Masz dzieci i mieszkasz na wsi? Współczuję. "Skazani na wykluczenie"

gazeta.pl 10 godzin temu
Zdjęcie: Tomasz Stańczak


Statystyki są nieubłagane. W Polsce 14 proc. dzieci i młodzieży w wieku 12-19 lat jest zagrożonych wykluczeniem transportowym - wynika z raportu "Wykluczenie transportowe dzieci i młodzieży w Polsce", przygotowanego przez UNICEF Polska i zaprezentowanego 16 października w Centrum Prasowym PAP. Co gorsza, brak dogodnych połączeń ma wpływ na wybór szkoły oraz relacje towarzyskie młodych ludzi.
Wieś zamienił na miasto. "Miesiąc po przeprowadzce odżyliśmy"
Co trzecie dziecko może mieć problem z dostępem do transportu publicznego. Sytuacja ta rodzi pytania o równość szans w dostępie do edukacji i możliwości rozwoju. Pomimo postępu technologicznego, który teoretycznie powinien ułatwiać komunikację, wykluczenie transportowe przez cały czas stanowi duże wyzwanie. Czasem zaczyna się to naprawdę niewinnie.

REKLAMA





- Zawsze chciałem mieszkać na wsi i tam też pobudowałem się z żoną. Kiedy Marysia zaszła w ciążę, bardzo docenialiśmy, iż obok domu mamy las. Lata mijały, a my wciąż na swojej działeczce, z której nie raz budziły nas sarenki albo śpiew skowronków, które latały na pobliskim polu. Brzmi to jak z bajki, jednak to tylko pozory. Jak urodziły się dzieci, zaczęły się problemy. Nie malały wraz z upływającym czasem. Denerwowało nas ciągłe zawożenie dzieci do szkoły, na korepetycje, zajęcia dodatkowe czy do kościoła na spotkania. Doszliśmy do momentu, iż żona rzuciła pracę i zatrudniła się w naszej rodzinie jako "szofer zawodowy". Czasami narzekała, iż spędza w samochodzie większość dnia, ale wiedziała, iż nie może tego zmienić. Co gorsza, nie opłacało jej się wracać do domu, więc bywaliśmy w nim tylko wieczorami - mówi nam pan Radek.
Radek zdaje sobie sprawę, iż życie poza miastem, dla niego i żony to było spełnienie marzeń o spokoju i wypoczynku po pracy, jednak dla dzieci okazało się to przekleństwem i niekiedy skazywało na samotność. - Synowie nie mieli kolegów w naszej wiosce. Wszyscy ich przyjaciele mieszkali w mieście i mogli widzieć się na żywo. W zasadzie to wychodzili z mieszkania i choćby w sąsiedztwie mieli kilku znajomych. Moje dzieci tego szczęścia nie miały. Musieliśmy wozić je do znajomych na spotkania. Czuliśmy w głębi duszy, iż skazujemy swoje dzieci na wykluczenie - żali się.
Kiedy pytamy go, dlaczego nie zdecydował się, aby jego dzieci zaczęły dojeżdżać do szkoły komunikacją miejską, odpowiedział, iż początkowo ze względu na wiek, a później na zbyt niską częstotliwość kursowania autobusów (Zobacz: Mieszkasz przy szkole? Wyrazy współczucia. Tak niszczy nas "wielkomiejska samochodowa hipokryzja").


Zobacz wideo Robert Kudelski o stygmatyzacji. "Słowo może zabić"



- Do mojej wioski jest mało połączeń z miasta, a do tego to są takie godziny, iż nie ma w ogóle, o czym rozmawiać. Co więcej, nie mamy Bolta, Ubera czy innej lokalnej taksówki - mówi i dodaje, iż kiedy dzieci były już w wieku nastoletnim wraz z żoną postanowił sprzedać dom i kupić mieszkanie w mieście.




Dojrzałem do tej decyzji i wiedziałem, iż jak będzie z tym zwlekać, to skrzywdzimy dzieci, które były uzależnione od tego, kiedy ich zawieziemy i kiedy przyjedziemy je odebrać. W zasadzie miesiąc po przeprowadzce odżyliśmy

- przekonuje.


