bardzo was prosimy.

Zaadoptujcie nam chłopca, proszę! Nie damy wam już potomstwa, a przyczyn jest kilka.

Wśród nas zapadła chwilowa cisza. Najpierw odezwała się córka:

Mamo, pomyślisz, iż się zdziwisz, ale już dawno chcieliśmy wam to powiedzieć, a baliśmy się wyjść z tego przed siebie. Ja i Kamil bardzo pragniemy syna, a mamy już dwie wnuczki twoje i taty Małgorzatkę i Anię.

Nie ma gwarancji, iż trzecie dziecko będzie chłopcem. Poza tym zdrowie mamy już nie takie, a Maciej, nasz drugi syn, przyszedł przez cesarskie cięcie. Lekarze odradzają kolejne narodziny. Rozważaliśmy więc, czy nie wziąć chłopca z domu dziecka.

Nagle usłyszałam, iż przychodzi moja przyjaciółka, ciotka Natalia, z dawnej pracy. Pamiętasz ją? Kiedyś miała nad okiem znamionko, które prawie zasłaniało oko, ludzie radzili jej wycięcie, bo mogło się przemienić. Dziś Natalia przyjechała znamionko zniknęło, wygląda świetnie.

Po drodze pojechaliśmy do babci Zofii na wieś, aby porozmawiać. Babcia Zofia pomaga ludziom z różnych miast, więc pomyślała, iż mogę coś zyskać. Postanowiliśmy się wybrać.

Marzena i Kamil słuchali matczynych opowieści, wstrzymując oddech, ale nie do końca rozumieli, dokąd to zmierza.

No więc, dzieci kontynuowała Irena babcia Zofia zaraz zadała mi dziwne pytanie: czy mam syna?

Kiedy usłyszała, iż mam jedną córkę Marzenkę i dwie ukochane wnuczki Małgorzatkę i Anię babcia Zofia naciskała: a co z moją córką?

Zaskoczyło mnie, iż nikt oprócz nas z tatą nie wiedział o moim późnym poronieniu. Miał przyjść chłopiec, pierworodny, dla ciebie, Marzenko. Niestety nie przeżył szarpała mnie taka myśl, jakby winą byłam, iż nie udało się uratować pierworodka.

Co dalej? zapytała Marzena wielkimi oczami.

A dalej, co babcia Zofia powiedziała adoptuj chłopca odpowiedziała. Łzy popłynęły mi po policzkach, jakby to była moja wina, iż nie udało się zatrzymać pierwszego synka.

Teraz muszę dać ciepło i miłość innej małej duszy, przywrócić równowagę, którą tak bardzo potrzebuję. I wiesz co? Do mnie sam dojdzie prawda naprawdę tego chcę. Z moim mężem mamy szansę dać dziecku nie tylko dach nad głową, ale i miłość, którą odczuwam głęboko.

Mamusiu, rozumiem cię i w pełni cię wspieram powiedziałam ze łzami, przytulając mamę. Zróbmy to!

Marzena i Kamil już wcześniej rozmawiali z dyrekcją domu dziecka i chcieli adoptować małego chłopca. Zostali zaproszeni, by zobaczyć dzieci.

Ja, Irena i Borys pojechaliśmy z nimi. W pokoju zabaw na dywanie siedziały i bawiły się maluchy w wieku trzech lat i nieco starsze.

Mamo, patrz, jaki rudy chłopiec, przypomina cię, bo tak pilnie układa wieżę z klocków szepnęła Marzena, wskazując na jednego z nich.

Zauważyła go i ona, ale z rogu usłyszeliśmy niejasne słowa.

W rogu stał starszy chłopiec z smutnym spojrzeniem, szepcząc coś.

Czy mówisz do nas? Powiedz głośniej, nie dosłyszałam zapytała Irena.

Chłopiec podszedł i powiedział: Ciociu, proszę, weźcie mnie, obiecuję, iż nie pożałujecie. Weźcie mnie

Dokumenty wypełniłyśmy błyskawicznie i adoptowaliśmy Mirosza. Małgorzatka i Ania były dumne z nowego braciszka. Mirosz gwałtownie przyzwyczaił się i zaczął nazywać nas mamą Ireną i tatą Borysem. Często odwiedzał babcię Irenę i dziadka Borysa, bo mieszkały blisko, a szkoła była w zasięgu kroku.

Irenę nazywał dziwnie mama Irenka, a ona, wstrzymując oddech, patrzyła na niego, czując, iż to naprawdę jej syn, tego, którego nie udało się uratować.

Lekarze nalegali, żebym rozpoczęła nowy cykl leczenia, ale nie przynosiło to ulgi stan pogarszał się. Mirosz patrzył mi w oczy, głaskał krótkie włosy.

Mamusiu Irenko, czemu chorujesz? Chcę, żebyś wyzdrowiała! zapytał.

Nie wiem, kochanie, tak bywa, ale postaram się odpowiedziałam, a mu słowo mama Irenka podobało mi się najbardziej.

Borys rozmawiał z lekarzem, który nalegał na operację.

Jakie szanse? pytał.

Lekarz nie owijał w bawełnę:

Pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, i to może ją uratować.

Zdecydowaliśmy się. Dzień operacji był pełen nerwów. Marzena dzwoniła nieustannie do taty. Borys umówił się z lekarzem, by poinformował nas o postępach, a on był jak na szpilkach.

W pewnym momencie Borys nie mógł znaleźć Mirosza. Znalazł go w sypialni, przy moim szlafroku.

Mirosz nie słyszał, kiedy Borys wszedł; siedział na podłodze, twarz przytulona do mojego szlafroka, płakał i szepnął:

Mamusiu Irenko, nie odchodź, nie chcę cię stracić ponownie, proszę! Chcę, żebyś była ze mną zawsze, mamo!

Telefon zadzwonił i wystraszył zarówno Borysa, jak i Mirosza. Dzwonił lekarz, głos zmęczony i bezradny, a serce Borysa zamarło jakby trafiło w pięć.

Czy to już koniec? Czy Irenka nie przetrwa operacji? niepokojąco pytano.

Panie doktorze, operacja była trudna, ale udało się, pani Irena przetrwała odebrałem telefon od przyjaciela Michała. Była na krawędzi, po raz pierwszy widziałem, jak ktoś z nieba pomaga w najtrudniejszych chwilach, kiedy życie zdawało się wisieć na włosku.

Dziękuję, dziękuję, doktorze! objąłem Mirosza.

Widzisz, wszystko dobrze, nasza mama Irenka żyje! To szczęście, iż jesteś z nami, mały.

Przypominam sobie, iż prosiliście mnie o pomoc przy mamie Irenie dziękuję wam, mój drogi synku.

**Lekcja, którą wyniosłem:** nie ma nic cenniejszego niż dawanie miłości i wsparcia tym, którzy najbardziej jej potrzebują. choćby w najtrudniejszych chwilach warto otworzyć serce, bo właśnie wtedy odkrywamy, co naprawdę znaczy być rodziną.

Idź do oryginalnego materiału