REKLAMA
Zobacz wideo
Dzieci konsultują się ze sztuczną inteligencją. "W szkole powinny być rozmowy"
"Dyrekcja się uparła. Wpisujemy listę obecności do Vulcana""Nie cierpię zebrań. Dyrekcja się uparła, iż co dwa miesiące musi być zebranie. Wpisujemy do Vulcana listę obecności, żenada. Człowiek na siłę wymyśla, co na tych zebraniach mówić, bo przecież wszystkie bieżące sprawy wpisuje się do dziennika. Przecież jeżeli ktoś ma problem, można się umówić na indywidualną rozmowę" - napisała jedna z kobiet.Podobnego zdania była kolejna komentująca. "Jest dziennik elektroniczny i to powinno wystarczyć. Rodzice widzą wszystko. Fakt, jak ktoś chce indywidualnie porozmawiać, może umówić się z nauczycielem i tyle" - zaznaczyła czytelniczka. Ten komentarz doskonale obrazuje stanowisko rodziców, którzy uważają, iż wywiadówki są dziś jedynie formalnością powielającą to, co dostępne online.Nie wszyscy narzekają. "Wolę rozmowę na żywo"Wśród krytycznych opinii pojawiły się również głosy broniące tradycyjnych zebrań. Niektórzy rodzice podkreślają, iż komunikacja elektroniczna, choć wygodna, ma swoje ograniczenia.Myślę, iż elektronicznie, mailami lub przez Librusa nie da się wszystkiego omówić ze szczegółami. Zawsze coś się zapomni dodać, bo wyleci z głowy. I ile wiadomości można pisać? Wolę rozmowę na żywo, oko w oko. Choć zebrania są dość późno, to wolę ogólne od indywidualnych. Zależy jeszcze od tematów rozmowy- czytamy w komentarzach.
"Nie rozumiem, dlaczego rodzice nie przychodzą" Po publikacji artykułu w redakcji odezwała się pani Małgorzata (imię zmienione na prośbę czytelniczki), mama dwóch chłopców w wieku 8 i 10 lat. Z jej perspektywy zebrania pełnią istotną funkcję i trudno je zastąpić wyłącznie dziennikiem elektronicznym."Nie mam pojęcia, dlaczego tak wielu rodziców nie lubi i nie przychodzi na wywiadówki. Takie spotkania z wychowawcą naszych dzieci wiele dają. Można przedyskutować pewne sprawy, porozmawiać o problemach, doradzić się. To nie to samo, co dziennik elektroniczny" - mówi pani Małgorzata.Czytelniczka zwraca również uwagę na niewielką liczbę obecnych na ostatnim zebraniu. Przyznaje, iż to właśnie brak zainteresowania budzi jej największe zdziwienie. "Pojawiło się tylko sześcioro rodziców. Dodam, iż klasa liczy 23 dzieci. Wychowawczyni powiedziała tylko, iż liczyła na większą frekwencję i nic więcej. Ja to bym chyba nie wytrzymała i jakiś obowiązek stawienia się na tych spotkaniach wprowadziła, Przecież nauczycielka też przychodzi, przygotowuje się i poświęca swój czas. No szanujmy się" - przyznaje. "Nie mogę zrozumieć, iż rodzice dwa razy w ciągu całego roku nie mogą znaleźć czasu, by przyjść do szkoły i zainteresować się, co u ich dzieci słychać" - podsumowuje.
A Ty, co sądzisz o szkolnych zebraniach? Masz ochotę podzielić się swoimi spostrzeżeniami? Napisz do mnie na adres: klaudia.kierzkowska@grupagazeta.pl. Gwarantujemy anonimowość.