Lekcje zaczynała o 10, ale w szkole była już o 7. I to codziennie
Podobne zdanie ma pani Anita. Kiedy myśli o swoim dzieciństwie, pamięta je przez pryzmat ciągłych dojazdów. Choć mieszkała zaledwie 10 kilometrów od Białegostoku, nie wyobrażała sobie wracać do domu pieszo (Zobacz: "Mieszkam na wsi i do szkoły chodzę 40 minut pieszo. Budzik ustawiam na godz. 5:30"). Co więcej, komunikacja miejska do jej wsi nie docierała, a więc gdyby nie wyrozumiali rodzice, pewnie musiałaby odpuścić życie towarzyskie.
- Wiele razy, gdy była impreza, musiałam prosić rodziców, żeby po mnie przyjechali, albo nocować u koleżanek. Na szczęście moja mama czy tata byli bardzo wyrozumiali w tej kwestii i nie robili problemów. Miałam jednak znajomych, których rodzice nie chcieli zabierać z imprez, więc często ci w ogóle na nie chodzili, bo nie mieli jak wrócić. Wiele razy zdarzało się, iż mój tata zabierał kogoś jeszcze, bo żałował jakiegoś kolegi czy koleżanki, żeby czekali na pierwszy autobus, który dowiózłby ich do domu - wspomina pani Anita i dodaje, iż problemem był także dojazd do szkoły.
Jej przyjaciółka, która mieszkała już 20 kilometrów od domu, miała tylko jeden autobus do liceum i był on o 6:20. W szkole była więc już przed 7. Chodziła niewyspana i poddenerwowana. Z czasem nauczyła się wykorzystywać swój wolny czas i przed tę godzinę odrabiała lekcje czy uczyła się do sprawdzianów.




Nigdy nie myślałam o tym, iż ja i moi znajomi jesteśmy wykluczeni komunikacyjnie, bo nikt tego tak nie nazywał. Ale to prawda, dojazdy były ogromnym utrudnieniem. Wiele razy trzeba było urywać się z końcówki lekcji, bo np. autobus odjeżdżał, a kolejny był za 1,5 godziny. Jedni nauczyciele byli w tej kwestii bardzo wyrozumiali, a inni robili na złość

- mówi i podkreśla, iż pokazuje, ten problem był niegdyś bagatelizowany. Dzieci, chcąc dotrzeć do szkoły, korzystały choćby z autostopów, a przecież to naprawdę nie najbezpieczniejsze rozwiązanie. Wielokrotnie można usłyszeć w mediach historie o porwaniach, nadużyciach seksualnych czy zamykania osób w samochodzie. - Kiedyś wielu moich znajomych z tej samej miejscowości jeździło autostopem. Mnie się chyba zdarzyło chyba ze dwa razy i to zawsze z kimś. Ale były osoby, które regularnie tak podróżowały, często młode dziewczyny. Dziś mnie to przeraża, gdy o tym myślę, a wtedy było standardem. Moja koleżanka w liceum regularnie podróżowała stopem i to przez las. Na samą myśl przechodzą mi ciarki po plecach - dodaje Anita.


"Pierwsze co zrobię dla dzieci, kiedy skończą 18 lat, to zapiszę je na kurs prawa jazdy"
Swoją refleksją podzieliła się także Oliwia, która w dzieciństwie mieszkała w Radzyminie, a do szkoły chodziła do Warszawy. Choć nie narzekała na komunikację miejską, to najgorsze dla niej było to, ile czasu spędziła w autobusie na dojazdach do szkoły, na korepetycje czy do koleżanek. Miała dość czekania na autobusy i ciągłego sprawdzania rozkładów jazdy. Bywały choćby momenty, iż czuła się gorsza od innych. Jak skończyła 18 lat, zrobiła prawo jazdy, a za pierwsze zarobione pieniądze, kupiła auto.

Dziś, kiedy mam dzieci, staram się, aby nigdy nie poczuły się gorsze od innych, tak jak ja się czułam w przeszłości. Jestem zawsze pod telefonem i pomaga, kiedy mogę. Pierwsze co zrobię dla dzieci, kiedy skończą 18 lat, to zapiszę je na kurs prawa jazdy, aby być niezależnym i samodzielnym

- dodaje. Natomiast pani Ania, która na wsi mieszka od urodzenia i tutaj też założyła rodzinę, uważa, iż nie ma nic lepszego, niż mieszkanie właśnie tutaj. Przyznaje, iż nie wyobraża sobie wychowywać dzieci w mieście, gdzie smogu jest zdecydowanie więcej, niż na wsi. "Kocham wieś i mimo codziennych dojazdów do miasta, nie zamieniłabym swojego domu na apartament w centrum w wielkiego miasta.

