Marzenia o dziecku: kto za to zapłaci?

polregion.pl 14 godzin temu

Marzenia synowej o dziecku: a kto za to zapłaci — też ja?

Czasem mam wrażenie, iż żyję nie w rzeczywistości, tylko w jakiejś absurdalnej sztuce teatralnej. Mój syn, dorosły facet, nagle zachowuje się jak chłopiec, którym znów rządzą inni. A synowa? Ona jest reżyserką tego spektaklu, dyryguje ich wspólnym życiem, a ja stoję za kulisami — wiecznie z portfelem w ręce, gotowa do pomocy. Tyle iż sił mam coraz mniej, a wymagań wobec mojej cierpliwości — coraz więcej.

Od początku żyją razem, jeszcze przed ślubem. Najpierw syn mieszkał ze mną, w moim domu, a jego przyszła żona wynajmowała pokój z koleżanką. Gdy zdecydowali się na małżeństwo — wspólnie wzięli mieszkanie. Nie wtrącałam się, nie narzucałam — niech budują swoje życie, jak potrafią. Pomagałam finansowo, gdy proszą. Nie jesteśmy milionerami, ale rozumiałam: młodzi, trudno, sama przez to przechodziłam.

Ale czego zupełnie nie pojmuję to ich pomysł, żeby teraz, właśnie teraz, mieć dziecko. Ani stabilnej pracy, ani własnego kąta, ani oszczędności. Za to głośne deklaracje — dziecko nie poczeka, czas ucieka, po trzydziestce będzie trudniej, a w ogóle jakoś to będzie. I, jak zwykle, syn tylko przytakuje, bez cienia wątpliwości. Patrzę na niego i nie poznaję. Gdzie twój rozsądek, synu? Gdzie twoja dorosła postawa? Dlaczego znów pozwalasz, by decydowano za ciebie?

Pracuje, owszem, ale w miejscu, gdzie pensja może się spóźnić albo zniknąć bez ostrzeżenia. Zmieniał pracę już chyba pięć razy. Zawsze coś nie tak — raz szef zawiódł, raz firma się rozpadła. Synowa zarabia grosze. A do tego już kilka razy się przeprowadzali. Na dwoje — jeszcze ujdzie. Ale z niemowlęciem? Z ciągłymi pakowaniem, rozkładaniem, kartonami i płaczem o trzeciej nad ranem? Kto to wytrzyma?

Próbowałam rozmawiać spokojnie. Żeby najpierw poukładali sobie życie, stanęli na nogi, odłożyli trochę, a dopiero potem — dziecko. Nie. Decyzja zapadła. Ona musi już teraz. A syn, jak zahipnotyzowany — „oczywiście, kochanie”. A ja mam się przygotować na rolę nie tylko babci, ale i drugiej matki dla tego dziecka? Pomagać — to święte, rozumiem. Ale ja nie mam przecież nieskończonych zasobów ani wiecznej młodości.

A co, jeżeli nie dadzą rady? jeżeli za dwa miesiące okaże się, iż nie ma za co zapłacić czynszu albo kupić pieluch? Kto zostanie z problemem? Oczywiście ja. Bo odmówić własnemu synowi i wnukowi po prostu nie potrafię. I to mnie przeraża. Bo sama już jestem zmęczona życiem na krawędzi — mam swoje sprawy, wydatki, zdrowie nie zawsze dopisuje. Nie jestem ze stali.

A synowa… mówi to z uśmiechem, prawie wesoło: „Jakoś to będzie”. I to „jakoś” brzmi u niej tak lekko i beztrosko, jakby chodziło o miasta piknik, a nie o nowe życie. A we mnie wszystko się ściska — dlaczego nie pomyśleć, nie przeliczyć, nie zastanowić się?

Nie jestem wrogiem dzieci. Nie sprzeciwiam się wnukom. Marzę o tym, by niańczyć, uczyć, czytać bajki. Ale chcę, żeby to było w miłości, dostatku i świadomości. A nie w chaosie i długach. Chcę, żeby mój wnuk nie czuł się ciężarem, żeby miał wszystko — od łóżeczka po ciepłe ubranka. Żeby rósł w przekonaniu, iż mama z tatą dadzą radę. A nie w poczuciu, iż wszystko trzyma się babci.

Patrzę na nich i myślę: gdyby tylko odłożyli to na dwa lata — mogłoby być inaczej. Znaleźć lepszą pracę, odłożyć trochę, wynająć porządne mieszkanie, a może choćby wziąć kredyt. Przecież można żyć rozsądnie, a nie na „jakoś to będzie”? Ale w tej rodzinie chyba przyjęło się najpierw skakać, a potem szukać spadochronu. I niech kto inny później wyciąga z tarapatów.

Milczę. Wiem, iż moje słowa wpadną jednym uchem, a wypadną drugim. A gdzieś głęboko w środku już się przygotowuję. Na nieprzespane noce, na kolejne wydatki, na odpowiedzialność, której nie chciałam, ale którą pewnie i tak poniosę. Bo gdy w rodzinie pojawiają się dzieci, poświęcać muszą się ci starsi. Bo miłość to nie tylko radość, ale i ofiara. A jeszcze — ogromna nadzieja, iż w końcu ktoś w tej układance wreszcie dorośnie.

Idź do oryginalnego materiału