Marzenia synowej o dziecku: a kto za to zapłaci, ja?

twojacena.pl 11 godzin temu

Dzisiaj znów czuję się jakbym żył nie w rzeczywistości, a w jakiejś absurdalnej sztuce teatralnej. Mój syn, dorosły przecież mężczyzna, zachowuje się jak chłopiec, za którego inni podejmują decyzje. A moja synowa? Reżyserka tego całego przedstawienia, dyryguje ich wspólnym życiem, a za kulisami stoję ja – z portfelem w ręce, zawsze gotowy pomóc. Tylko iż sił mam coraz mniej, a wymagań wobec mojej cierpliwości – coraz więcej.

Od początku żyją razem, jeszcze przed ślubem. Najpierw syn mieszkał ze mną w moim domu, a jego przyszła żona wynajmowała pokój z koleżanką. Gdy zaczęli mówić o małżeństwie, wynajęli wspólne mieszkanie. Nie wtrącałem się, nie narzucałem – niech budują swoje życie, jak potrafią. Pomagałem finansowo, gdy proszono. Nie jesteśmy milionerami, ale rozumiałem – młodzi, trudno, sam przez to przechodziłem.

Ale jedna rzecz zupełnie nie daje mi spokoju – ich pomysł, żeby teraz, właśnie teraz, mieć dziecko. Bez stałej pracy, bez własnego kąta, bez oszczędności. Za to pełno górnolotnych deklaracji: dziecko nie będzie czekać, czas ucieka, po trzydziestce będzie trudniej, jakoś to będzie. A mój syn tylko kiwa głową, zgadza się bez cienia wątpliwości. Patrzę na niego i nie poznaję. Gdzie twój rozum, synu? Gdzie twoja dorosła postawa? Dlaczego znowu pozwalasz, by decydowano za ciebie?

Pracuje, oczywiście, ale w takim miejscu, gdzie wypłatę mogą wstrzymać lub zmniejszyć bez ostrzeżenia. Zmieniał pracę co najmniej pięć razy. Zawsze coś nie tak: raz szef zawodzi, raz firma się rozpada. Synowa zarabia grosze. A do tego już kilka razy zmieniali mieszkanie. Na dwoje – jeszcze pół biedy. Ale z niemowlęciem? Z przeprowadzkami, pakowaniem, kartonami i płaczem w środku nocy? Kto to wytrzyma?

Próbowałem rozmawiać spokojnie. Żeby poczekali, stanęli na nogi, coś odłożą, a potem – dziecko. Nic z tego. Decyzja podjęta. Ona musi natychmiast. A syn, jak zahipnotyzowany – „oczywiście, zgoda”. Czyli ja mam się szykować nie tylko na rolę dziadka, ale i drugiego ojca dla tego dziecka? Pomagać – to święta sprawa, rozumiem. Ale ja też nie jestem wiecznie młody i nie mam nieskończonych zasobów.

Co jeżeli sobie nie poradzą? Co jeżeli po kilku miesiącach okaże się, iż nie ma za co płacić za mieszkanie, nie ma za co kupić pieluch, mleka? Kto zostanie z problemem? Oczywiście ja. Bo odmówić własnemu synowi i wnukowi po prostu nie potrafię. I to mnie przeraża. Bo już teraz żyję na granicy – mam swoje sprawy, wydatki, zdrowie, na litość boską. Nie jestem z żelaza.

A synowa… mówi to z uśmiechem, niemal wesoło: „Jakoś to będzie”. To „jakoś” brzmi u niej lekko i beztrosko, jakby mówiła o pikniku, a nie o narodzinach nowego życia. A we mnie wszystko się ściska – dlaczego nie pomyśłamcie, nie przeliczycie, nie przemyślacie?

Nie jestem wrogiem dzieci. Nie jestem przeciw wnukom. Marzę o tym, by przytulić, nauczyć, poczytać bajkę. Ale chcę, żeby to było w miłości, dostatku i świadomości. A nie w chaosie i długach. Chcę, by mój wnuk nie czuł się ciężarem, by miał wszystko – od łóżeczka po ciepłą odzież. By rósł w przekonaniu, iż mama i tata dadzą radę. A nie w poczuciu, iż wszystko trzyma się dziadka.

Patrzę na nich i myślę: gdyby odłożyli to na kilka lat, mogłoby być zupełnie inaczej. Znaleźć lepszą pracę, odłożyć, wynająć porządne mieszkanie, a może choćby wziąć kredyt. Czy naprawdę nie da się żyć z głową, a nie na hurra? Ale w tej rodzinie, widzę, najpierw się skacze, a potem szuka spadochronu. I żeby to ktoś inny potem wyciągał z tarapatów.

Milczę. Wiem, iż moje słowa wpadną jednym uchem, a wylecą drugim. A gdzieś głęboko już się szykuję. Na nieprzespane noce, kolejne wydatki, na odpowiedzialność, o którą nie prosiłem, ale którą pewnie będę musiał wziąć. Bo gdy w rodzinie pojawiają się dzieci, poświęcić się muszą ci starsi. Bo miłość to nie tylko radość, ale i ofiara. I jeszcze to ogromne pragnienie, żeby ktoś w tym łańcuchu wreszcie dojrzał.

Idź do oryginalnego materiału