Dzisiaj znowu nie mogłam zasnąć, więc postanowiłam zapisać myśli w dzienniku. Kiedy wychodziłam za mąż za Pawła, wiedziałam, iż ma córkę z pierwszego małżeństwa. Kinga, jego była żona, porzuciła dziecko sześć lat temu – spakowała walizki i wyjechała do Anglii z nowym facetem, zaczynając wszystko od zera. W tym czasie urodziła jeszcze dwoje dzieci, o starszej córce przypomina sobie dwa razy w miesiącu przez wideorozmowę, a prezenty wysyła tylko na święta. Widziałam, jak ta dziewczynka tęskni za matką, jak wpatruje się w ekran telefonu, mając nadzieję, iż usłyszy: „Przyjedź do mnie”. Ale Kinga nigdy jej nie zaprosiła, nigdy nie przyjechała. Po prostu wymazała córkę ze swojego życia.
Na początku dziewczynka mieszkała u teściowej – matki Pawła. Ale ona dość gwałtownie się zmęczyła, nie radziła sobie z nauką, kaprysami, histerią. W końcu odesłała wnuczkę do ojca. Paweł przyprowadził ją do nas, spojrzał mi w oczy i cicho powiedział: „Kasia zostanie z nami. Na dłużej.”
Starałam się być dobrą macochą. Kupowałam ubrania, gotowałam ulubione potrawy, odbierałam ze szkoły, rozmawiałam o życiu. Chciałam być przyjaciółką. Ale dziewczynka się zamknęła. Postawiła między nami niewidzialną ścianę i nie próbowała jej zburzyć. Nie tylko mnie ignorowała – robiła to demonstratywnie, jakbym w jej świecie w ogóle nie istniała.
Minęły trzy lata. Teraz Kasia ma dwanaście lat i wciąż z nami mieszka, rządzi, jakby to było jej mieszkanie, a nie nasze. Każdego wieczora skarży się ojcu: „Ciocia Agata kazała mi posprzątać”, „Ciocia Agata nie kupiła mi tego, co chciałam”. A potem dzwoni teściowa i wyrzuca mi, iż „za mało uwagi poświęcam dziecku” i iż „wkrótce sama będę rodzić, więc trzeba się uczyć macierzyństwa”. Ale ona sama nie chce zajmować się wnuczką, choćby na godzinę nie zgodzi się jej przypilnować, gdy muszę iść do lekarza albo do pracy.
To wszystko mnie wykańcza. Pracuję, prowadzę dom, gotuję, a teraz jeszcze jestem w ciąży. Paweł, choć nie staje po stronie córki, ciągle prosi, żebym była łagodniejsza, wyrozumialsza. A ja już nie mam siły. Ta dziewczynka stała się źródłem ciągłego rozdrażnienia. Jest nieporządna, opryskliwa, nie potrafi podziękować, nie słucha i zawsze jest czegoś niezadowolona. Nie jest moja i choćby przed sobą już tego nie ukrywam.
Czasem siedzę nocą w kuchni i myślę: „Gdybym wtedy sprzeciwiła się jej przeprowadzce… Gdybym postawiła na swoim…” Ale teraz już za późno. Nie mogę odejść od męża – niedługo urodzimy wspólne dziecko. I choć to brzmi egoistycznie, coraz częściej marzę, żeby córka Pawła sama zapragnęła wrócić do babci. Żeby powiedziała: „U babci będzie mi lepiej”. Nie będę jej zatrzymywać. Nie będę płakać.
Po prostu chcę żyć spokojnie. Bez ciągłych pretensji, bez walki o miejsce w tym domu. Chcę, żeby moje dziecko dorastało w miłości i harmonii, a nie w wiecznym napięciu i kłótniach. Może to jedyny sposób, żeby uratować rodzinę i nie zgubić siebie.