Hodujemy zwierzęta, mamy swoje warzywa i mleko, a w mieście nie moglibyśmy się spełniać jako rolnicy. Dzieci też doceniają, iż mają duże podwórko i obcują ze zwierzętami.

Jasne, dużo kursujemy, bo maluchy chodzą na korepetycje czy dodatkowe zajęcia w mieście, ale do szkoły chodzą pieszo, a ich wiejska podstawówka jest naprawdę rewelacyjna" - mówi nam matka i dodaje, iż wszystko wymaga organizacji i choćby jak jest często, trzeba zakasać rękawy i działać dalej.



Z dziećmi tylko do miasta i to najlepiej w centrum?
Życie w mieście ma mnóstwo plusów i pewnie tyle samo minusów. Każdy ma inne potrzeby, dla jednych ważne są szerokie horyzonty i rozwój w stolicy, a innym zależy na zwolnieniu pędu życia. Dzięki temu mogą zadbać o bliskie relacje z dziadkami, a choćby pradziadkami. Wiele matek zamieszkałych na wsi, po przedszkolu czy szkole może dzieci na spacer, lody czy plac zabaw, a nie jak w mieście, gdy kończy pracę, i musi wracać z niej ponad godzinę drogi, stojąc w korkach. Co jeżeli dziecko zacznie potrzebować miasta, aby się rozwijać i poczuje, iż jest gorsze od swoich rówieśników? Tego nie chciałby doświadczyć żaden rodzic. Ważne jest więc, aby rozmawiać i wypracować rozwiązania, które dadzą dzieciom swobodę, wolność i przede wszystkim wsparcie rodziców.
Autobus bywa luksusem, a przecież to prawo
Zgodnie z Konwencją o prawach dziecka, każde z nich ma prawo do edukacji, rozwoju swoich talentów, zdolności oraz uczestnictwa w zajęciach rekreacyjnych i życiu kulturalnym. Niestety, z powodu wykluczenia transportowego coraz więcej dzieci i nastolatków w Polsce jest odcięta nie tylko od usług zdrowotnych, edukacji i kultury, ale często także od przyjaciół i znajomych. Do tego w uczniach potęguje się zmęczenie, stres, coraz więcej z nich narzeka na brak czasu, zdolność skupienia się i negatywną kondycję psychiczną. Są też takie osoby, które martwią się, iż ich miejsce zamieszkania ograniczy ich w wyborze dalszej ścieżki edukacyjnej.
Dzieci i młodzież są jedną z grup najmocniej narażonych na negatywne skutki wykluczenia transportowego. Szeroko rozumiany transport i dostęp do niego to jeden z kluczowych elementów kształtujących ich funkcjonowanie społeczne (Zobacz: "Zamarzył mi się domek na wsi, to mam. Pół dnia spędzam w aucie, wożąc dzieci do szkoły i na zajęcia"). Począwszy od możliwości edukacyjnych, poprzez dostęp do kultury, oferty sportowej i rekreacyjnej, a skończywszy na kształtowaniu relacji społecznych i uczestnictwie w życiu publicznym.
Raport to pierwszy krok do zmian? "Nie byliśmy pewni, jaka to była skala"
Badanie, które stało się podstawą raportu, wykonano we wrześniu 2024 roku. Wzięli w nim udział uczniowie publicznych szkół podstawowych i ponadpodstawowych z terenu całej Polski, w wieku 12-19 lat. "Bardzo ważne jest - i to właśnie zrobił UNICEF Polska - iż nad problemem wykluczenia transportowego pochylamy się z perspektywy konkretnych grup. Bo wykluczenie transportowe co innego znaczy dla różnych osób i co innego znaczy w różnych miejscach" - zwraca uwagę współautor raportu prof. dr hab. Tomasz Komornicki z Polskiej Akademii Nauk, chcąc ukazać, jak duży jest to problem, który od lat sygnalizowany jest przez młodych ludzi.




Nie byliśmy jednak pewni, jaka to była skala

- przyznała dyrektorka generalna UNICEF Polska Renata Bem. Czy więc już niedługo będziemy świadkami pierwszych zmian w komunikacji miejskiej i publicznej? Miejmy nadzieję, iż raport przyczyni się do tego, aby dzieci nie wyczuły się wykluczone.
A jakie jest Twoje zdanie na ten temat? Wybrałbyś/wybrałabyś życie w mieście czy na wsi? Daj znać w komentarzu lub napisz do mnie maila: magdalena.wrobel@grupagazeta.pl. Zapewniam anonimowość.
Idź do oryginalnego materiału