Gdy wychodziłam za mąż za Marka, wiedziałam, iż ma córkę z poprzedniego małżeństwa. Alicja, jego była żona, porzuciła dziecko sześć lat temu – spakowała walizki i wyjechała do Wielkiej Brytanii z nowym partnerem, zaczynając życie od nowa. Przez te lata urodziła jeszcze dwójkę dzieci, a o starszej córce przypomina sobie dwa razy w miesiącu przez wideorozmowę, a prezenty wysyła tylko od święta. Widziałam, jak dziewczynka tęskni za matką, jak wpatruje się w ekran telefonu, mając nadzieję, iż mama powie: „Przyjedź do mnie”. Ale ta nigdy jej nie zaprosiła, nigdy nie przyjechała. Po prostu wymazała córkę ze swojego życia.
Najpierw dziewczynka mieszkała u teściowej – matki Marka. Ale ta dość gwałtownie się zmęczyła, nie radząc sobie z nauką, kaprysami i histerią. Po prostu odesłała wnuczkę do ojca. Marek przyprowadził ją do domu, spojrzał mi w oczy i cicho powiedział: „Ania zostanie z nami. Na dłużej.”
Starałam się być dobrą macochą. Kupowałam ubrania, gotowałam ulubione potrawy, odbierałam ze szkoły, rozmawiałam szczerze. Chciałam stać się przyjaciółką. Ale dziewczynka się zamknęła. Jakby postawiła między nami mur i choćby nie próbowała się zbliżyć. Nie tylko mnie ignorowała – robiła to demonstracyjnie, jakbym w jej świecie nie istniała.
Minęły trzy lata. Teraz ta dziewczynka ma dwanaście lat i wciąż mieszka z nami, rozkazując, jakby to był jej dom, a nie nasz wspólny z mężem. Każdego wieczora skarży się ojcu: „Ciocia Kasia kazała mi po sobie sprzątać”, „Ciocia Kasia nie kupiła mi tego, co chciałam”. A potem teściowa dzwoni do mnie z pretensjami, iż „za mało uwagi poświęcam dziecku” i iż „wkrótce sama będę rodzić, więc niech się uczę macierzyństwa”. Ale sama nie chce zająć się wnuczką, choćby na godzinę, gdy pilnie muszę iść do lekarza lub do pracy.
Jestem tym wszystkim wykończona. Pracuję, prowadzę dom, gotuję, a teraz jestem w ciąży. Marek, choć nie staje po stronie córki, ciągle prosi, żebym była łagodniejsza, wyrozumialsza. A ja już nie daję rady. Ta dziewczynka stała się źródłem irytacji. Jest niechlujna, opryskliwa, nie potrafi podziękować, nie słucha i wiecznie jest na coś zła. Nie jest moja i już choćby przed sobą tego nie ukrywam.
Czasem siedzę nocą w kuchni i myślę: „Gdybym wtedy nie zgodziła się, żeby zamieszkała z nami… Gdybym postawiła na swoim…” Ale teraz jest za późno. Nie mogę odejść od męża – będziemy mieć wspólne dziecko. I, choć to może brzmieć egoistycznie, coraz częściej marzę, żeby córka Marka sama zapragnęła wrócić do babci. Żeby powiedziała: „U babci będzie mi lepiej”. Nie będę jej przekonywać, by została. Nie będę płakać.
Po prostu chcę żyć spokojnie. Bez ciągłych pretensji, bez walki o miejsce w tym domu. Chcę, żeby moje dziecko dorastało w miłości i harmonii, a nie w wiecznym napięciu i kłótniach. Może to mój jedyny sposób, by ocalić rodzinę i nie zgubić siebie.