W mojej rodzinie sytuacja wygląda jak z kawału – mąż nie ma sił, czasu ani pieniędzy dla żony, ale na swoją mamusię zawsze je znajdzie. Tylko iż jakoś wcale mi do śmiechu.
Z jednej strony rozumiem jego podejście – nie mamy nadmiaru pieniędzy. Spłacamy kredyt hipoteczny i jednocześnie robimy remont, który pochłania każdą wolną złotówkę.
Ale jest też druga strona medalu. Na mnie i moje „głupie zachcianki” mąż nie ma ani grosza. A na wyjścia z mamusią do restauracji – jakoś pieniądze zawsze się znajdują.
Mam już dość ciągłego słuchania odmów, gdy chcę kupić coś niezaplanowanego w miesięcznym budżecie. Mam dość, iż kiedy proponuję zamówienie jedzenia albo wyjście do kawiarni, słyszę tylko narzekania.
– Marina, jesteś dorosłą kobietą, nie głupią. Czemu muszę ci co miesiąc tłumaczyć, iż nie mamy pieniędzy?! Nie widzisz, jak żyjemy? Z twoimi zachciankami nigdy nie skończymy tego remontu! – macha rękami mąż, jakby chciał mi uzmysłowić skalę problemu.
To, iż co miesiąc wydajemy prawie dziesięć tysięcy na restauracje dla jego mamy, w jego kalkulacjach już się nie liczy. Widocznie to podstawowa potrzeba, której nie można wykreślić z budżetu.
– Mama mieszka sama, od trzech lat jest na emeryturze, smutno jej. Muszę jakoś wynagrodzić jej cierpienia! W końcu to ona mnie urodziła i wychowała! – prawie warczy mąż, gdy próbuję poruszyć temat jego „świętej matki”.
Tyle iż nikt teściowej nie zmuszał do przejścia na emeryturę – sama rzuciła pracę, jak tylko pojawiła się okazja. Mogłaby sobie spokojnie dalej pracować, skoro tak jej smutno.
A mieszka sama, bo jest po prostu nieznośna. Była dwa razy mężatką – obaj mężowie od niej uciekli. Ale dla mojego męża to święta, skromna kobieta.
Jestem pewna, iż jego wydatki na mamę nie ograniczają się do tych wizyt w restauracjach. Teściowa prowadzi aktywne życie w mediach społecznościowych – regularnie wrzuca zdjęcia nowych paznokci, fryzur, podróży i zakupów. Mam mniej butów niż ona!
Raczej nie finansuje tego wszystkiego ze swojej emerytury, bo żadnych innych źródeł dochodu nie ma. Nie ma mieszkania na wynajem, nie ma oszczędności. Zresztą oszczędzanie to nie jest jej bajka.
Nie zwracałabym na to uwagi, gdyby to nie odbijało się na moim życiu. Ale muszę liczyć każdą złotówkę przy zakupach, nie byłam w żadnej restauracji od kilku lat, a mamusia mojego męża żyje sobie jak królowa – za nasze pieniądze. Bo budżet mamy wspólny.
Dwa razy w miesiącu mąż zabiera mamę do restauracji. Opłaca jej taksówkę, kupuje kwiaty, funduje obiad. Piękny gest, prawda? Szkoda, iż ja, jego żona, nie dostępuję takiej galanterii.
Zeszłej zimy, kiedy było strasznie ślisko, postanowiłam zamówić taksówkę, żeby nie przewrócić się gdzieś po drodze do domu. Kosztowało mnie to czterysta złotych, bo był duży popyt.
Do dziś mąż mi to wypomina. Twierdzi, iż jestem młoda i zdrowa, więc mogłam spokojnie jechać komunikacją miejską.
– Nikt jeszcze przez oblodzenie nie zginął, a ty byś akurat zginęła! Trzeba patrzeć pod nogi i nie spieszyć się. Jakoś ja dotarłem normalnie, bez taksówki! – burczał wtedy i burczy do dziś.
Kwiaty widzę tylko na klombach, bo mąż uważa je za zbędny wydatek. A gdy pytam, dlaczego w takim razie kupuje je swojej mamie, tylko wzrusza ramionami:
– Bo mama je lubi.
No świetnie, ja też lubię!
Przed nami jeszcze wiele lat spłacania kredytu i długi remont, bo robimy go sami, żeby zaoszczędzić. Ale nie jestem pewna, czy z takim podejściem męża do mnie doczekam końca tego remontu.
Widzę, jak różnie traktuje mnie i swoją matkę. Czuję się jak bezdomny kot, którego ktoś przygarnął i powinien być za to wdzięczny, mruczeć i cieszyć się, iż go ktoś pogłaszcze.
Też zarabiam. Też pracuję przy remoncie. Czy naprawdę nie mogę mieć choćby małych przyjemności? Nie proszę o restaurację dwa razy w miesiącu, ale na moje urodziny mógłby mnie gdzieś zabrać.
Dla męża moje oczekiwania to „głupie fanaberie, na które dorosła osoba nie powinna sobie pozwalać”. Nie potrafię mu wytłumaczyć, iż to nie są żadne kaprysy.
Coraz mniej mam ochotę znosić to wszystko, milczeć i angażować się w ten remont. Coraz rzadziej mam ochotę widywać męża. A on choćby nie zauważa, iż coś się zmienia.
Chyba najbardziej rozsądnym rozwiązaniem jest rozwód. Podzielić pieniądze i odejść.
Mam dość. Jestem zmęczona.