Mąż innej, a ja w ciąży: historia, która odmieniła serca

twojacena.pl 3 dni temu

Gdy Joanna pierwszy raz zobaczyła dwie kreski na teście ciążowym, siedziała na zimnej podłodze w łazience, ściskając w dłanche plastikowy pasek, jakby od tego zależał cały świat. Wokół panowała cisza. Zbyt wielka. Tylko szum w uszach, urywany oddech i jedno pytanie wirujące w głowie jak uwięziony ptak: „Co teraz będzie ze mną?”

Miała zaledwie dwadzieścia cztery lata. Młoda, ambitna, z dobrą pracą w prestiżowej firmie w Krakowie, z mieszkaniem kupionym na kredyt i życiem, które zdawało się coraz bardziej układać według planu. Dzieci na pewno nie chciała mieć przez najbliższe pięć lat, a może i dłużej. I na pewno nie w takich okolicznościach, nie z takim mężczyzną.

Był żonaty. I to nie tylko żonaty – miał już dwoje dzieci. Dom, rodzinę, kochającą żonę – wszystko, czego potrzeba. A jednak pojawił się w życiu Joanny jak huragan. Pewny siebie, dojrzały, magnetyczny. Nigdy nie obiecywał, iż zostawi żonę. Wręcz przeciwnie – otwarcie przyznawał, iż ją kocha. Ale jeżeli Joanna zajdzie w ciążę, zapewni dziecku wszystko. Wszystko na najwyższym poziomie. Tylko niech nie domaga się więcej, nie krzyczy, nie rozbija jego świata.

Gdy dotarło do niej, iż w niej rośnie nowe życie, Joanna nie spała trzy noce z rzędu. Wiedziała, iż to jej szansa. Że jeżeli zdecyduje się na aborcję, może nigdy nie zostać matką. Nie mogła na to pozwolić. I podjęła decyzję – urodzę. Za wszelką cenę.

Ale świat nie był na to gotowy. Matkauchodziła w płacz. Siostra – jedyna, która ją wsparła. Brat machnął ręką: „Twoje życie, twoje problemy”. A ojciec… Ojciec był przerażający w swoim gniewie.

— Rodzić?! Z żonatym?! Bez ślubu, bez męża?! Zhańbiłaś nasze nazwisko! Nie jesteś już moją córką!

Wykrzyczał to na cały dom. I od tamtej pory umilkł. Ani telefonu, ani słowa, ani spojrzenia w stronę Joanny. Kazał wszystkim zapomnieć, iż miał młodszą córkę. Matka próbowała się sprzeciwić – choćby z nią nie rozmawiał przez tydzień.

Joanna urodziła sama. Córeczkę nazwała Weronika. Jasnowłosa, z wielkimi brązowymi oczami i śmiechem, od którego serce stawało w miejscu. Mężczyzna, ojciec Weroniki, przysyłał pieniądze, ale nie chciał się pojawiać. Joanna wiedziała jedno – są same. I tak już zostanie.

Czas mijał. Dziewczynka rosła – radosna, aktywne, bystra. Joanna pracowała, dźwigała wszystko sama, starała się być mamą i tatą jednocześnie. Czasem było nie do wytrzymania, ale Weronika była warta każdego zmęczenia. Każdej nieprzespanej nocy. Każdej łzy.

Po sześciu latach jej brat – ten, któremu było wszystko jedno – ożenił się. I zaprosił siostrę z siostrzenicą na wesele.
— Tata będzie – ostrzegł. – Ale i tak chcę, żebyście przyszły. Sam was zabiorę.

Joanna długo się wahała. Nie chciała widzieć ojca. Bała się jego chłodu, obojętności. Ale pojechała. Dla brata. Dla córki.

Wesele było huczne, pełne śmiechu i tańca. Joanna trzymała się na uboczu. Unikała spojrzenia ojca. On też udawał, iż jej nie widzi. Ale Weronika była dzieckiem. Biegała, bawiła się, cieszyła. W pewnej chwili Joanna straciła ją z oczu. Serce zabiło jej szybciej.

I wtedy… zobaczyła coś, czego si…zobaczyła coś, czego nie spodziewała się choćby w najśmielszych marzeniach – jej ojciec klęczał na ziemi, śmiejąc się serdecznie, gdy Weronika próbowała zawiązać mu buty w kokardę.

Idź do oryginalnego materiału