Historia opisana przez Babę od polskiego i komentarze zamieszczone pod jej postem (150 w 2 godziny – to świadczy o skali zjawiska) wyraźnie pokazują, jakiego wykluczenia doświadczają polskie matki.
Nauczycielka zaczyna opowieść od tego, iż była w Gdańsku. Dworzec w tym mieście to istna szkoła przetrwania dla kobiety z wózkiem, ale też dla osób niepełnosprawnych: "ani jedna winda nie działa, choćby po zniesieniu oddzielnie niemowlaka na rękach i wózka w rękach (przez panów, którzy byli mocno poimprezowi, ale tylko oni zareagowali i zgodzili się pomóc) okazało się, iż na peron już nie wjadę, bo tam też winda jest wyłączona", opowiada Korycińska. Witamy na polskim dworcu, niemal każdym.
Potem spacer po Gdańsku i podjazd, na który wózek się nie zmieści, ale przechodnie proszeni o pomoc, odmawiają. "Zwykle mogę liczyć na pomoc kobiet albo młodych ludzi, starsi mają to gdzieś, wpychają się do autobusu jako pierwsi, musisz przepraszać, bo chcesz wstawić wózek do pociągu, a panom z neseserkami się śpieszy. Znieczulica – siadają też na miejscach dla kobiet w ciąży i są oburzeni, gdy zaznaczam, iż to dla zapakowanych i świeżo wypakowanych matek. Ironizują", pisze Baba od polskiego. Znajome, prawda?
Po tym zaczyna się główna historia. Podróż pociągiem Intercity. PKP. Już samo to u niektórych wywołuje dreszcz grozy, ale tu mamy prawdziwy hardcore: podróż pociągiem z niemowlęciem w wózku. Ha! Trzyma w napięciu od pierwszej minuty.
Przygód przy tym co niemiara. Na przykład jak w czasie majówki, kiedy Baba od polskiego stała przez całą podróż przy drzwiach toalety, bo miejsce na gabaryty było zajęte, a bilet sprzedano jej na oddzielne miejsca, w różnych częściach wagonu. Jej córka miała wtedy 2 miesiące.
Aby mieć pewność, iż w kolejnej podróży zmieści się w pociągu i z dzieckiem, i z wózkiem, Korycińska – za podpowiedzią "majówkowego" konduktora – od tego czasu kupuje bilet ICC dla matek z dziećmi do 4. roku życia. Co ważne, bilet taki trzeba zakupić odpowiednio wcześnie, bo jak podkreśla internautka, "rozchodzą się szybko, więc choćby na 2 tygodnie przed wyjazdem jestem już zmuszona do jazdy pociągami o 5 rano, by było miejsce".
Trzy razy się udało. Tym razem czekała ją podróż powrotna z Gdańska.
"I wiecie co?", pyta Baba od polskiego. "Rozpacz".
Skład pociągu był długi. Najpierw slalom z wózkiem wzdłuż peronu, między podróżnymi i ich bagażami, by trafić do swojego miejsca. Kiedy już dostała się do środka…
"Sorry, ale bilet z dzieckiem do 4. roku życia oznacza, iż jeździsz bez wózka i toreb.
Zrobiłam awanturę, pociąg zablokowany wózkiem, ja mam córkę na rękach, wzywam kierownika, a ten każe mi rozłożyć wózek, proszę go o pomoc (dziecko na rękach), a on stwierdza, iż nie jest od tego (no super, ale co ja mam zrobić?)".
Tego już za dużo. Kobieta robi zdjęcia, "także plakietki kierownika. On uznaje, iż jednak pomoże. Trochę to trwa. Zonk. Jest tak ciasno, iż ręki nikt nie wsadzi, by zdjąć gondolę z wózka. Schodzi się obsługa pociągu. Niosą w górze wózek, kółka odpadają, bo co chwilę w tym wąskim korytarzu są wystające elementy na podłodze. Pasażerowie pomagają. Wszyscy mówią, iż ciężko. Niosę w trakcie jazdy dziecko na rękach. Ryczę już od przedźwigania, gorąca i bezsilności, bo... mam niemowlę na rękach i kupiłam najdroższy bilet, by tego nie przechodzić".
W końcu Babę od polskiego, mamę kilkumiesięcznej córki w wózku-gondoli, doprowadzają na miejsce, gdzie może sobie spokojnie i wygodnie podróżować. Ba! Obok jest choćby toaleta z przewijakiem! Ale nie, to nie jest wagon dla matek z dziećmi. Przecież to PKP, nie żartujcie nawet. To przedział dla OzN – osób z niepełnosprawnościami. Czyli w Polsce adekwatnie także dla matek z wózkami, prawda?
"Tym razem kierownik zmienił ton, powiedział, iż następnym razem mam kupować miejsca dla OzN, jak chcę jechać z dzieckiem. Mówię, iż nie jestem OzN, iż nie mam legitymacji, ale jestem matką z dzieckiem. Ponoć nikt nie będzie miał pretensji, jak kupię miejsca OzN. Super. Logika poziom hard. Nie na moje nerwy i nie na mój sposób rozumowania. No ale jedziemy", opowiada polonistka.
Na koniec podróży usłyszała od kierownika pociągu, iż on pracuje w tym zawodzie od 15 lat i jeszcze nikt na niego nigdy nie krzyczał. "To otarłam łzy i się przedstawiłam. Jednak nauczycielski vibe umie się objawić, ale to tylko dlatego, iż jako matka, czuję się jak lwica. To nowe pokłady energii", pisze Baba od polskiego.
To adekwatnie mógłby być koniec, gdyby nie to, iż z pociągu trzeba przecież z tym wózkiem wysiąść na kolejnym dworcu, Tym razem Warszawa Centralna. I co? "Idziemy do windy. Nie działa. Wjeżdżamy ruchomymi schodami z wózkiem. Idziemy do drugiej – nie działa. Idziemy do ruchomych schodów – nie działają".
Korycińska kończy swoją opowieść bardzo wymownie:
"Co muszą przeżywać OzN?! Jestem zrozpaczona dostępnością w naszym kraju. I dzwonią mi w uszach słowa kierownika pociągu, iż kobieta sama sobie nie poradzi".
Kto podróżował po Polsce z małym dzieckiem w wózku, doskonale zrozumie emocje Baby od polskiego. Każda matka z wózkiem w pociągu, autobusie, tramwaju, metrze, na dworcu. Ta złość, bezsilność, a w końcu i rozpacz, to nasze wspólne matczyne doświadczenie. A państwo?
Państwo ma nas gdzieś. Mamy rodzić, siedzieć w domu, a o podróżach lub zwykłym przemieszczaniu się po mieście z dzieckiem możemy pomyśleć, kiedy ono pójdzie do podstawówki (wcześniej lepiej nie, bo jeszcze upadnie podczas hamowania pojazdu, a na miejsce siedzące nie ma co liczyć). No naprawdę, prorodzinne państwo. Nic tylko rodzić.