Marzenia synowej o dziecku: a kto zapłaci?

polregion.pl 10 godzin temu

Dzisiaj znów czuję się, jakbym żyła nie w rzeczywistości, tylko w jakiejś absurdalnej sztuce teatralnej. Mój syn, dorosły już mężczyzna, nagle znów stał się chłopcem, za którego decyzje podejmują inni. A moja synowa? Reżyserka tego całego spektaklu, dyryguje ich wspólnym życiem, a ja stoję za kulisami – zawsze z portfelem w ręku, gotowa pomóc. Tylko iż moich sił jest coraz mniej, a wymagań wobec mojej cierpliwości – coraz więcej.

Od początku żyją razem, jeszcze przed ślubem. Najpierw syn mieszkał ze mną, w moim domu, a jego przyszła żona wynajmowała pokój z koleżanką. Gdy zaczęli mówić o małżeństwie, wynajęli wspólnie mieszkanie. Nie wtrącałam się, nie narzucałam – niech budują swoje życie, jak potrafią. Pomagałam finansowo, gdy potrzebowali. Nie jesteśmy milionerami, ale rozumiem – młodzi, trudno, sama przez to przeszłam.

Ale jednego nie potrafię pojąć – ich pomysł, żeby teraz, właśnie teraz, mieć dziecko. Bez stabilnej pracy, własnego kąta, oszczędności. Za to pełno głośnych deklaracji: „dziecko nie będzie czekało”, „czas ucieka”, „po trzydziestce będzie trudniej”, „jakoś to będzie”. A mój syn tylko kiwa głową, zgadza się bez cienia wątpliwości. Patrzę na niego i nie poznaję. Gdzie twój rozsądek, synu? Gdzie twoja dorosła decyzja? Dlaczego znowu pozwalasz, żeby ktoś za ciebie wybierał?

Pracuje, oczywiście, ale w miejscu, gdzie wypłatę mogą wstrzymać albo zwolnić bez ostrzeżenia. Zmieniał pracę już kilka razy. Zawsze coś nie tak: to szef zawodzi, to firma się rozpadła. Synowa zarząda grosze. A do tego już kilka razy zmieniali mieszkanie. Sami – jakoś dadzą radę. Ale z niemowlakiem? Z przeprowadzkami, pakowaniem, kartonami i płaczem w środku nocy? Kto to wytrzyma?

Próbowałam rozmawiać spokojnie. Mówiłam: „Poczekajcie, żyjcie dla siebie, złapcie oddech, oszczędźcie, a potem pomyślcie o dziecku”. Nie. Decyzja zapadła. Ona „musi” teraz. A syn, jak zahipnotyzowany – „tak, oczywiście”. A ja mam się przygotować nie tylko na bycie babcią, ale i drugą matką dla tego dziecka? Pomagać – to święte, rozumiem. Ale ja też nie mam wiecznej młodości ani nieskończonych środków.

Co, jeżeli nie dadzą rady? Co, jeżeli za mącemiesiące okaże się, iż nie mają za co wynająć mieszkania, kupić pieluch, mleka? Kto zostanie z problemem? Oczywiście ja. Bo odmówić własnemu synowi i wnukowi nie potrafię. I to mnie przeraża. Bo już teraz żyję na krawędzi – mam własne problemy, wydatki, zdrowie, w końcu. Nie jestem ze stali.

A synowa… uśmiecha się i mówi beztrosko: „Jakoś to będzie”. I to „jakoś” brzmi u niej tak lekko, jakby mówiła o wyjściu na piknik, a nie o nowym życiu. A we mnie wszystko się ściska – dlaczego nie pomyśleć, nie przeliczyć, nie zastanowić?

Nie jestem wrogiem dzieci. Nie sprzeciwiam się wnukom. Marzę o tym, by się nimi zaopiekować, czegoś nauczyć, opowiedzieć bajkę. Ale chcę, żeby rosły w miłości, dostatku, świadomości. A nie w chaosie i długach. Chcę, żeby mój wnuk nie czuł się ciężarem, żeby miał wszystko – od łóżeczka po ciepłe ubrania. Żeby wiedział, iż mama i tata dadzą radę. A nie miał wrażenia, iż wszystko trzyma się na babci.

Patrzę na nich i myślę: gdyby odłożyli to choć na dwa lata – wszystko mogłoby wyglądać inaczej. Znaleźć dobrą pracę, odłożyć pieniądze, wynająć lepsze mieszkanie, a może choćby wziąć kredyt. Przecież można żyć mądrze, a nie na „jakoś”? Ale w tej rodzinie chyba najpierw się skacze, a potem szuka spadochronu. I niech ktoś inny wyciąga z kłopotów.

Milczę. Wiem, iż moje słowa wpadną jednym uchem, wypadną drugim. A gdzieś głęboko w środku już się przygotowuję. Do nieprzespanych nocy, kolejnych wydatków, odpowiedzialności, której nie chciałam, ale pewnie na mnie spadnie. Bo gdy w rodzinie pojawiają się dzieci, poświęcenie dotyka tych, którzy są starsi. Bo miłość to nie tylko radość, ale i ofiara. I jeszcze jedno – ogromna nadzieja, iż ktoś w tej układance w końcu dorośnie.

Idź do oryginalnego materiału