Marzenia synowej o dziecku: kto za to zapłaci?

newskey24.com 12 godzin temu

Czasem mam wrażenie, iż nie żyję w rzeczywistości, ale w jakiejś absurdalnej sztuce teatralnej. Mój syn, dorosły mężczyzna, nagle znów stał się chłopcem, za którego decyzje podejmują inni. A moja synowa? Reżyserka ich wspólnego życia. Ja zaś stoję za kulisami, z portfelem w dłoni, zawsze gotowa pomóc. Tyle iż sił mam coraz mniej, a wymagań wobec mojej cierpliwości – coraz więcej.

Od samego początku żyli razem, jeszcze przed ślubem. Najpierw syn mieszkał ze mną, w moim domu, a jego przyszła żona wynajmowała pokój z koleżanką. Gdy zaczęli mówić o małżeństwie, wynajęli wspólne mieszkanie. Nie wtrącałam się – niech budują swoje życie, jak potrafią. Pomagałam finansowo, gdy prosili. Nie jesteśmy milionerami, ale rozumiałam: młodzi, trudno, sama przez to przechodziłam.

Ale jednego nie potrafię pojąć – ich decyzję o dziecku. Teraz, właśnie teraz. Bez stabilnej pracy, bez własnego kąta, bez oszczędności. Za to pełne wielkich deklaracji: „Dziecko nie poczeka, czas ucieka, po trzydziestce będzie trudniej, jakoś to będzie”. I jak zwykle mój syn tylko kiwa głową, zgadza się bez refleksji. Patrzę na niego i nie poznaję. Gdzie twój rozum, synu? Gdzie twoje dorosłe stanowisko? Dlaczego znowu pozwalasz, by ktoś decydował za ciebie?

Pracuje, owszem, ale na takich stanowiskach, gdzie wypłatę można dostać z opóźnieniem lub wcale. Zmieniał pracę już z pięć razy. Zawsze coś nie tak: szefowie nieuczciwi, firma się wali. Synowa zarabia grosze. A mieszkanie już kilka razy zmieniali. Sami – jeszcze pół biedy. Ale z niemowlęciem na rękach? Z przeprowadzkami, nocnym płaczem? Kto to wytrzyma?

Próbowałam rozmawiać spokojnie: „Poczekajcie, ustabilizujcie się, odłóżcie trochę, a potem dziecko”. Nic. Decyzja zapadła. Ona „musi teraz”. A syn jak zahipnotyzowany – „oczywiście, kochanie”. I ja mam się szykować nie tylko na babcię, ale i na drugą matkę tego dziecka? Pomagać – to święte, rozumiem. Ale i ja nie jestem wiecznie młoda, nie mam nieskończonych zasobów.

A jeżeli nie dadzą rady? jeżeli za dwa miesiące okaże się, iż nie ma za co płacić czynszu ani kupić pieluch? Kto zostanie z problemem? Oczywiście ja. Bo odmówić własnemu synowi i wnukowi nie potrafię. I to mnie przeraża. Bo sama już jestem zmęczona życiem na krawędzi – mam swoje sprawy, wydatki, zdrowie nie wieczne. Nie jestem ze stali.

A synowa… mówi z uśmiechem, prawie wesoło: „Jakoś to będzie”. To „jakoś” brzmi u niej lekko, jakby chodziło o wyjazd na grilla, a nie o nowe życie. A we mnie wszystko się zaciska – dlaczego nie pomyśleć, nie przeliczyć, nie przewidzieć?

Nie jestem wrogiem dzieci. Marzę o wnukach, chcę je niańczyć, uczyć, opowiadać bajki. Ale pragnę, by rosły w miłości, stabilności i świadomości. Nie w chaosie i długach. Chcę, by mój wnuk nie czuł się ciężarem, by miał wszystko – od łóżeczka po ciepłe ubranka. By wiedział, iż mama i tata dadzą radę. A nie iż wszystko trzyma się babci.

Patrzę na nich i myślę: gdyby odłożyli to na dwa lata, mogłoby być inaczej. Znaleźli lepszą pracę, zaoszczędzili, wynajęli porządne mieszkanie, wzięli kredyt. Czy naprawdę nie da się żyć rozsądnie, a nie na „jakoś”? Ale w tej rodzinie chyba najpierw skacze się w przepaść, a potem szuka spadochronu. I niech ktoś inny wyciąga z tarapatów.

Milczę. Wiem, iż moje słowa wpadną jednym uchem, wypadną drugim. A gdzieś głęboko już się przygotowuję. Na nieprzespane noce, na kolejne wydatki, na odpowiedzialność, której nie chciałam, ale która i tak spadnie na mnie. Bo gdy rodzą się dzieci, poświęcać muszą ci, którzy są starsi. Bo miłość to nie tylko radość, ale i ofiara. I to ciche pragnienie, by w końcu ktokolwiek w tej rodzinie naprawdę dorósł.

Życie uczy, iż czasem najtrudniej jest patrzeć, jak bliscy uczą się na własnych błędach. Ale czy naprawdę muszą być one aż tak bolesne?

Idź do oryginalnego materiału